Z Witoldem Gadomskimo dziennikarskiej skłonności do sensacji, kredytach dziennikarzy we frankach szwajcarskich i kampanii wyborczej rozmawia Paweł Luty.
Witold Gadomski – (rocznik 1953) dziennikarz i publicysta, od 1997 roku związany z „Gazetą Wyborczą”, wcześniej współpracował z takimi tytułami jak „Cash”, „Gazeta Bankowa” i „Nowa Europa”, poseł na Sejm I kadencji, laureat Nagrody Kisiela.
W wywiadzie dla „POLITYKI” (31/2011) prezes NBP prof. Marek Belka mówił o tym, że dziennikarze czasami za bardzo panikują, że nie jest aż tak źle jak piszą. Zgadza się Pan z tym?
Być może ma rację, ale rola prezesa banku centralnego jest znacznie różna od roli dziennikarzy. Rolą prezesa banku centralnego w każdym kraju jest uspokajanie nastrojów, uspokajanie opinii publicznej. Dlatego też jego język jest spokojny, umiarkowany, „nudny”. A rolą dziennikarzy jest pisanie interesujących tekstów i dlatego zawsze są skłonni do przesady. Przesada zresztą występuje na kilku poziomach, bo nawet jak napisze się spokojny tekst to redaktorzy, którzy później obrabiają ten tekst są skłonni dać jakiś sensacyjny tytuł. Gdyby jakiś dziennikarz napisał tekst w stylu sprawozdania banku centralnego, to żaden czytelnik by tego nie przeczytał.
Proszę mnie poprawić jeśli coś źle zrozumiałem, ale z Pana słów można wywnioskować, że dziennikarzom zależy na czymś zupełnie odwrotnym niż prezesowi banku centralnego. Dziennikarze chcą siać „ferment” a bankowcy uspokajać rynki i obywateli, czy tak?
Można to powiedzieć nawet ostrzej – dziennikarze czasami widzą sensacje tam gdzie ich nie ma. To jest oczywiste.
A czy jest to pozytywne zjawisko?
Czasami jest to pozytywne, bo w ten sposób można obudzić opinię publiczną, można obudzić decydentów. Ale też można oczywiście przesadzić.
Chciałbym zwrócić uwagę, że w okresie paniki, która wybuchła jesienią 2008 roku media mogły bardzo zaszkodzić gospodarce. Jednak wtedy nigdzie, nawet w tabloidach, nie ukazały się teksty, które w jakiś nadmierny sposób niepokoiłyby opinię publiczną . Nie doszło do „runu na banki”, czyli masowego wybierania pieniędzy z banków. A wystarczyłby jeden tekst na pierwszej stronie: „Jutro upadnie bank taki i taki”. Obawiałem się wówczas, że któraś gazeta zachowa się nieodpowiedzialnie, ale do czegoś takiego nie doszło. Media, nawet tabloidy, zachowały się w porządku.
Podaję zawsze ten przykład jako kontrargument dla ekonomistów, którzy często są niezadowoleni z treści ukazujących się w prasie. Apeluję o obiektywizm i dostrzeganie pozytywnych stron mediów.
A gdy dziennikarze relacjonują gwałtowne wahania kursu franka szwajcarskiego to zachowują się odpowiedzialnie? Czy są odpowiedzialni, gdy alarmują, że raty kredytów zaciąganych we frankach znacząco rosną, podczas gdy ekonomiści podkreślają, że mimo to one są niższe niż raty kredytów złotówkowych?
Jedni i drudzy mają rację. Jeśli ktoś zaciągał przed trzema laty kredyt we frankach, kalkulował jego koszt w odniesieniu do swoich dochodów i kupował, np. mieszkanie 50-metrowe. W tej chwili koszt spłaty może już nie być adekwatny do jego zarobków. Gdyby brał kredyt w złotówkach, to by widział, że stać go tylko na mieszkanie 40-metrowe. Biorąc kredyty w obcych walutach stajemy się, nie wiedząc o tym, uczestnikami gry na rynkach walutowych. Dziennikarze często nie potrafią tego zrozumieć i wytłumaczyć czytelnikom.
W odniesieniu do kredytów we frankach mam też wrażenie, że dziennikarze wypowiadają się we własnym interesie. Jest to grupa zawodowa mocno dotknięta kursem franka. Dużo dziennikarzy zaciągnęło kredyty we frankach i z tego powodu problem, który dla gospodarki jest mimo wszystko drugoplanowy pojawia się w mediach na pierwszym miejscu.
więcej TUTAJ
Inne tematy w dziale Gospodarka