Z Jackiem Dziedziną o śląskości, polskości, „byciu stond”, zagrożeniach dla państwa i o tym, czy premier Tusk nie okaże się obcokrajowcem rozmawia Kajus Augustyniak.
Jacek Dziedzina, dziennikarz, ur. w 1979 r., tegoroczny laureat Grand Press w dziedzinie publicystyki za tekst „My som stond”. Ukończył socjologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Dziennikarz i publicysta tygodnika "Gość Niedzielny”. Wcześniej pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie jako events programmer. Autor reportaży zagranicznych – m.in. z Wietnamu, Syrii, Cypru, Turcji, Francji, Białorusi, Kosowa, Irlandii. Autor książki „Mocowałem się z Bogiem" – wywiadu rzeki z ks. Henrykiem Bolczykiem, wieloletnim moderatorem generalnym Ruchu Światło-Życie i legendarnym kapelanem górników z kopalni "Wujek" w czasie tragicznych wydarzeń stanu wojennego w grudniu 1981 roku. Współautor - z Marcinem Jakimowiczem i ks. Tomaszem Jaklewiczem - książki reportażowej "W drogę ze świętym Pawłem".
Czy Pan pochodzi ze Śląska?
Tak. Jestem ze Śląska, ale nie pochodzę ze śląskiej rodziny, moi rodzice pochodzili spoza Śląska. Czuję się związany z regionem, choć nie jestem „rasowym Ślązakiem”.
Ale wychowywał się Pan i dorastał na Śląsku?
Tak. Potem wyjechałem na studia do Lublina, następnie trochę błąkałem się po świecie, ale zawsze chciałem wrócić tutaj. Udało się: mieszkam i pracuję na Śląsku.
Pytam, bo artykuł „My som stond” to nie jest pański pierwszy śląski temat?
Nie jest pierwszy, aczkolwiek na pewno jeden z niewielu. Na co dzień zajmuję się raczej tematyką międzynarodową. Nawet trudno mi przypomnieć sobie inne „śląskie” tematy.
Jest wśród nich i książka "Mocowałem się z Bogiem".
To była pierwsza próba zmierzenia się z niektórymi aspektami śląskości, trudnymi do zrozumienia dla osób spoza regionu. Przewodnikiem po śląskości w książce był ks. Henryk Bolczyk, z krwi i kości człowiek „stond”, a jeden z rozdziałów dotyczył wyłącznie Śląska. Mimo wszystko jednak ta tematyka nie dominuje w mojej codziennej pracy dziennikarskiej. Stąd też jestem trochę zaskoczony, że właśnie tekst „My som stond” zdobył uznanie. To była próba zmierzenia się z tożsamością Ślązaków, szukania odpowiedzi na pytanie, czy są Polakami, czy może kimś innym.
W tekście zwraca uwagę brak jednoznacznych odpowiedzi na te pytania. To świadoma koncepcja?
