Rozmowa dnia - 5 grudnia
Z Andrzejem Stankiewiczem o nagrodzie od studentów, dziennikarstwie politycznym i przyszłości mediów rozmawia Marek Palczewski
Andrzej Stankiewicz, studiował inżynierię komputerową i japonistykę, a ukończył dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim. Laureat wielu nagród w dziedzinie dziennikarstwa śledczego, w tym nagrody SDP (2003). Były dziennikarz „Rzeczpospolitej”. Obecnie pracuje w polskiej edycji „Newsweeka”. W konkursie MediaTORy 2011, zorganizowanym przez studentów kierunków dziennikarskich, zdobył nagrodę NawigaTORa.
Studenci nagrodzili Pana NawigaTORem 2011 za „obiektywne i merytoryczne komentarze polityczne”. Jak smakuje taka nagroda?
Wyjątkowo. To nagroda niekoniunkturalna, zupełnie innna niż wyróżniena w konkursach organizowanych przez środowisko dziennikarskie. Tam niestety często relacje pomiędzy redakcjami, sympatie lub antypatie rozstrzygają o tym, kto dostaje nagrodę. W przypadku MedaiTORÓW głosujący młodzi ludzie nie znają nas osobiście, a więc ich ocena jest w pełni merytoryczna. Wskazują to, co dla nich ważne. W dodatku ważne jest to, że to przyszli dziennikarze. Wskazanie przez młodych ateptów dziennikarstwa, że to co robię, jest dla nich ważne, jest dla mnie niebywale nobilitujące.
Czy nie zdziwiło Pana, że dwie ważne nagrody – dla Pana i dla Moniki Olejnik jako AuTORytetu - przypadły dziennikarzom politycznym?
W tym konkursie nominowani byli zarówno dziennikarze polityczni, jak i zajmujący się kulturą czy ekonomią (np. Wiktor Legowicz). Organizatorzy konkursu nie zamykają się w getcie dziennikarzy specjalizujących się w jakiejś dziedzinie. W dodatku nie boją się nominować dziennikarzy politycznych o wyrazistych poglądach, na przykład z jednej strony Romana Kurkiewicza czy Sławka Sierakowskiego, którzy mają lewicowe przekonania, a z drugiej Czarka Gmyza czy Piotra Zarembę, którzy są dziennikarzami konserwatywnymi. Ci młodzi ludzie nie stosują takich kalek. Oceniają naszą pracę, a nie poglądy.
Biorąc pod uwagę upolitycznienie mediów i ilość publikowanych materiałów o polityce, to i tak nagrodzono relatywnie mało komentatorów politycznych.
Jednak to właśnie wy jesteście najbardziej rozpoznawani przez polityków. I oni was – dziennikarzy politycznych też oceniają. Kilka dni temu na spotkaniu zorganizowanym w Katowicach przez SDP europoseł Marek Migalski oskarżył dziennikarzy o psucie demokracji i państwa polskiego*. Powiedział, że często jesteście stronniczy i z uprzedzeniem traktujecie polityków – jednych lubicie i tym sprzyjacie, a innych nie, i tych pomijacie albo szykanujecie. Ma rację?
Marek Migalski naprawdę nie powinien narzekać na stosunek mediów do niego samego.
Ale czy jest jakaś prawda w tym, co mówi?
Wolałbym nie mówić za wszystkich dziennikarzy, nie mam takiego prawa ani ambicji. Gdyby Migalski wprost powiedział co myśli o mnie, to mógłbym wówczas odpowiedzieć.
Jeśli jednak miałbym mówić za wszystkich kolegów, to — jak rozumiem — Marek Migalski ma głównie pretensje o to, że PJN nie wszedł do parlamentu…
…tego wprost nie powiedział.
Ale dalibóg to ludzie głosowali, i jeżeli można obciążać dziennikarzy odpowiedzialnością za klęskę PJN, to nieporównane większą odpowiedzialność ponoszą politycy PJN, którzy prowadzili kampanię tej partii. PJN cieszył się bardzo dużym zainteresowaniem mediów, kiedy powstawał i po prostu nie potrafił tego wykorzystać. Powiem ogólnie: jest zapewne tak, że niektórzy dziennikarze nie lubią niektórych polityków. Ja na przykład uważam, że są politycy szkodliwi - ze względu na swój charakter i ze względu na to co robią - we wszystkich partiach. Moje spojrzenie na polską politykę, to spojrzenie przez pryzmat bardziej ludzi niż ich partii.
Pan lubi bohaterów swoich tekstów?
