Komentarz Marka Palczewskiego
Mamy skargę na program Tomasza Lisa i mamy odpowiedź REM.
W odpowiedzi na skargę członkiń Rady Programowej TVP SA, Barbary Bubuli i Bożeny Walewskiej, zarzucających red. Tomaszowi Lisowi złamanie w rozmowie z Jarosławem Kaczyńskim (w programie TVP 2 „Tomasz Lis na żywo” – 3 października br.) wszystkich zasad Karty Etycznej Mediów, Rada Etyki Mediów oświadcza, że nie podziela tej oceny i nie znajduje podstaw dla zawartych w niej zarzutów.
Program „Tomasz Lis na żywo” ma charakter autorski. Dziennikarz, gospodarz takiego programu, decyduje o sposobie jego prowadzenia, a także o tym, jak dalece ujawni swoje poglądy polityczne. Jarosław Kaczyński, godząc się na wywiad tuż przed wyborami, musiał być przygotowany na to, że dziennikarz zada mu w imieniu wyborców trudne pytania. Wywiad z szefem głównej partii opozycyjnej nie sprowadza się przecież do rejestrowania wypowiedzi polityka, do czego wystarczyłby mikrofon, ale wymaga też dociekania tego, czego indagowany nie mówi, lub nie chce powiedzieć. Granica, której dziennikarz nie może przekroczyć, to dobra osobiste interlokutora. Zdaniem REM, nie zostały one naruszone.
Autorki skargi zarzucały Lisowi, że:
- manipulował; nie przedstawiał prawdy; zadawał nieistotne pytania; chciał jedynie zdenerwować, skompromitować i w efekcie poniżyć Jarosława Kaczyńskiego; zachował się niezgodnie z zasadą obiektywizmu; nie uszanował rozmówcy, zadając mu pytanie o Lecha Kaczyńskiego; nie pozwalał dokończyć wypowiedzi, a nawet nie odprowadził go do drzwi.
Obejrzałem dwukrotnie wywiad, przed i już na chłodno po wyborach i mam kilka refleksji.
1. Był to wywiad, w którym dziennikarz przyjął rolę adwokata diabła, w agresywny sposób atakując swojego rozmówcę, stawiając go w ogniu krzyżowych pytań. Był to tak zwany adversarial interview, czyli po polsku „nieprzyjazny wywiad”.
Przyjęta konwencja ma uzasadnienie w przypadkach nieobecności w studiu drugiej strony konfliktu (np. politycznego) i wówczas dziennikarz musi tę stronę reprezentować; oraz wtedy, gdy rozmówca znany jest z agresywnych wystąpień publicznych i jest przygotowany na taki styl prowadzącego.
W podręcznikach do nauki dziennikarstwa preferowanych zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i w Stanach Zjednoczonych ten rodzaj wywiadu na ogół nie jest polecany, gdyż uważa się, że nie prowadzi on do pozyskania właściwych i ważnych opinii i informacji, lecz jedynie do wymiany ciosów, w której mniej liczą się argumenty, a bardziej perswazja i chwyty retoryczne.
2. W pierwszej części wywiadu (choć właściwsze byłoby użycie słowa „spór”), która trwała mniej więcej do 28 minuty rozmowa miała wartki, dynamiczny charakter i pozwalała zapoznać się z poglądami Jarosława Kaczyńskiego (lub z jego niechęcią do podzielenia się opinią), odnośnie do takich spraw jak: kto znajdzie się w ewentualnym rządzie PiS, kto zajmie się w nim gospodarką, czy będzie w nim miejsce dla Zyty Gilowskiej, jak zredukować deficyt budżetowy, na czym (lub na kim) zaoszczędzić, z kim PiS zawrze koalicję.
W tej części rozmowy zestaw pytań był uzasadniony, gdyż były one spowodowane chęcią poznania składu przyszłego gabinetu i przyszłej polityki ewentualnego rządu, tworzonego przez PiS. Ucieczka od tych pytań przez Jarosława Kaczyńskiego sprowokowała nieustępliwość Tomasza Lisa, który wyczuł słaby punkt swojego rozmówcy.
Polityk przychodzący do studia do programu prowadzonego przez osobę, która niejednokrotnie dawała wyraz swojej niechęci (choćby na łamach tygodnika „Wprost”) do prezesa Prawa i Sprawiedliwości nie powinien oczekiwać taryfy ulgowej, zwłaszcza w okresie przedwyborczym. I nie wierzę, żeby prezes Kaczyński był pod tym względem naiwny. Do zwarcia w czasie tej rozmowy musiało dojść. Lis dążył do wykazania, że Antoni Macierewicz nie jest dobrym kandydatem do objęcia funkcji w przyszłym rządzie, natomiast Kaczyński dowodził, że Macierewicz ma wystarczające kwalifikacje. Dziennikarz całkiem świadomie zagrał kartą Macierewicza, wiedząc jakie ten polityk wywołuje w odbiorze społecznym kontrowersje i awersje.
