Z Elżbietą Królikowską – Avis o krajobrazie medialnym Wielkiej Brytanii i braku pełnej wolności w Polsce rozmawia Marek Palczewski.
Elżbieta Królikowska – Avis. Publicystka, pisarka, tłumaczka, od 22 lat korespondentka polskich mediów w Wielkiej Brytanii. Napisała 4 książki – szkice o kulturze, przetłumaczyła z angielskiego 8, autorka około 2 tys. artykułów, wywiadów, reportaży. Przed rokiem 1990 pracowała dla tygodników „Kultura”, ”Ekran”, „Tygodnik kulturalny” , ”Film” , „Antena”, recenzentka filmowa „Czterech pór roku” i dziennika telewizyjnego „Panorama” . Przez ostatnie 22 lata współpracowała z BBC i londyńskim „Dziennikiem Polskim”, korespondentka miesięczników „Film” i „Kino”, tygodników „Wprost” i „Gazety Polskiej” oraz Polskiego Radia, zamieszczając tam materiały z dziedziny kultury, nowej obyczajowości oraz polityki.
Jaki jest krajobraz medialny w Wielkiej Brytanii dwa miesiące od wybuchu afery „News of The World”?
W Wielkiej Brytanii media wspierające władzę znajdują się w rozsądnej proporcji do mediów opozycyjnych, bez względu na to jaka partia aktualnie rządzi. Dziś po stronie rządu, czyli konserwatystów mamy The Timesa, Daily Telegraph, Spectatora, tabloidy Sun i Daily Mail oraz Sky News Murdocha. Natomiast dziennik Guardian, gazeta niedzielna The Observer, BBC, Channel 4 zwykle wspierają Labour Party, dziś w opozycji.
Czy w sprawie afery „NOTW” zajęły one jednolite stanowisko?
Tak, bo szło o pryncypia, o zasady wobec interesu partyjnego nadrzędne. Inaczej niż w Polsce, gdzie media bronią partii, którą aktualnie wspierają.
Jakie zawory bezpieczeństwa zostały uruchomione, które pozwoliły na oczyszczenie brytyjskiego rynku medialnego z aferalnej gazety?
W Wielkiej Brytanii system demokratyczny funkcjonuje od paru setek lat. Opozycja parlamentarna działa ramię w ramię ze związkami zawodowymi, mediami opozycyjnymi i opinią społeczną, wspólnie stanowią układ ośrodków kontroli władzy. Związki zawodowe zwykle współpracują z opozycją, a świadoma opinia publiczna nie pozwoli na robienie sobie wody z mózgu. Ten system zadziałał i spowodował wskazanie oraz ukaranie winowajców.
Jak to się dzieje, że opinia publiczna ma taki duży wpływa na polityków i życie publiczne?
Edukacja społeczna, to proces, który trwa wiele lat. Nad rozwojem świadomości obywatelskiej pracują m.in. media, think tanki, organizacje pozarządowe - tak kształtuje się obywatel świadomy swoich obowiązków i praw.
W demokracji obywatel jest w pełni świadom, że władze pochodzą z wyboru, a nie z „bożej łaski”. Jeśli poseł X nie spełnił swoich przedwyborczych obietnic, skreślę go następnym razem, bo się nie sprawdził i wybiorę kogoś innego. U nas - mam takie odczucie - wciąż jeszcze pokutuje model z czasów „batiuszki cara”: władza jest po to, żeby ją kochać i szanować.
Z czego to wynika, że nie umiemy zerwać z tą nienajlepszą tradycją?
Ta forma relacji między narodem a władzą została utrwalona przez okres rozbiorów, a potem system komunistyczny. Zgadzam się z tym, co powiedział kiedyś Rafał Ziemkiewicz, że część Polaków posiada jeszcze świadomość postkolonialną. Bo sercem i duszą demokracji jest obywatel, jesteśmy my, i to władza musi się starać, abyśmy byli z niej zadowoleni.
Ale wizerunek władzy i wizerunek społecznych możliwości i społeczeństwa obywatelskiego kształtują media. Media wyznaczają sobie pewne standardy. Jak by Pani porównała standardy brytyjskie z polskimi?
