W oczekiwaniu na nowy rząd i na zmianę czasu letniego na zimowy, miałem kilka pomysłów na relaksowy felieton. Już zacząłem przebierać na klawiaturze palcami, w głowie tliło się pierwsze zdanie, gdy zadzwonił kolega po fachu. Poczułem kłucie w sercu. Oczy przesłoniła mgła rozpaczy i bezsilności. Lisicki odwołany.
To był ten grom z nieba. Zdradziecki strzał. Tak, nie ukrywam, że pierwsze słowo w tym zdaniu z czymś się kojarzy. Dokładnie jak w komunizmie. W tamtych czasach i pod tamtą szerokością geograficzną decyzję o odwołaniu naczelnego podejmował Komitet Centralny. Zwykle wcześniej o takiej prognozie wróble na dachu ćwierkały, ale rozsądek podpowiadał: „nie, to niemożliwe, tak ruch nie ma sensu, więc to pewnie tylko plotki”. Ale strzał następował. Z reguły znienacka.
Nie te czasy, nie te priorytety. Prywatny właściciel, ale metody podobne. Z zaskoczenia. Uzasadnienie jakieś zawsze się znajdzie. Teoretycznie właściciel ma do tego pełne prawo. To on decyduje, z kim chce pracować. Jaki kapitan ma kierować zakupionym przez niego statkiem.
W tym przypadku prawdopodobnie chodzi o to, że nowy właściciel chce zmienić kierunek kursu statku. Stary kapitan mógłby bronić się przed zmianą kursu. Z nowym będzie łatwiej to zrobić. Pewnie nowy mu to nawet zagwarantował.
Rozpacz bierze się stąd, że nowy właściciel niedawno obiecywał, że nie zmieni linii gazety. Wiemy jednak, że zmiana naczelnego przesądza zmianę. Zapowiada to zniknięcie z polskiej prasy ostatniej wyspy prawicowo-centrowej.
Bezsilność, sądzę, jest odczuciem wspólnym dla całego środowiska dziennikarskiego. O pozostawienie Pawła Lisickiego na stanowisku naczelnego „Rzeczpospolitej” apelowały nowe władze Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Za pełnieniem przez dotychczasowego szefa pisma jego obowiązków opowiedziała się reprezentatywna grupa dziennikarzy „Rzeczpospolitej”. Przeciwko jego zwolnieniu protestowało kilka tysięcy czytelników, składając swoje podpisy pod stosownym apelem. Wszystkie te akcje w obronie Lisickiego nowy właściciel zignorował. Koszta psychologiczne takiego postępowania dla naszego środowiska są ogromne. To przetrącenie karku niezależności i wolności polskiego dziennikarstwa. W obecnym kryzysie, który szczególnie boleśnie dotknął mediów, ruch właściciela „Rzepy” jest krokiem aroganckiego biznesmena, mówiącego: jesteście tylko najemnikami bez prawa głosu. Jeśli wam się to nie podoba, na wasze miejsce znajdą się inni. Czekają tylko na opróżnione przez was miejsca.
Ale jest to też jawna demonstracja lekceważenia czytelników pisma. Brak czytelników, to zanikanie reklam. A pisma żyją z reklam. Gdzie zatem rachunek ekonomiczny? Ta historia nie może się zakończyć optymistyczne.
Jerzy Jachowicz
27 października 2011
Inne tematy w dziale Rozmaitości