Nie mam do nich stosunku emocjonalnego. Nie muszę ich lubić, bo to jest kompletnie nieważne dla mojego czytelnika. Natomiast bywało tak, że ludzie obrażali się na mnie za teksty o sobie i za komentarze telewizyjne. Miałem na przykład taką sytuację z Pawłem Kowalem, o którym właśnie po powstaniu PJN pisałem tekst. Po publikacji był wściekły na mnie, a nawet się do mnie nie odezwał. Po czym zadzwoniło do niego paru jego kolegów, którzy powiedzieli mu, że bardzo fajnie wypadł w tym tekście. Zadzwonił, porozmawialiśmy. Politycy muszą mieć twardą skórę, bo to jest ich zawód.
Przejrzałem numery "Newsweeka" z tego roku z pańskimi artykułami i artykułami pańskich kolegów, i to co mi się rzuciło w oczy streściłbym tak: o PiS, Ziobrze i Kaczyńskim piszecie raczej krytycznie. Premier Tusk to raz „Donald Merkel” a raz bezwzględny gracz i wampir polityczny - to cytat z tekstu, który napisał pan z Piotrem Śmiłowiczem. Z kolei prezydent Komorowski popełnia gafę za gafą.
Biorę odpowiedzialność tylko za własne teksty. Nie odpowiadam za wszystkie teksty polityczne, które ukazują się w Newsweeku. Ja nie pisałem o Tusku-Merklu.
Ale czy komentarz polityczny musi być zawsze krytyczny?
Ja podchodzę krytycznie, ale nie krytykancko. Pierwotne znaczenie słowa „krytyka” to przecież oznacza analiza dobrych i złych elementów. Krytyka teatralna to po prostu recenzje, prawda? Jeśli tak traktujemy moje teksty, to tak — piszę krytycznie, czyli metytorycznie oceniam to, co robią politycy. W najnowszym numerze „Newsweeka” jest krytyczny tekst o zapowiedziach premiera, złożonych w expose. Uważam, że nie było rzetelnej analizy w mediach tego, czy propozycje premiera są możliwe do realizacji. A moje doświadczenie jest takie, że obietnice z expose są realizowane w niewielkiej części.
Jeśli chodzi o wspomniany przez pana tekst o Komorowskim „Mogę już wyjść?”, to myślę, że był to dotąd najpełniejszy tekst opisująct sytuację w kancelarii prezydenta. Ostatnio media nie próbują dogłębnie pokazywać tego, co się dzieje w najważniejszych urzędach w państwie.
Powiedział Pan, że brakuje tekstów pogłębionych. Niedawno miesięcznik Więź opublikował wypowiedzi dziennikarzy na temat mediów i schyłku dziennikarstwa. Mówili, że całe dziennikarstwo pogrążyło się w kryzysie, bo się stabloidyzowało, coraz częściej przynosi treści rozrywkowe, poddaje się wpływom reklamodawców a dziennikarze blatują się z politykami. Czy pańskim zdaniem to jest prawdziwy obraz czy fałszywy?
Przyczyn kryzysu mediów jest bardzo wiele. Oczywiście media się tabloidyzują, przez co teksty są coraz krótsze, coraz głupsze, coraz płytsze. Po drugie, kryzys finansowy dotknął budżety reklamowe firm, przez co spadły dochody mediów. Bardzo wielu dobrych dziennikarzy odchodzi z zawodu, to widać po każdej redakcji w tym kraju. Po trzecie: Internet. Polska jest jednym z ostatnich krajów w Europie, gdzie nie myśli się na poważnie o tym, jak mają wyglądać relacje między Internetem a prasą drukowaną. I ostatni element: upolitycznienie mediów. Niektórzy koledzy uprawiają polityczne kaznodziejstwo. Są absolutnie przewidywalni w swoich komentarzach czy materiałach informacyjnych. Podążają za poglądami liderów ulubionych partii politycznych.
A Pan?
Ja uważam, że żaden lider polityczny nie ma monopolu na prawdę. Dlatego ja idę własną drogą. Pewnie dlatego często jestem atakowany z obu stron.
Blatuje się Pan z politykami?
Nie ma takiej możliwości. Nie przechodzę z politykami na „ty”, to jest moja generalna zasada. Nie spotykam się z nimi towarzysko. Nie chodzę nawet na spotkania z politykami, kiedy zapraszani są wyłącznie dziennikarze, którzy im sprzyjają. Oczywiście spotykam się w formule off-the-record z różnymi politykami, ale tylko wówczas, kiedy grono zaproszonych dziennikarzy jest szersze. A najbardziej lubię spotkania jeden na jeden. To podstawa mojej pracy.
Ma Pan swoich ulubionych polityków?
CZYTAJ DALEJ:
www.sdp.pl
Inne tematy w dziale Rozmaitości