Marek Palczewski
Środki masowego przekazu czy środki masowego rażenia? A może środki społecznego zamętu – jak sugeruje tytuł numeru najnowszej „Więzi”*. Jeszcze ćwierć wieku temu wolne polskie media wydawały się nieosiągalnym marzeniem – pisze redaktor naczelny miesięcznika, Zbigniew Nosowski. Dziś coraz częściej doświadczamy bylejakości.
I właśnie o tej bylejakości, o tym m.in., że dziennikarstwo przestaje być misją, że media już nie służą wspólnemu dobru, lecz własnym interesom i wzajemnemu zwalczaniu się, dyskutują autorzy artykułów: ks. Andrzej Luter, Jerzy Baczyński, Magdalena Bajer, Paweł Fąfara, ks. Marek Gancarczyk, Igor Janke, Grzegorz Jankowski, Magdalena Jethon, Katarzyna Kolenda-Zaleska, Jarosław Kurski, Tomasz Lis, Emil Marat, Wojciech Maziarski, Cezary Michalski, Ewa Milewicz, Piotr Mucharski, ks. Kazimierz Sowa, Ewa Wanat, Bronisław Wildstein, Jacek Żakowski, Stanisław Mocek, ks. Andrzej Draguła i o. Ksawery Knotz.
Zajmę się wypowiedziami niektórych spośród wyżej wymienionych. Oto kilka refleksji, aspirujących do prawd o polskim dziennikarstwie, a zarazem inspirujących do polemiki i dalszych poszukiwań.
Ksiądz Andrzej Luter (publicysta „Więzi” i „Tygodnika Powszechnego”, duszpasterz) stawia pytanie czy następuje schyłek dziennikarstwa. Pyta również o błędy i zaniedbania mediów. Jego odpowiedź jest mocna. W 2001 roku wydawało się – pisze - że debata publiczna zejdzie pod strzechy, dziś strzecha wyznacza trendy debacie publicznej. Podziały między mediami i dziennikarzami są bardzo silne, walczący nie przebierają w środkach. Jeszcze niedawno GW, Rzeczpospolita i Dziennik okładały się wzajemnie. Liczyła się moja prawda i tylko moja. Stacje telewizyjne udają, że inne nie istnieją i o nich nie informują. Media walczące ze sobą stały się graczem politycznym – pisze ks. Luter. Analizuje również sam przekaz i sprawy warsztatowe. W dyskusjach w mediach dominuje dwubiegunowość; do programów zaprasza się ludzi o skrajnych poglądach, żeby zapewnić sobie atrakcyjne zwarcie i wysoką oglądalność. Krew się dobrze sprzedaje, a tak zwany etos znika z eteru. W takiej atmosferze good news is bad news. Na dalszy plan schodzi dziennikarstwo ważące racje, opisujące wątpliwości. Triumfuje bździennikarstwo. To określenie użyte przez jednego z dziennikarzy - rozmówców księdza -odnosi się do portali w Internecie, gdzie dominuje klikalność, a tematy istnieją tam tylko przez kilka godzin. Co więcej, fora internetowe pełne są brutalnych opinii. Za sprawą konkurencji Internetu papierowe gazety rezygnują z ambitniejszych i bardziej kosztownych gatunków dziennikarskich. Dziś – stwierdza ksiądz Luter – jedyną misją gazety, radia, telewizji czy portalu internetowego jest zarabianie pieniędzy. Jednak to misja kulturalna jest wciąż jedyną szansą, zwłaszcza telewizji publicznej. Telewizja publiczna nie powinna gonić za sensacją, poklaskiem czy reklamą, lecz tworzyć wzór dobrego smaku. Ksiądz Luter ocenia też relacje o Kościele w mediach świeckich i zauważa, że publicyści opisują Kościół z łatwością, ale żenująco jednostronnie. Dominuje pokazywanie ludzkiego wymiaru i brak wrażliwości na sferę sacrum. Generalnie, zdaniem księdza, poziom dziennikarstwa w Polsce jest niski. Mimo to wierzy on, że pojawi się apetyt na rzetelność, dociekliwość i na prawdziwe dziennikarstwo.