W punkcie wyjścia była moja, nie kryję tego, niechęć wobec poglądów Jerzego Gorzelika, lidera Ruchu Autonomii Śląska. Stąd wziął się ten tekst. To było w czasie, gdy dotąd pozostający na marginesie życia politycznego RAŚ utworzył koalicję z Platformą Obywatelską w województwie śląskim i wszedł na salony. Zawsze raziła mnie taka mentalność „opozycyjna” wobec reszty Polski. Będąc „stąd”, nie wyobrażałem sobie, jak można mieszkać na Śląsku i nie uważać się za Polaka. Słowa Jerzego Gorzelika, które przywołuję w tekście „Jestem Ślązakiem, nie Polakiem. Nic Polsce nie przyrzekałem” były dla mnie prowokacją, z którą chciałem się zmierzyć. A najlepiej, myślałem, udowodnić, że między polskością a śląskością musi stać znak równości. W trakcie pracy nad tekstem nabierałem więcej pokory. Zacząłem dostrzegać, że to jest trochę bardziej skomplikowane. Że w wielu regionach pogranicza, nie tylko w Polsce, ludzie mówią o sobie: „nie jesteśmy ani ci, ani tamci, my jesteśmy po prostu stąd, mamy swój świat”. Stwierdziłem, że nie mam prawa tego kwestionować. I choć bliższy jest mi pogląd antagonistów Gorzelika, którzy mówią o sobie, że są Polakami żyjącymi na Śląsku, to nie da się ukryć, że w historii, kulturze Śląska jest coś, co każe zawiesić pytanie, kim Ślązacy tak naprawdę są. Uznałem, że nie mam prawa kwestionować uczuć, tożsamości ludzi mieszkających tutaj z dziada, pradziada. Ja jestem „stąd”, ale moi rodzice nie byli „stąd”, więc czuję się też związany z okolicami Łącka, skąd pochodził mój tata czy z Lubelszczyzną, gdzie urodziła się moja mama…
To prawie te same tereny, z których pochodzi rodzina pana Gorzelika?
Jego dziadek ze strony matki, Zdzisław Hierowski, pochodził z Przemyskiego. Dlatego „rasowi Ślązacy” niekiedy podśmiewują się z niego, że tak naprawdę to nie żaden Ślązak, tylko „gorol”. Czyli nie „stond”. Zresztą dziadek Gorzelika był cenionym literatem, który przyjechał na Śląsk krzewić kulturę polską.
Pisze Pan o tym z dużą delikatnością, ale czy zainteresowanie tematem wzięło się tylko z wypowiedzi Gorzelika? Czy może, skoro Pan tam żyje, częściej spotyka się z postawą typu „nie jestem Polakiem”? I czy ci sami ludzie wywieszają polskie flagi?
Podaję przykład rodziny mieszkającej w miejscowości bardzo „stond”, bardzo utożsamiającej się z regionem, a mimo to mającej poczucie przynależności do wspólnoty obywatelskiej, a może i narodowej jaką jest wspólnota Polaków, i wyrażającej to chociażby wywieszaniem polskiej flagi w święta narodowe. A jednocześnie w rozmowach często przewija się ta opozycja: „my”, Ślązacy przez dziesięciolecia wykorzystywani przez Warszawę, i „oni, Poloki”. I nawet znajomi oglądający relację z wręczenia nagród tygodnika „Press”, gdy usłyszeli, że „My som stond” uzyskał nominację, mówili, że ten tekst nie wygra, że „Poloki” nie nagrodzą tekstu o Śląsku. Czasami ta pretensja do reszty Polski jest historycznie uzasadniona, czasami to są zwykłe stereotypy.
Ale z tej tezy o „wykorzystywaniu” przebija trochę takie poczucie nieco zawiedzionej miłości… Skąd się to bierze?
Nikt nie chce czuć się wykorzystywany. Polska przedwojenna zaoferowała Śląskowi szeroką autonomię, żeby Ślązacy w plebiscycie głosowali za przynależnością do Polski. Potem ludzie „stond” mieli pretensje do Warszawy, że Śląsk był eksploatowany i niczego w zamian nie zyskiwał. To oczywiście prawda tylko do pewnego momentu, ale widzę, że to żyje w wielu ludziach. Inną ciekawostką dla „Poloków” z Warszawy jest zapewne to, że gdy gra reprezentacja Niemiec, to wiele osób na Śląsku jej kibicuje.
A jak grają Czesi, w końcu też historycznie związani ze Śląskiem?
W przypadku Czechów nie ma tego napięcia. Mimo że Śląsk to mieszanka kultury polskiej, niemieckiej i właśnie czeskiej.
Dość ważny w Pańskim tekście jest wątek dotyczący ambicji politycznych przywódców RAŚ. Czy rzeczywiście mają takie intencje, odmiennie od członków stowarzyszenia?
