Misja z pustej lodówki - felieton Piotra Legutki
Co zrobić, gdy lodówka pusta, a goście pod drzwiami? Ten odwieczny dylemat rozwiązywano już na wiele sposobów, ale pomysł był zawsze ten sam (bo inny być nie może). Trzeba sprawić WRAŻENIE dobrej kolacji. Bo przecież lodówka pusta, a z próżnego i Salomon, i tak dalej. Robimy więc odpowiedni klimat, wspaniałą atmosferę, a to, co mamy pod ręką podajemy w odpowiedniej oprawie i sprzedajemy jako ostatni krzyk kulinarnej mody. Goście uwierzą, jeśli tylko będziemy wystarczająco sugestywni.
Powyższa recepta odnosi się również do telewizji. Od lat TVN, nie różniąc się specjalnie ofertą od Polsatu, utrzymuje widzów w przekonaniu, że jest od konkurencji lepsza JAKOŚCIOWO. No po prostu misyjna. A gdzie ta misja? Wystarczy podać raz w roku jakieś misyjne danie (na przykład dokument „Trzech kumpli” o Pyjasie, Wildsteinie i Maleszce) w odpowiedniej oprawie i dobrze je sprzedać. A w tym TVN jest niezrównana. Pamiętam badania, z których wyszło, że właśnie ta stacja pokazuje najlepsze programy dla dzieci, a i w kategorii transmisji sportowych nie ma sobie równych. Badania prawdziwe, choć jako żywo, TVN dziećmi nie jest w ogóle zainteresowana, a sport pokazuje jedynie na swojej platformie cyfrowej. Ale widzowie kupili hasło, że TVN jest programowo najlepsza, więc przenoszą tę opinię na wszystkie kategorie, z niemowlakami i kibicami włącznie.
TVP pozazdrościła komercyjnej konkurencji skuteczności i postanowiła twórczo podejść do kwestii misyjności swej oferty. Lodówka, co prawda pusta, ale dobre wrażenie – jako się rzeko – czyni cuda. Przede wszystkim przy każdej okazji trzeba powtarzać, że bierzemy kurs na misję. I to już się dzieje od kilku miesięcy. Władze TVP, niczym chór z greckiej tragedii wołają „biegniemy, biegniemy”. Oczywiście stojąc cały czas w miejscu. Mogą tak robić, bo robią za tło. Na pierwszym planie zaś są tak zwane eventy. Doliczyłem się co najmniej dwóch wydarzeń, mających stanowić koronny dowód w sprawie misyjności TVP: spektaklu „Boska” z teatru Krystyny Jandy i śpiewogry Ernesta Brylla „Kolęda nocka”. Oba eventy – co ważne, ba kluczowe - transmitowane były na żywo. Dlaczego to takie ważne? Nie wiem, ale z dywanowych nalotów promocyjnych, jakimi poddawani byli widzowie na długo przed oboma spektaklami wynikało, że właśnie sam przekaz „na żywo” jest misyjny par excellance. Ergo: misyjność tego, co idzie „z puszki” jest co najmniej podejrzana. To ważne, bo ktoś mógłby przyjąć inne kryterium misyjności, na przykład JAKOŚĆ, i wtedy zaczęłyby się wątpliwości, czy wręcz narzekania. A to, że teatr telewizji to jednak coś innego niż teatr na żywo i transmisja live obniża, a nie podnosi wartość spektaklu. A to, że fatalna jakość dźwięku przy transmisji na żywo musicalu sprawia, że trzy godziny stają się męką, a nie ucztą dla ucha. Itd., itp…
Na szczęście nie rozmawiamy o faktach, ale wrażeniach i odczuciach. O atmosferze i klimacie. A co, jeśli ktoś nie jest podatny na działania promocyjne i nadal ma wątpliwości czy obcował z misją najwyższej próby? Otóż dzięki walorom transmisji na żywo może doświadczyć poczucia osobistego uczestnictwa w WYDARZENIU ARTYSTYCZNYM. Bo skoro po spektaklu, albo i w jego trakcie, można na własne oczy zobaczyć siedzące na widowni najwyższe czynniki partyjne i państwowe, władze TVP in corpore oraz całą śmietankę towarzyską Warszawy, to chyba jest to jednak wydarzenie, nawet, jeśli nam się wydaje, że nie. Skoro wszyscy biją brawo, szaleją z zachwytu, znaczy zmysły nas zwodzą, nasze oko i ucho są po prostu niewyrobione, skażone komercją. A to, co właśnie oglądamy jest spotkaniem ze sztuką najwyższej próby.
Prawda, że wizerunkowy majstersztyk? Nie wpadł na to jeszcze żaden z poprzednich prezesów TVP, a było ich wielu.
Strach pomyśleć, co będzie, gdy telewizja publiczna jednak dostanie więcej pieniędzy na misję…
Piotr Legutko
23 grudnia 2011
Zapraszamy na strony www.sdp.pl/
Inne tematy w dziale Rozmaitości