„Idiot Culture” (tytuł książki Carla Bernsteina, jednego z dwóch dziennikarzy Washington Post, którzy ujawnili aferę Watergate) dominuje w dziennikarskiej sferze publicznej. Dziwactwa, kontrowersje, skandale i opowieści o celebrytach są ważniejsze od poważnych newsów. Jednak przypisanie ich (jak i procesu tabloidyzacji) głównie do mediów w Internecie nie wydaje mi się słusznym poglądem. Internet bowiem przenosi to, co już na trwale wpisało się w krajobraz mediów od ponad 100 lat; od yellow papers w USA, poprzez rozwój sensacjonalizmu i tabloidów w Wielkiej Brytanii, w Niemczech i w innych krajach europejskich. Tym tropem poszła też w latach 90. poprzedniego stulecia i na początku bieżącego prasa i telewizja w Polsce. Obwinianie Internetu o całe medialne zło nie całkiem pokrywałoby się z prawdą. Bździennikarstwo, o którym pisze ksiądz Luter, nie jest domeną wyłącznie Internetu; tam się po prostu realizuje jako na jednym z wielu możliwych pól, gdzie istnieje zarówno poważne, odpowiedzialne dziennikarstwo, jak i dziennikarstwo tabloidalne czy stabloidyzowane. Moje własne badania z lat 2005-2009 dotyczące telewizji komercyjnej (TVN) dowiodły postępującego zjawiska tzw. softyzacji newsa (zmniejszania się liczby newsów poważnych, pogłębionych na rzecz newsów lekkich, prostych, rozrywkowych), co jest jednym z wyznaczników tabloidyzacji. Zatem tabloidyzacja dotknęła wcześniej i prasę, i telewizje, zanim trafiła do Internetu.
Podzielam jednak z ks. Lutrem nadzieję na odrodzenie mediów, szczególnie publicznych, które mogą pełnić swoją misję w dziedzinie kultury, głębiej infiltrowanych zagadnień gospodarczych czy politycznych. W ten sposób również w narracji o polityce moglibyśmy wyjść poza stereotypowe „X powiedział, że jest pan idiotą. Jak pan to skomentuje?”, bo w myśli, namyśle i refleksji jest nadzieja na lepsze media XXI wieku.
Pozostawmy jednak te rozważania na boku i wróćmy do publikacji w „Więzi” – do wypowiedzi kwiatu polskiego dziennikarstwa.
Jerzy Baczyński (red. nacz. tygodnika „Polityka”) za najcięższą medialna chorobę uważa tabloidyzację – skrócenie i spłycenie przekazu, podporządkowanie go logice emocji, selekcję informacji nie według ważności a atrakcyjności. Media stały się dostarczycielem rozrywki a nie środkiem społecznej komunikacji. Druga choroba to „pisizacja mediów” (określenie wprowadzone przez J.B.), czyli wniesienie do mediów przez PiS retoryki i temperatury wojny domowej. Wojna polityczna przeniosła się do mediów i rozlała na środowisko dziennikarskie, a to dokonuje osobistych porachunków.
Magdalena Bajer (była przew. Rady Etyki Mediów) próbuje odpowiedzieć na pytanie „Komu służą media?”. Początek naszego tysiąclecia zaowocował zamętem informacyjnym, odejściem od rygoru selekcji, skupianiem się na drastycznych obrazach, czego kulminacją były relacje o awanturach pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu. Nastąpiła też degradacja publicystyki, szczególnie w mediach elektronicznych. Programy publicystyczne w telewizji to prawie bez wyjątku potyczki słowne i plotki z obrzeży życia politycznego. Tymczasem media powinny pomagać w budowaniu obrazu państwa jako dobra wspólnego, a zarazem integralnej części europejskiego obszaru tradycji kulturowej i duchowej. Media tego zadania nie spełniają.