3. Pierwszym punktem zwrotnym w programie było pytanie o cytat z książki Jarosława Kaczyńskiego „Polska naszych marzeń” dotyczący Angeli Merkel, o której autor napisał, że jej wybór na urząd kanclerza Niemiec nie był czystym zbiegiem okoliczności. Lis nazwał tę opinię insynuacją. Kaczyński bronił swojego prawa do wydawania niezależnych sądów, jednak nie chciał ich zinterpretować, pozostawiając to „politologom i historykom”.
W mojej opinii ta wypowiedź w jakimś stopniu mogła zaszkodzić Jarosławowi Kaczyńskiemu i zwiększyć jego elektorat negatywny. Jeżeli zatem była to ze strony Lisa prowokacja dziennikarska, to była ona skuteczna. Kaczyński nie umiał jednoznacznie wyjaśnić ani celu, ani treści swojej wypowiedzi, i próbował stosować argumenty ad personam: Pan się obawia tych z zewnątrz, żal mi pana, pan należy do pewnej formacji, która nam szkodzi, obawia się tych z Berlina , tych z Moskwy[…] więcej pewności siebie.
Częściowo taktyka Prezesa przyniosła efekt, albowiem od tego momentu (ok. 30 minuty programu) Lis zaczął się denerwować i zadawać niespójne, nieistotne, a często i chybione pytania. Rozmowa nie dostarczała już merytorycznych argumentów, lecz zamieniła się w diagnozę stanów emocjonalnych obu panów, a uważny widz mógł już tylko obserwować, który z nich lepiej dotrwa na ringu do końca tego pojedynku.
4. Osobiste, niemerytoryczne „wycieczki” pod adresem drugiego zdarzały się obu rozmówcom. Jeden nie pozostawał dłużny drugiemu. Obie strony zarzucały sobie stosowanie socjotechniki, choć obie ją stosowały. Lis: jeszcze nie nastał dzień wyborów, a pan już nas dzieli. Kaczyński: pan należy do pewnej formacji, która nam szkodzi.
5. Obserwowaliśmy starcie polityczne. Lis na koniec programu zaostrzył retorykę i spytał o przyszłe relacje (po ew. zwycięskich dla PiS wyborach) z prezydentem Komorowskim i odgrzał wypowiedź sprzed wielu lat o. Rydzyka o Marii Kaczyńskiej. Z pewnością była to broń zostawiona na koniec audycji, która miała pokazać, że Kaczyński jednym wybacza „nieszczęsne” bądź nieprzemyślane wypowiedzi, a innym nie. Zabieg nie całkiem się udał, bo Jarosław Kaczyński odparł ten atak, przypominając, iż po takich wypowiedziach na jakie pozwolił sobie Bronisław Komorowski o urzędującym prezydencie, w każdym innym kraju zniknąłby ze sceny politycznej.
6. Jak ocenić całość tej rozmowy? Z pewnością nie można mówić o obiektywizmie prowadzącego (rozumianym jako zachowanie bezstronności), choć z drugiej strony nie wydaje się, żeby Lis próbował przeprowadzić tę rozmowę tak, żeby nie ujawnić własnych poglądów, czy też je w jakikolwiek sposób maskować.
7. Nie sądzę jednak, żeby swoimi pytaniami naruszył dobra rozmówcy, choć wiele z nich mogło się Prezesowi Kaczyńskiemu nie podobać i powodować dyskomfort. Z drugiej strony nie należy zapominać, że przecież Jarosław Kaczyński jest zaprawionym w boju dyskutantem i politykiem, a nie mimozą. Od polityka oczekuje się twardej reakcji w trudnych sytuacjach – szczególnie takiej reakcji chcemy się spodziewać po kimś kto był i chce być premierem prawie 40-milionowego kraju.
8. Tomasz Lis nie zadawał (poza jednym) pytań, które nie miałyby oparcia w faktach. Cytowane opinie nie były wyrwane z kontekstu.
Zarzuty jakie można mu postawić sprowadzałyby się zatem do trzech głównych:
- Tomasz Lis momentami tracił dystans, „wychodził” z roli dziennikarza a stawał się politykiem, utożsamiającym się z racjami strony nieobecnej w studiu;
- objawiał swoją niechęć wobec interlokutora;
- nie zachował zasady równego traktowania wszystkich swoich rozmówców. We wcześniejszych rozmowach z Donaldem Tuskiem i Lechem Wałęsą okazywał swoim rozmówcom więcej zrozumienia i sympatii.
Rozmowa została przeprowadzona w okresie bezwzględnej walki wyborczej, w czasie której wielu dziennikarzy ujawniło swoje sympatie polityczne i jednoznacznie opowiedziało się po stronie konkretnej partii politycznej.
Wydaje się, że w przyszłości Telewizja Publiczna nie powinna dopuszczać tuż przed wyborami do debat jeden na jeden (dziennikarz vs. polityk) lecz dążyć do zorganizowania debaty z udziałem wszystkich liderów partyjnych albo też na prowadzących program wyznaczać dziennikarzy, którzy nie są kojarzeni z takim, czy innym obozem politycznym w Polsce.
Marek Palczewski
Medioznawca, SWPS w Warszawie
13 października 2011
Inne tematy w dziale Rozmaitości