W dniu Barbórki są osoby, które powinny szczególnie podziękować górnikom, i o ironio większość z nich obiema rękami podpisałoby się pod decyzją o jak najszybszym odejściu od węgla.
Mowa tutaj o właścicielach samochodów elektrycznych. Za każdym razem, z nielicznymi wyjątkami, które opisze w jednym z następnych wpisów, w momencie podłączenia samochodu elektrycznego do ładowarki trzeba zwiększyć moc w elektrowniach cieplnych. Cały marketing samochodów elektrycznych opiera się na ich ekologiczności, na pewnej bajeczce, w której dzięki temu, że w miksie wytwarzania jest OZE lub atom, które zmniejszają średnią emisyjność na wytworzoną jednostkę energii elektrycznej, samochód elektryczny ma mniejsze emisje dwutlenku węgla na przejechany kilometr w porównaniu z samochodem spalinowym i powoli spłaca dług emisyjności zaciągnięty w trakcie bardziej emisyjnego procesu produkcji. Żeby rozprawić się z taką bajeczką, i zrozumieć tę manipulację, tę kreatywną księgowość emisjami, musimy wziąć udział w krótkim eksperymencie myślowym.
Wyobraź sobie, że masz wytwórnię serów w górach. Twój zakład nie jest podłączony do sieci energetycznej. Masz wiatraki i panele fotowoltaiczne, a gdy brakuje energii, włącza się agregat prądotwórczy. Pewnego dnia kolega przyjeżdża z wizytą samochodem elektrycznym. Pokazujesz mu swoją instalację. W dniu wizyty mocno wieje i jest bezchmurnie. Całe zapotrzebowanie zakładu pokryte jest z OZE. 50 kW daje fotowoltaika i 50 kW wiatraki. Koledze rozładował się samochód, więc postanawiasz mu pomóc i podłączacie samochód do 10 kW ładowarki. W tym samym momencie włącza się agregat prądotwórczy, który wyemituje 10 kg CO2.
Politycy, autorzy książek o transformacji energetycznej i o ochronie klimatu powiedzą "90% energii pochodziło z OZE, więc ładowanie elektryka spowodowało emisję 1 kg CO2, a produkcja sera 9 kg CO2". Ktokolwiek by chciał powiedzieć, że jest inaczej, i że to ładowanie elektryka wiązało się z wyemitowaniem tych dodatkowych 10 kg CO2, zostanie wyśmiany, nazwany troglodytom i zasypany wynikami "badań" naukowych pokazujących jak to elektryki uratują świat przed klimatyczną zagładą. Tradycyjnie pojawią się artykuły z obrazkiem, na którym samochód elektryczny jest podłączony bezpośrednio do elektrowni z wieloma dymiącymi kominami. W artykule tym autor będzie tłumaczył, że każdy, kto myśli, że samochody elektryczne są bardziej emisyjne od spalinowych, jest w wielkim błędzie. Nawet portale zajmujące się tzw. factcheckingiem staną po stronie lobbystów, koncernów i teorii opartych dosłownie na magicznym myśleniu, ponieważ zakładających wizualizację lub wiarę w istnienie kogoś, lub czegoś, co nie istnieje. Tym kimś mogą być na przykład krasnoludki, które po podłączeniu elektryka do 100 kW ładowarki w dniu, w którym 50% energii pochodzi z OZE, wybiegną na pola, by dmuchać w wiatraki i odganiać chmury znad paneli fotowoltaicznych, żeby zwiększyć ich moc o 50 kW. W przeciwieństwie do magicznego myślenia to właśnie podejście przyczynowo - skutkowe, znane w literaturze jako tzw. emisje krańcowe, umożliwia obliczenie bardziej realnych wartości emisji CO2 wynikających z użytkowania samochodów elektrycznych oraz odpowiedzenie na takie pytania jak:
- dlaczego światowe emisje CO2 rosną pomimo wzrastającej ilości samochodów elektrycznych?
- dlaczego Francja wznowiła ostatnio wytwarzanie prądu w elektrowni węglowej?
Absurdem jest, że osoby zamożne dostają dopłaty do samochodów elektrycznych i korzystają z różnych przywilejów, a pozostali ponoszą koszty nieopartych na wiedzy naukowej decyzji politycznych, płacąc uczciwie podatki i ponosząc koszty dodatkowej emisji CO2 w swoich rachunkach za prąd. Absurdem byłoby opodatkowanie samochodów spalinowych za emisje CO2.
W Polsce temat emisji krańcowych praktycznie nie został dotychczas poruszony w debacie o transformacji energetycznej i tzw. "zielonym ładzie". Podczas gdy istnieje około 4000 publikacji angielskojęzycznych na ten temat, w tym około 2000 zajmujących się nimi w kontekście samochodów elektrycznych, to w Polsce tylko jedna publikacja dr Ilony Przybojewskiej z Uniwersytetu Jagiellońskiego wspomina o nich w jednym akapicie w artykule "Mechanizm dostosowywania cen na granicach (CBAM) i stopniowa eliminacja bezpłatnych uprawnień emisyjnych dla sektorów zagrożonych ucieczką emisji w ramach EU ETS – czy gra jest warta świeczki?" (https://orcid.org/0000-0003-2756-6664). Nikt nie rozpoczyna dyskusji na ten temat. Czyżby dziennikarze, youtuberzy, popularyzatorzy nauki bali się utraty reklamodawców? Może naukowcy boją się utraty finansowania swoich projektów badawczych? Może firmy boją się utraty dotacji oraz okazji do greenwashingu i zwiększenia zysków? Może politycy boją się utraty finansowania z Unii Europejskiej? Nie znam odpowiedzi na te pytania. Wiem na pewno, że to górnicy ryzykują swoje życie, żeby elektryki mogły śmigać sobie buspasami i parkować w centrach miast za darmo. Przeczuwam też, że niewielu z ich właścicieli złoży dziś życzenia górnikom z okazji Barbórki.
Wam i Waszym Rodzinom życzymy tyle samo wyjazdów, ile zjazdów.
Inne tematy w dziale Gospodarka