Paweł Fąfara (red. nacz. projektu „Polska”) robi rachunek sumienia i bije się także we własne (środowiskowe) piersi. Jego zdaniem zbyt łatwo poddajemy się przekonaniu, że nie ma już miejsca w przestrzeni medialnej na dziennikarstwo nieupolitycznione. Po drugie, zbyt łatwo pogodziliśmy się ze śmiercią dziennikarstwa śledczego, i po trzecie: społeczeństwo potrzebuje dobrych, jakościowych mediów, a śmierć prasy oznacza zagrożenie dla demokracji.
Ks. Marek Gancarczyk (red. nacz. „Gościa Niedzielnego”) wymienia grzechy najcięższe naszych mediów: przekonanie, że każdy pogląd jest tyle samo wart; zamiast informować i objaśniać media zbawiają odbiorców; każda bzdura jest przyjmowana bez żadnych konsekwencji; media uwielbiają przekraczać granice, a przecież nie o wszystkim warto mówić czy pisać. I na koniec: brakuje równowagi w przedstawianiu sceny politycznej – jednym wolno prawie wszystko, inny prawie nic.
Igor Janke (szef serwisu blogowego Salon24.pl) opisuje zmieniające się standardy polskiego dziennikarstwa po roku 2000; dziennikarstwo śledcze zaczęło opierać się głównie na kwitach, publicystyka telewizyjna niemal wyłącznie nakręca się wskaźnikiem oglądalności i opisuje walki politycznych kogutów, dziennikarze coraz częściej wchodzą w rolę polityków. Coraz częstsze staje się też bezrefleksyjne i stadne myślenie. Janke konkluduje: dziennikarstwo to dziś zawód coraz bardziej służący rozrywce niż tłumaczeniu odbiorcom świata. Tradycyjne dziennikarstwo chyli się ku upadkowi.
Grzegorz Jankowski (wydawca „Faktu”) uważa, że największym błędem i grzechem zaniechania środowiska dziennikarskiego jest to, że w ciągu 20 lat nie potrafiło stworzyć organizacji, która mogłaby zadbać o ich interesy. Z drugiej strony dorobiło się ono kuriozum w postaci Rady Etyki Mediów. W kwestii opisywania polityki przez dziennikarzy, Jankowskiego nie razi to, że mają oni swoje poglądy, bo to rzecz zrozumiała, tylko ich nachalność i brak elementarnego wyczucia w sprawach politycznych. Wypowiada się również co do bulwaryzacji (czytaj: tabloidyzacji – MP) mediów i postuluje, żeby bulwar zostawić „Faktowi” czy „Super Expressowi”, bo lepszy – trawestując słowa autora – oryginał niż podróbka.
Magdalena Jethon (dyrektor Programu III Polskiego Radia) twierdzi, iż największym błędem mediów jest skupienie się na rozrywce i epatowanie cudzym nieszczęściem. Ponadto karygodne jest wysokie upolitycznienie mediów.
Katarzyna Kolenda-Zaleska (TVN) odpowiadając na pytania o najcięższe błędy i zaniedbania mediów uznała, że nie zostały one (pytania) dobrze postawione, albowiem media właściwie wywiązały się ze swoich zadań; patrzą władzy na ręce, informują o najważniejszych wydarzeniach i decyzjach. To co ją razi – podobnie jak wielu innych – to tabloidyzacja mediów. Brakuje miejsca na poważną rozmowę, media są infantylne, psują debatę publiczną, nagłaśniają idiotyczne wypowiedzi polityków, ulegają plotkom, gonią za newsami bez opamiętania. Może czas zatrzymać się na chwilę – kończy swoją wypowiedź Katarzyna Kolenda-Zaleska.
Według Jarosława Kurskiego (z-ca red. nacz. „Gazety Wyborczej”) słowo stało się maczugą. Język wypowiedzi zbrutalizował się i zideologizował. Nie chodzi już o dyskusję, tylko o to, żeby komuś przywalić. W naszym zawodzie – stwierdza Kurski – króluje ignorancja. Dziennikarzy charakteryzuje „szlachetne ubóstwo myśli” (cytat z Jerzego Leca).
