SDP SDP
712
BLOG

Robert Azembski o franku szwajcarskim i korupcji w mediach

SDP SDP Gospodarka Obserwuj notkę 0

 Z Robertem Azembskim o franku szwajcarskim, naciskach reklamodawców, korupcji i dziennikarstwie ekonomicznym rozmawia Marek Palczewski.

 

Robert Azembski, dziennikarz i publicysta specjalizujący się w tematyce finansowej. Z mediami związany jest od ponad 20 lat, pracował m.in. w „Rzeczpospolitej”, gdzie był odpowiedzialny za tematykę bankową, w miesięczniku „Home & Market”, w którym był zastępcą redaktora naczelnego oraz w „Gazecie Bankowej”. Był zastępcą sekretarza redakcji i szefem działu w miesięczniku „Businessman Magazine” oraz redaktorem naczelnym miesięcznika „Bank”. Od listopada 2010 jest szefem dodatku we "Wprost" -  „Wszystko o finansach”, a od września 2011 także szefem dodatków i raportów magazynu „Bloomberg BusinessWeek Polska” .


Prowadzi Pan dodatek finansowy w tygodniku „Wprost”. Jaki jest pożytek z takich poradników w czasach, kiedy prognozy eksperckie zupełnie się nie sprawdzają?

Piszemy o sytuacji instytucji, z którymi ludzie mają codzienny kontakt. Pokazujemy między innymi mechanizmy, które powodują zmienność kursów walut, oprocentowania, depozytów, czy kredytów. Wyjaśniamy dlaczego tak się dzieje, czasem uspakajamy, czasem ostrzegamy, że może coś niedobrego się zdarzyć. Coś, co uderzy ich po kieszeniach…

…a czy da się prosto wyjaśnić przeciętnemu odbiorcy na czym te ruchy polegają, jakie są ich przyczyny i skutki?

Przede wszystkim trzeba zrezygnować z żargonu, z hermetycznego języka. Nie cytować wyłącznie analityków czy ludzi z branży, ale próbować pokazywać te zjawiska na najprostszych przykładach, także losów zwykłych ludzi. To przemawia do wyobraźni.

Jak objaśnić Kowalskiemu dlaczego rośnie czy spada kurs franka szwajcarskiego?

To jest tak, jak z ceną każdej innej rzeczy. Frank jest towarem: jeżeli jest zapotrzebowanie na dany towar, to oczywiście jego cena rośnie. Podobnie jak cena złota, innych metali szlachetnych, czy akcji na giełdzie. Jeżeli jest popyt i ze strony dużych inwestorów, a czasem i „Kowalskich”, to kurs tej waluty będzie rósł. Natomiast jeżeli jest „odwrót” od jakiegoś waloru, na przykład od waluty, metalu szlachetnego, czy ropy naftowej, to wiadomo, że cena spadnie.

Niedawno pytał Pan na łamach tygodnika „Wprost” jednego z ekspertów, co powinni robić kredytobiorcy we frankach szwajcarskich: spłacać całość kredytu teraz – o ile posiadają odpowiednie zasoby finansowe - czy się wstrzymać. Ekspert radził czekać. Czy te zalecenia czytelnicy powinni traktować jako godne zaufania – przecież eksperci niejednokrotnie się mylili.

Są one jak najbardziej godne zaufania, bo kredytu hipotecznego, który nas wszystkich interesuje i boli, nie bierzemy na ogół na rok czy dwa lata. To są pożyczki wieloletnie, na co najmniej 20-30 lat . W tym czasie może się wiele zdarzyć, zarówno jeśli chodzi o kredyty zaciągane w złotych, jak i w obcych walutach. To, że byliśmy w ciągu ostatniego roku świadkami spektakularnego wzrostu kursu franka szwajcarskiego nie oznacza, że nie będziemy świadkami równie spektakularnego spadku. Wobec tego lepiej czekać, zarezerwować sobie jakieś pieniądze i spłacić kredyt wtedy, kiedy cena będzie najbardziej korzystna.

Jak Pan ocenia - jako dziennikarz ekonomiczny, który obserwuje rynek finansów oraz zachowania klientów banków i sklepów – to, jak my sobie dajemy radę w tym kryzysie?

Polacy są bardzo dobrze, wbrew pozorom, wyedukowani finansowo. Nawet lepiej niż nasi sąsiedzi, czy mieszkańcy krajów „starej” Unii Europejskiej rozumieją co się dzieje w gospodarce i wyczuwają co się może zdarzyć.

