Rozmowa dnia - 26 lipca
Z Jarosławem Jakimczykiemo historii tekstu „Hak na Oleksego” z „Życia”, napisanego wspólnie z Bertoldem Kittelem12 lat temu. Dzisiaj rozpoczyna się proces sądowy.
Jarosław Jakimczyk, rocznik 1967. Jako dziennikarz zaczynał w Radiu Kolor. Pracował m.in. w dzienniku „Życie” i tygodniku „Wprost”, współpracował z „Rzeczpospolitą”, „Pulsem Biznesu” , tygodnikiem "Newsweek Polska" i portalem internetowym money.pl. Z wykształcenia jest historykiem sztuki po Uniwersytecie Wrocławskim.
Gdzie, Panie Jarku, znaleźliście z Bertoldem Kittelem tajny raport UOP-u? W koszu na śmieci czy na przystanku tramwajowym?
Nie znaleźliśmy tajnego raportu, ponieważ był on w dwóch egzemplarzach: w oryginale i w nielegalnie wykonanej kopii. Oryginał przez pomyłkę został wyniesiony z Urzędu Ochrony Państwa przez tych, którzy po wyborach w 1997 roku zrobili kopię. Popełnili błąd, bo powinni byli w urzędzie zostawić oryginał. Tymczasem wynieśli go bezprawnie do Kancelarii Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Opisaliśmy w „Życiu” w 1999 roku, w artykule „Hak na Oleksego” historię kradzieży tego raportu z Urzędu Ochrony Państwa i wykorzystania go do celów politycznych, rozgrywek wewnątrzpartyjnych w ówczesnej Socjaldemokracji RP.
Nie mieliście tego raportu w dłoniach?
Nie.
Ale ujawniliście jego treści, a tym samym - zdaniem prokuratury - tajemnicę państwową. Jaki interes publiczny mieliście na względzie?
Podważono wiarygodność Polski w zachodniej wspólnocie wywiadowczej kradnąc i wykorzystując do celów partykularnych dokument z klauzulą „ściśle tajne”. Opisywał on międzynarodową operację z udziałem naszych służb specjalnych, wymierzoną przeciwko odwiedzającemu Polskę w 1997 r. irlandzkiemu terroryście o orientacji komunistycznej, którego ekstradycji domaga się dzisiaj od Dublina Waszyngton. USA zarzucają mu współdziałanie z wywiadem Korei Północnej w rozprowadzaniu na masową skalę idealnie sfałszowanych banknotów studolarowych. Doniesienie na nas złożył Ryszard Kalisz, ówczesny sekretarz stanu i szef Kancelarii Prezydenta, a prokuratura oskarżyła nas o ujawnienie tajemnicy państwowej.
Może prokuratura chce pokazać na waszym przykładzie, jakie powinno być miejsce dziennikarzy w szeregu?
Tak to można postrzegać, zwłaszcza, że zachowała się personalna ciągłość. Dwanaście lat temu oskarżali nas prokurator Edyta Petryna i nadzorujący ją zastępca prokuratora okręgowego w Warszawie Zbigniew Goszczyński. Teraz pracują w Prokuraturze Generalnej. Pani Petryna zajmuje się nadzorem nad postępowaniami przygotowawczymi, a pan Goszczyński przestępczością zorganizowaną.
Skąd tak silna determinacja prokuratorów, aby posadzić Kittela i Jakimczyka na ławie oskarżonych?
Nie mam pojęcia, ale mogę domniemywać, że wkroczyliśmy w strefę niedostępną dla dziennikarzy. Prokuratura nie działa w próżni, ma swoje sympatie polityczne, powiązania. Prawdopodobnie chodzi o to, aby dać nauczkę dziennikarzom, żeby nie próbowali wtykać nosa w nie swoje sprawy. Naruszyliśmy strefę zastrzeżoną, do której dziennikarze, jako osoby niepowołane nie mają wstępu. Być może opisaliśmy taki rodzaj przestępstw, których dopuszczają się politycy, nadużywając władzy, używając do swoich rozgrywek tajnych dokumentów. Przez 12 lat zmieniło się kilka rządów, ale nikt nie był zainteresowany, żeby wyjaśnić tę sprawę. Do dzisiaj nie pociągnięto do odpowiedzialności karnej funkcjonariuszy państwowych, którzy mieli dostęp do tego dokumentu, skopiowali go i ukradli.
No właśnie. Jaką ma Pan hipotezę: dlaczego przez 12 lat nie znaleziono urzędnika, który ujawnił tajemnicę państwową, a ciąga się po sądach dziennikarzy? Tak trudno go namierzyć?
Czytaj dalej:
TUTAJ
Inne tematy w dziale Polityka