Moim zdaniem one są nieporównywalne, bo my się dotąd rządzimy instynktem plemiennym, nasza świadomość obywatelska nie jest została jeszcze rozbudzona. Kiedy widzę, że część społeczeństwa i mediów łasi się i kokietuje władzę, to są to zachowania przeciwne do tego, co obserwuje się w dojrzałych demokracjach, gdzie to władze czynią wszystko, aby podobać się społeczeństwu.
Media powinny być zawsze w opozycji do władzy?
Zawsze. Bez względu na to jaka jest władza - konserwatyści czy liberałowie - bo media winny zawsze upominać się za słabszymi, a słabsi zawsze pozostają obywatele, a nie władza z ich resortami siłowymi i dużym segmentem środków masowego przekazu.
Ale w Wielkiej Brytanii bardzo wysoko jest ceniony standard bezstronności dziennikarskiej. Czy to się nie kłóci z większą sympatią mediów dla opozycji?
Nie, dlatego, że zwykle władze są w tej układance poważniejszą siłą – i w istocie mogą robić ze społeczeństwem wszystko na co ono pozwoli. Obywatele są słabszym elementem tego łańcucha.
Jak po tej aferze brytyjska opinia publiczna odnosi się do mediów?
Brytyjczycy są zadowoleni, że politycy oraz media dobrały się do skóry Murdochowi, którego nie znoszą za ingerowanie w sprawy wewnętrzne ich kraju; atmosfera się oczyściła.
U nas dziennikarze, którzy wykrywają korupcję i skandale często narażeni są na procesy sądowe i skazywani ze słynnego paragrafu 212. Czy w Wielkiej Brytanii jest podobnie?
Kiedy spoglądam na naszą scenę medialną, na której grasuje ten paragraf 212, nie mogę się nadziwić, że dziennikarze są skazywani za odkrywanie afer. W cywilizowanych krajach nie karze się np. za przeciek dziennikarzy, tylko urzędników powiedzmy z MSZ czy MON. Ostatnia sprawa tego typu miała miejsce w 1984 roku, kiedy jedna z urzędniczek brytyjskiego MSZ ujawniła „Guardianowi” sprawę sprowadzenia rakiet Cruise ze Stanów Zjednoczonych do Wielkiej Brytanii. Rząd premier Thatcher miał z tego powodu sporo nieprzyjemności, ale ukarano nie dziennikarza, lecz urzędnika ministerstwa.
Ponadto sądy najczęściej zakładają, że dziennikarz działał w interesie publicznym. Oczywiście wymagana jest rzetelność i trzymanie się prawdy, jednak sąd za ujawnienie afery nigdy nie karze dziennikarza.
To u nich nie ma takiego artykułu jak 212 k.k. u nas?
Oczywiście, że nie ma. Nie tylko wymiar sprawiedliwości stoi murem za dziennikarzami, ujawniającymi afery z życia politycznego, ale w sprawach tajnych i ściśle tajnych jak w przypadku wspomnianych przecieków z MSZ zwykle karze się urzędnika. Właściwie dziennikarze ścigani są tylko z paragrafu Terrosim Actz 2002 roku, to znaczy za nieujawnienie wiedzy na temat przygotowania do zamachu terrorystycznego lub podżeganie do ataku.
A jak jest w przypadku wolności wyrażania swoich opinii, nazwania polityka głupcem czy zarzucenia mu działań o charakterze korupcyjnym?
Politycy brytyjscy mają grubszą skórę i więcej tolerancji na podobne sprawy. Osoba publiczna musi się liczyć z zainteresowaniem mediów. Ale trzeba zaznaczyć, że w Wielkiej Brytanii nie używa się epitetów. U nas polityka jest bardzo emocjonalna. Politycy mówią do siebie językiem kolokwialnym, zdarza się, że rynsztokowym, czego nie ma w Wielkiej Brytanii.
„Dorzynania watahy” by tam nie było?
Na pewno nie. Język polityki jest mniej emocjonalny. Także dziennikarze nie używają publicznie epitetów, nawet jeśli sadzą, że polityk X to kretyn. Chodzi o civil behaviour, zachowania cywilizowane wszędzie – w parlamencie, w prasie, w domu i na ulicy.
Czytaj dalej:TUTAJ
Inne tematy w dziale Rozmaitości