Byliśmy jednym z krajów, który po przełomie musiał odtworzyć własność prywatną. Przedsiębiorcy startowali od zera, bez żadnego prawodawstwa i potrafili zawsze jakoś się odnaleźć w rzeczywistości trudnej i nieznanej wcześniej. Potrafili szybko reagować, płacić podatki tak, żeby mieć zyski, dobrze zarządzać pracownikami, żeby ich firmy nie upadły. Wydaje się, że my Polacy mamy zmysł biznesowy we krwi…

…i nie panikujemy?

To zawsze może się zdarzyć. Zwłaszcza, jeżeli media wzmacniają tę panikę. Ale trzeba też je zrozumieć - szczególnie te bardziej masowe podgrzewają informacje, bo zawsze bad news lepiej się sprzedaje niż good news.

Specjaliści podkreślają, że w ekonomii współczesnej duży wpływ na zachowania rynku mają media, czyli również dziennikarze, którzy objaśniają procesy ekonomiczne. Czy Pana zdaniem to objaśnianie jest całkiem bezstronne? Czy dziennikarze nie mają swoich interesów albo czy nie ulegają cudzym wpływom i nie reprezentują cudzych interesów?

To zależy, o czym pan mówi. Czy ma Pan na myśli naciski ze strony reklamodawców?

Właśnie. Jak mocne są te naciski?

Są one niestety coraz silniejsze, odnotowuję ten przykry fakt w swojej codziennej pracy od lat. Marketingowcy i PR-owcy dążą usilnie do zatarcia granicy pomiędzy obiektywną i sprawdzoną informacją (której weryfikacja była tradycyjnie obowiązkiem dziennikarza) a przekazem promocyjnym. Narzędzia, którymi się posługują są coraz bardziej wyrafinowane, łącznie z proponowaniem redakcjom redagowania całych rubryk, wciskaniem się wszędzie z pseudoeksperckimi komentarzami czy uciekaniem się nawet do emocjonalnego szantażu lub utajonych gróźb, że np. redakcja zostanie wciągnięta na „czarną listę”. PR-owcy nie rozumieją, że sami podrzynają gałąź, na której siedzą – czytelnik szybko wyczuwa fałsz i odwraca się od takiego medium.

Gdzie jest granica pomiędzy informacją gospodarczą a PR-em?

Na ogół PR jest rozpoznawalny. Informacje, które otrzymujemy od rzeczników prasowych, PR-owców, czy agencji PR, mają swój określony charakter i na pierwszy rzut oka widać, że są odpowiednio sprofilowane, podkreślają tylko superlatywy danego projektu, czy przedsięwzięcia. Nie pokazują natomiast ani rynku konkurentów, ani zagrożeń wynikających z działania jakiejś firmy.

Wrócę jeszcze do pytania: czy dziennikarz ekonomiczny może zachować bezstronność?

Dziennikarz ekonomiczny musi się starać, żeby zachować bezstronność. Musi być „czujny”. Są pewne mechanizmy wbudowane w kodeksy etyki poszczególnych redakcji, jak i przepisy ogólne, dotyczące na przykład dziennikarzy, którzy zajmują się giełdą papierów wartościowych; oni nie mogą grać na parkiecie, bo informacje, które przekazują i sposób ich interpretowania wpływa w znaczący sposób na zachowania inwestorów na rynku, a więc na możliwości zarabiania na nim.

Te etyczne zawory bezpieczeństwa na ogół działają . Co nie oznacza, że nie zdarzają się oczywiście czarne owce, jak w każdym środowisku, i próby manipulowania rynkiem przez bardziej wpływowe redakcje czy dziennikarzy ekonomiczno-finansowych.

Dziennikarze śledczy badający giełdę papierów wartościowych byli wielokrotnie ciągani przed sądy za narażenie firm – to im zarzucano - na straty finansowe. Czy Panu zdarzyło się, żeby odrzucić jakiś temat, bo był śliski?

Zdarzyło mi się wręcz odrzucić propozycję wysokiej łapówki za napisanie „na zamówienie” artykułu o jednym z czołowych funduszy inwestycyjnych. Zleceniodawcy chodziło o to, by artykuł ukazał się w określonym, opiniotwórczym medium i w ściśle określonym czasie. Najbardziej w tym wszystkim poitytowało mnie to, że dżentelmen z jednej strony chciał kupić artykuł, z drugiej zaś straszył mnie sądem za poprzednie, jego zdaniem „kłamliwe” artykuły mojego autorstwa. Innym razem po napisaniu artykułu o malwersacjach w jednym z dużych banków musiałem aż ewakuować się na jakiś czas z Warszawy, żeby uciec przed wściekłymi prominentami.

 

Czytaj dalej: TUTAJ

 
SDP
O mnie SDP

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka