Z Michałem Kobosko o nowym dwutygodniku, kryzysie i zjeździe SDP rozmawia Marek Palczewski.
Michał Kobosko(43 lata), od marca 2011 r. związany z Platformą Mediową Point-Group, szef projektu Point Group Business Unit, od września 2011 redaktor naczelny dwutygodnika „Bloomberg Businessweek Polska”. Karierę dziennikarską zaczął w 1993 roku w Dziale Gospodarczym „Gazety Wyborczej”. Następnie pełnił m.in. rolę wicenaczelnego „Pulsu Biznesu”, redaktora naczelnego „Forbes” i „Newsweek Polska”. W 2009 roku przeprowadzał po stronie redakcyjnej fuzję „Dziennika Polska Europa Świat” i „Gazety Prawnej”, w jej efekcie został pierwszym naczelnym „Dziennika Gazety Prawnej”.
Na rynku zadebiutował dwutygodnik „Bloomberg Buusinessweek Polska” (BBWP). Czy jest to gazeta, dzięki której lepiej zrozumiemy obecny kryzys?
Mam taką nadzieję. Wszyscy szukamy odpowiedzi na pytania o głębokość kryzysu, jego ofiary, i o ścieżki wychodzenia. Na razie jak widać mądrych nie ma. Zależy mi przede wszystkim na tym, by BBWP stał się uczestnikiem poważnej dyskusji o tym, jak kryzys może dotknąć polskie firmy, gospodarkę i społeczeństwo. Mam wrażenie, że mało się na ten temat mówi w tegorocznej kampanii wyborczej. Nikt nie chce dotykać gorącego kartofla.
W artykule wstępnym do pierwszego numeru napisał Pan, że orły naszej polityki lekceważą w kampanii wyborczej sprawy gospodarcze. Dlaczego tak się dzieje?
Bo to jest trudna tematyka. Wymaga wiedzy, doświadczenia, dobrze rozumianej kreatywności. Łatwo jest, i to się dzieje, rzucać kolejne pomysły zrobienia dobrze społeczeństwu, trudniej powiedzieć, jak je sfinansować. Pomagając jednej grupie społecznej, niemal na pewno musimy utrudnić życie grupom innym, bo kołderka jest krótka. Ale o tym nikt w kampanii nie mówi.
Drugim problemem jest to, że polscy politycy, w odróżnieniu od innych cywilizowanych krajów, unikają zajmowania się sprawami biznesu i kontaktowania z ludźmi biznesu. Przykład z góry daje premier Donald Tusk, który jest wyraźnie przewrażliwiony na punkcie kontaktów z lobbystami i afer korupcyjnych. Jest jednak fatalnie, gdy premier demonstruje brak zaufania do przedsiębiorców, a jednocześnie chwali się wzrostem gospodarczym – który przecież tworzy w decydującym stopniu polski prywatny biznes. Politycy innych krajów dobrze rozumianych relacji z biznesem nie unikają, wręcz odwrotnie – wiedzą, że w trudnych czasach kryzysu promowanie własnych firm – przez liderów politycznych, ministrów, dyplomatów – staje się jednym z podstawowych zadań.
Jakie mogą być skutki takiej postawy?
Skutki już są fatalne. Ugruntowuje się postawa i opinia, którą w skrócie można streścić zdaniem: wszyscy przedsiębiorcy to złodzieje, a złodzieje, to ludzie, którzy albo siedzieli, albo siedzą, albo pójdą siedzieć. Polacy generalnie nie lubią tych, którym się powiodło, którzy mają lepiej. To woda na ten młyn. Tylko w języku polskim słowo biznesmen ma jednoznacznie pejoratywne zabarwienie. W ten sposób daleko jako kraj nie zajdziemy. Na szczęście ludzie biznesu wbrew tym opiniom robią swoje – a rząd może się chwalić w Brukseli, że mamy niezwykle dynamiczne, przedsiębiorcze społeczeństwo...
Idą trudne czasy. Jaką rolę widzi Pan dla dziennikarstwa ekonomicznego właśnie dziś?
CZYTAJ DALEJ:
TUTAJ
Inne tematy w dziale Rozmaitości