Tomasz Lis(red. nacz. „Wprost”) rachunek sumienia zaczyna od zwrócenia uwagi na to, czym się zachłysnęliśmy po roku 1989, a zatem: wolnością, skokiem technologicznym, rynkiem oraz ulegliśmy tabloidyzacji. W efekcie – konkluduje – obniżyliśmy poziom dziennikarstwa i wychowaliśmy mało wymagającą publikę. Doszły do tego waśnie środowiskowe. Balansowanie na linie - bo tak określa obecną sytuację – jest niezwykle trudne. Z jednej strony chodzi o to, by mieć jak największą publiczność, a z drugiej, by nie ośmieszyć naszego zawodu.
Piotr Mucharski (red. nacz. „Tygodnika Powszechnego”) stawia zarzut, że pojedynczego medium nie można potraktować jako źródła wiedzy, gdyż na ogół nie mówi ono o sprawach najważniejszych. Media są tubą polityków, przestały być czwartą władzą, władzą niezależną. Biją pianę, unikają debat.
Ksiądz Kazimierz Sowa(dyr. stacji Religia .tv) opisuje grzech nieomylności. Dziennikarzom, często niedouczonym, wydaje się, że mają prawo do ferowania nieomylnych wyroków. Zapominają o konieczności ciągłego dokształcania się.
Ewa Wanat (red. nacz. Radia TOK FM) pisze o grzechu pychy. Tak, uwierzyliśmy bowiem, że jesteśmy IV władzą i nie powinniśmy podlegać kontroli społecznej, więc rzadko przyznajemy się do błędów i nie zamieszczamy sprostowań.
I na zakończenie tego krótkiego przeglądu (więcej w listopadowo-grudniowej „Więzi”) jeszcze dwie wypowiedzi – Bronisława Wildsteinai Jacka Żakowskiego.
Zdaniem Wildsteina(„Rzeczpospolita” i „Uważam Rzez”) ostatnie lata pokazały, że większość mediów i dziennikarzy się skompromitowała, naruszając wszelkie możliwe standardy. Medialny obraz, kreowany przez główne media miał niewiele wspólnego z rzeczywistością. Z debaty publicznej zniknęły najważniejsze sprawy, bo dziennikarze zajęli się rozbieraniem na części pierwsze wypowiedzi liderów opozycji i ich intencji.
Jacek Żakowski („Polityka”) przedstawia katalog błędów i zaniedbań polskich mediów w ostatnim 20-leciu, poczynając od niskiej kompetencji dziennikarzy, przedkładania własnego interesu nad interes publiczny, utożsamianiu się mediów z partiami politycznymi, by skończyć na stwierdzeniu ich zaściankowości.
Przedstawione wyżej opinie, głosy, uwagi, zostały zaprezentowane w formie pigułki, skrótu, a zatem również pewnego uproszczenia. W dyskusji na forum „Więzi” pojawiły się także inne wypowiedzi, których tutaj nie przytoczyłem, skupiając się i selekcjonując jedynie te, które mnie osobiście najbardziej zainteresowały.
Ksiądz Luter, rozpoczynając tę dyskusję o mediach i dziennikarstwie z pewnością miał świadomość, że wkłada kij w mrowisko (w środowisko), i – jak sądzę – uczynił to z pełną premedytacją. Wiedział bowiem co jest stawką w tej grze. Bo oprócz diagnozy, ważna jest sama świadomość destrukcji, świadomość potrzeby naprawy i nadzieja, że to się może udać. Któż bowiem inny miałby emanować taką wiarą, jeśli nie ksiądz?
Jest jednak kilka wątków, nad którymi trzeba się mocniej pochylić. Czy media dziś, po ostatniej dekadzie, są – jak pisze ksiądz Andrzej Luter – słabsze ekonomicznie, mniej wiarygodne i mają mniejszy wpływ na opinię publiczną? Czy – jak prognozuje jeden z rozmówców ks. Lutra – dziennikarstwo jako zawód przestanie istnieć? Myślę, że nie będzie tak źle, bo kasandryczne wypowiedzi choćby na temat śmierci prasy jak dotąd się nie sprawdziły. Podobnie będzie z dziennikarzami. Zawsze będą potrzebni ci, którzy pierwsi znajdują informacje, opracowują je i dostarczają publiczności, by potem stać się świadkami ich wykorzystywania przez kolejne media.