To jest opinia głównych antagonistów RAŚ – że Ruchowi nie chodzi w gruncie rzeczy o autonomię Śląska, ani o jego promocję, tylko o łatwą drogę do Sejmu dzięki uznaniu Ślązaków za mniejszość narodową. Być może coś w tym jest, ale myślę, że jest tam wielu ludzi, którym jednak chodzi o coś więcej. Po przeprowadzonych rozmowach jestem przekonany, że część z nich uwierzyła, że ta odrębność Śląska upoważnia ich nie tylko do mówienia „jesteśmy stąd”, ale i do tego, że „jesteśmy kimś innym niż Polacy, Niemcy i Czesi, czyli osobnym narodem, mamy swój własny język i domagamy się jego uznania”. Szanując ich odczucia, zdaję sobie zarazem sprawę, że próba tworzenia narodu śląskiego czy języka jest dość karkołomna. Choć sam nie pałam sympatią dla Ruchu Autonomii Śląska, to nie jest też tak, że jak ktoś popiera RAŚ, to chce automatycznie separacji od Polski. To często tak naprawdę jest po prostu apel o większą decentralizację. Ja jednak zawsze będę podejrzliwie patrzył na działania ruchu, którego lider twierdził, że nie jest Polakiem i niczego Polsce nie przyrzekał. Dla mnie to są niebezpieczne deklaracje.
Zresztą napisał Pan, że także UOP uznał działania RAŚ za niebezpieczne dla państwa.
Tak, był taki raport w 2000 roku.
Żartobliwe rzecz ujmując można dostrzec i inne zagrożenie dla państwa. Językoznawcy zawsze mówili o gwarze śląskiej i języku kaszubskim. Jeśliby Ślązacy zostali uznani za odrębny naród, to Kaszubi tym bardziej, i może się okazać, że mamy premiera obcokrajowca…
To prawda. Premier Tusk okaże się obcokrajowcem i wielu polityków pochodzących ze Śląska a zasiadających w Sejmie czy też w Parlamencie Europejskim także. Nie wiem czy to będzie zgodne z Konstytucją... Żartujemy sobie, ale Jerzy Gorzelik, lider Ruchu Autonomii Śląska zapewniał mnie, że jego celem nie jest separacja, tylko autonomia. Nie mam prawa tego kwestionować, ale mam też obowiązek dokładnie analizować wszystkie jego wypowiedzi i kierunek polityki RAŚ, a one mogą niepokoić. Można twierdzić, że RAŚ w koalicji z PO się ucywilizował, że może jego kolejny krok to będzie uczestnictwo we władzy w Warszawie, ale jeśli serio traktować deklaracje sprzed kilku lat i to, że RAŚ należy do Wolnego Sojuszu Europejskiego, ugrupowania, które zrzesza najbardziej separatystyczne i skrajnie lewicowe organizacje w całej Europie, to mam prawo się niepokoić i pytać o intencje RAŚ, o to co robi w takim towarzystwie. Chcę mieszkać na Śląsku, ale chcę, żeby Śląsk zawsze należał do Polski. I wydaje mi się to czymś naturalnym.
Pan zdecydowanie czuje się Polakiem, ale czy trochę Ślązakiem już też? Czy może nastąpi to dopiero w drugim, trzecim pokoleniu?
Mamy teraz spór światopoglądowy z żoną, która pochodzi z tradycyjnie śląskiej rodziny, jest jak najbardziej „stond” – zastanawiamy się, kim będzie nasza córka: Ślązaczką czy Polką. Żona twierdzi, że Ślązaczką, ja że Polką (śmiech). Jak to rozstrzygnąć? Córka będzie wychowywana w tradycji i kulturze polskiej, ale przecież mieszka na Śląsku, który jest wprawdzie polski, ale jest też „swój”. Być może rozstrzygnięcie naszego sporu znajduje się w tym artykule: „My som stond”.