"Mapa drogowa" w mediach
Powrót dziennikarzy prawicowych do mediów publicznych będzie trudny, choć miejsce w nich daje Konstytucja RP i ustawa medialna. Czy może tylko tak mi się wydaje? Konstytucja gwarantuje wszystkim obywatelom wolność słowa a na jej straży w mediach stawia Krajową Radę Radiofonii i Telewizji. Oprócz wolności słowa, Rada musi strzec prawa do informacji i interesu publicznego. A co, nie stać nas? Taka ci u nas wolność i demokracja.
Ustawa medialna jest bardziej konkretna. Stwierdza wręcz naiwnie w artykule 21, paragraf 2, punkt 3, że programy publicznej radiofonii i telewizji powinny „sprzyjać swobodnemu kształtowaniu się poglądów obywateli oraz formowaniu się opinii publicznej;”. Nakazuje też mediom w punkcie 4, „prezentowanie zróżnicowanych stanowisk oraz wykonywanie prawa do kontroli i krytyki społecznej”. Ładne słowa, ale prawo w Polsce jest od tego, by je łamać. To tradycja warcholstwa, w wypadku mediów publicznych w wykonaniu instytucji państwa. Zanim pójdziemy z tym do trybunałów w kraju i zagranicą, spróbujmy się dogadać.
Wiem, potrzebna jest cierpliwość. Powrót prawicy do mediów publicznych przypomina mi „proces pokojowy na Bliskim Wschodzie”, czyli z obu stron nieufność i nienawiść. I tam, i w polskich mediach potrzebne są więc „środki budowy zaufania”. Trzeba stopniowo przekonać się nawzajem, że partner „procesu pokojowego” nie chce zniszczyć drugiego przy byle okazji, a przeciwnie, gotów jest do współżycia.
Mamy sposobność pierwszego kroku na mapie drogowej - wybory parlamentarne. KRRiT będzie nadzorować rzetelność relacjonowania kampanii wyborczej w mediach. Niechby Rada zaprosiła do wspólnego monitorowania członków SDP, SDRP i Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy, czyli z centrum, lewicy i prawicy. Kampania będzie bardzo ostra. Dziennikarze o różnych sympatiach politycznych mogliby przyjrzeć się nie tylko przeciwnikom, lecz także spojrzeć na swe własne stanowiska oczami kolegów z innych obozów, a to przy okazji analizy przypadków nadużyć medialnych. Mogą tak nabrać trochę dystansu do własnych poglądów, co na rozum zawsze dobrze robi
Dalsze kroki zależą od tego, co stanie się po wyborach. Nie można wykluczyć, że zwycięski obóz dostanie „zawrotu głowy od sukcesów”. To stara, dobra, stalinowska fraza na określenie ludobójczych czystek. W takim wypadku nie wystarczy uzbroić się w cierpliwość, ale w coś mocniejszego. Załóżmy jednak, że rozsądek zwycięży, wszak prędzej czy później nadchodzi dzień sądu także nad zwycięzcą. Czyli odwilż, albo wręcz upadek.
Następny krok na „mapie drogowej” to zatrudnienie w mediach publicznych redaktorów o prawicowych poglądach. Skoro przyplątał się nam tutaj Stalin, niech padnie kolejna jego złota myśl: „nie ważne, kto głosuje, ale kto liczy głosy”. A po naszemu: „nie tyle ważne, kto mówi, ale kto redaguje”, czyli zaprasza na antenę, ustala wątki i pozwala gadać. Pewien celebryta w roli dziennikarza potrafi tak chytrze się urządzić, że wypada czterech na jednego. Nie każdy jest tak wygadany, jak Czesław Bielecki, żeby rozłożyć oponentów łącznie z gospodarzem.
Czytaj dalej: TUTAJ
Inne tematy w dziale Polityka