Rzadko zdarza się, by któryś minister z talii Donalda Tuska tak wkurzył redakcję „Polityki”. Elżbieta Bieńkowska (laureatka nagrody Kisiela!) stała się niedawno negatywną bohaterką wstępniaka samego redaktora naczelnego. Poszło o kasę na promocję funduszy europejskich. Kasę wartą grzechu, do wzięcia jest bowiem 8 milionów złotych. Jerzy Baczyński uznał, że miarka się przebrała, bowiem propozycja, jaką otrzymali w tym roku od pani minister dziennikarze była wyjątkowo niemoralna. W przypadku prasy zakładała ona, iż artykuły o FE „muszą mieć typową dla danego tytułu formę redakcyjną, layout zintegrowany ze strukturą i grafiką tekstów redakcyjnych danego tytułu”. Innymi słowy, chodzi o teksty promocyjne „ na oko” niczym nie różniące się w formie i treści od tekstów dziennikarskich.
Oburzenie „Polityki” jest tyleż słuszne, co zaskakujące. Sporą część kasy, jaka jest do wzięcia warto bowiem przeznaczyć na nagrodę dla tego, kto znajdzie w tym tygodniku teksty krytyczne o polityce rządu, zwłaszcza w kontekście funduszy europejskich. I to „w typowej dla tego tytułu formie i grafice”. Można by zatem przymknąć oko na wymagania konkursowe i iść do kasy ministerialnej, jak po swoje. Chodzi przecież o teksty, pod którymi i tak redakcja by się podpisała.
Ale dość złośliwości. Jest oczywiście różnica między chwaleniem polityki rządu z głębi serca, a robieniem tego w ramach zamówionej usługi. Porządek musi być. Chwała zatem redaktorowi Baczyńskiemu za tekst „Wstyd, Pani Minister”. Choć z drugiej strony… przydałoby się trochę empatii i zrozumienia dla sposobu myślenia laureatki tegorocznego Kisiela. Bo skoro obserwuje ona wokół powszechny entuzjazm dla podejmowanych przez rząd działań, a w mediach szacunek i uznanie dla sposobu w jaki dzielone są w Polsce fundusze europejskie, ma prawo sądzić, że wcale nie wymaga aż tak wiele. W końcu sektor publiczny, spółki skarbu państwa i samorządy, to jedyny dziś płatnik, który nie tylko nie przykręca kurka, ale wręcz zwiększa strumień pieniędzy kierowanych do mediów. Odrobina wdzięczności by się przydała. A tu taki afront…
Swoją drogą, to chyba ostatni dzwonek, by zacząć publicznie dyskutować o relacjach mediów z partią przewodnią. Bo wielu dziennikarzy już od dawna nie czuje, jak (rządzącym) rymuje. Czwarta władza sama abdykuje ze swojej roli kontrolera władz pozostałych i przesuwa się do sektora usług. Jedni szczerze wierzą, iż słuszną linię ma nasza partia, inni robią to z wyrachowania. Casus funduszy europejskich pokazuje trzecią grupę dziennikarzy, dla których władza staje się jedynym zleceniodawcą. Za chwile tak będzie (może już nawet jest) w regionalnych oddziałach TVP, gdzie pieniędzy abonamentowych starczy jedynie na newsy. Wszystkie inne programy są zamawiane przez lokalnych decydentów i robi się je „w typowej dla stacji formie i grafice”.
A wracając do tematu funduszy europejskich, wciąż czeka na polskiego Pulitzera autor tekstu pokazującego na konkretnych przykładach, jak wiele projektów, w polskiej administracji, edukacji, kulturze, przypomina dziś swoiste perpetuum mobile. Jedyną racją ich istnienia jest kasa, którą można wyrwać przez okienko minister Bieńkowskiej, wydawana zresztą głównie na hotele, delegacje i honoraria. Wyrósł nam pod nosem nowy, patologiczny sektor . Warto go opisać, choć pewnie trudno będzie taki temat uznać za „budujący i utrwalający pozytywny wizerunek FE”.
Piotr Legutko
15 lutego 2012