Zawód dziennikarski niewątpliwie osłabił się w ciągu ostatnich lat, na co złożyło się kilka czynników. Większość z nich zresztą została już wcześniej wymieniona w dyskusji. Moim zdaniem są to m.in. : 1) kryzys gospodarczy jako taki, skutkiem było ograniczenie tortu reklamowego i redukcja zatrudnienia; 2) rozwój Internetu i bezpłatny dostęp do informacji w sieci; 3) upolitycznienie dziennikarstwa i uległość (podporządkowanie) dziennikarzy wobec partii politycznych i/lub rządu; 4) brak wspólnie uznawanych przez środowisko zasad profesji, czy jednolitego kodeksu etyki dziennikarskiej; 5) obawa informatorów (szczególnie tzw. źródeł konfidencjonalnych) przed reperkusjami ze strony przełożonych, czy sądów; 6) rozbicie środowiska na różne grupy interesu lub grupy koleżeńskie, przeświadczone o własnej wyższości w stosunku do kolegów i koleżanek tworzących inne grupy; 7) dążenie do zysku kosztem jakości.
Nie zaliczyłbym jednak do tych czynników procesów tabloidyzacji czy internetyzacji mediów (ich przechodzenia do Internetu). Tabloidyzacja jest faktem, ale te procesy uległy spowolnieniu w tzw. gazetach jakościowych, a ostatnio nawet w Telewizji publicznej, nie mówiąc już o tym, że w radiu (Polskim Radiu czy Tok FM) nie znalazły one dobrego podkładu, by się tam zagnieździć na stałe. I mimo, iż tabloidyzacja pochłonęła swoje „ofiary” na zachodzie Europy (afera „News of The World”), to jednak tam, gdzie istnieją silne media jakościowe czy media publiczne (Niemcy, Wielka Brytania, Skandynawia) obok siebie dobrze funkcjonują dwa medialne światy: mediów poważnych, ambitnych oraz lekkich, rozrywkowych. W Polsce jest miejsce zarówno na „Fakt” i „SE”, jak i dla „GW” i „Rzeczpospolitej”. Druga kwestia, do której chciałbym się odnieść, to tak postponowane dziennikarstwo internetowe, a w domyśle również obywatelskie. Wiadomo już, że nie może ono zastąpić na zasadzie wyłączności dziennikarstwa klasycznego, informacyjnego czy dochodzeniowego. Jednak coraz częściej (co pokazały również relacje z wydarzeń 11 listopada na portalu Salon24.pl) może ono uzupełnić ofertę dziennikarską w przestrzeni medialnej. Doceniła to na przykład stacja CNN, wprowadzając osobną rubrykę CNN iReport specjalnie dla dziennikarzy obywatelskich.
Na koniec uwaga co do wiary czy niewiary w przyszłość dziennikarstwa. Z historii wiemy, że i Kasandra może się mylić. Ale akurat liczenie na jej pomyłkę nie jest istotą zagadnienia. Chodzi o to, byśmy my, jako dziennikarze, byli rzetelni, wiarygodni dla odbiorców i solidarni wobec innych dziennikarzy. I jeśli to zrealizujemy, każdy we własnym zakresie, to zły towar medialny zacznie być wypierany, a wtedy ks. Luter nie będzie już miał wątpliwości czy jest szansa, by dobre dziennikarstwo zatriumfowało.
Marek Palczewski
30 Listopada 2011
* WIĘŹ, listopad – grudzień 2011, 11-12 (637-638)
tekst ukazał się na www.sdp.pl
ps. Zachęcam Salonowiczów do dyskusji.
Proszę o poważne wypowiedzi.