Przedstawiamy II część wywiadu z cyklu "Kustosze pamięci ". Jest to wspólna
inicjatywa portalu www.polityczni.pl i BLOGMEDIA24.PL Stowarzyszenie w organizacji Tym razem blogerka Maryla rozmawia z łączniczką i sanitariuszką w batalionie „Parasol” Zofią Łazor „Zojda”.
Kolejny wywiad portali blogmedia24.pl i polityczni.pl Tym razem Maryla rozmawia z powstańczą łącvzniczką i sanitariuszką.

Rocznik: 1928
Funkcja, stopień: łączniczka
Formacja: „Parasol”
Dzielnica: Wola, Stare Miasto, Czerniaków
Parasol – cz II (do minuty 26.11)
Maryla: – Chcielibyśmy przybliżyć naszym słuchaczom Pani osobę i jak to się zaczęło. Miała Pani 16 lat jak wybuchło Powstanie…
Zofia Łazor: – Tak, szesnaście. Piętnaście miałam jak do „Parasola” koleżanka szkolna mnie wprowadziła.
M: - Właśnie, przecież to była okupacja. Już od 1939 r. trwała tutaj okupacja niemiecka.
W jaki sposób ludzie młodzi potrafili się zorganizować żeby później stworzyć taka armię.
Z. Ł.: – Przede wszystkim harcerstwo. Późniejsze „Szare Szeregi”, które przedtem nazywały się harcerstwem i nie miały kryptonimu. Wspaniałych miałam w mojej szkole nauczycieli. Nauczycielka historii zorganizowała drużynę harcerską i myśmy w tej drużynie numer… wyleciało mi to - miały różnego rodzaju szkolenia. Sanitarne, pierwszej pomocy, czasem jakieś tam wlepki w tramwaju. To znaczy, to co teraz nazywa się wlepką. To były takie małe karteczki, jak się wysiadało, to się przyklejało . Wiadomo jakiej treści , prawda? Trochę ćwiczeń w terenie miałyśmy, takie przygotowania. Druga zaprzyjaźniona z nami drużyna harcerska - tamtą pamiętam – to był numer 58 .
Ich drużynową była Irena Malento, która na Czerniakowie zginęła. Była drużynową dziewcząt drugiej kompani w której ja byłam i tamte dziewczęta zostały przeniesione jako cała drużyna. To znaczy nie cała, ale część drużyny, te bardziej dorosłe, niekoniecznie do nowo tworzącego się oddziału do zadań specjalnych KEDYW-u „Agat” potem „Pegaz”, a potem „Parasol”.
To były nasze nazwy. Od czasu ich powstania do Powstania Warszawskiego. W tej klasie była razem ze mną Ela Dewaitis – Dziembowska z tejże właśnie drużyny 58 , była Mirka Szuchówna, którą wczoraj odwiedziłam, bo niestety na wózku jeździ. I Ela po prostu nas wciągnęła. Był nabór dziewcząt, obserwowała nas jako nasza koleżanka nie wiedząc że my jesteśmy w tej naszej szkolnej drużynie. A myśmy nie wiedziały, że ona już pierwszego sierpnia została przeniesiona do „Parasola”. No i zarekomendowała nas. Przysięgę składałam przy ulicy Żytniej w mieszkaniu „Kamy”. Ona była zastępcą Irki Malento – „Jeny”. I bardzo szybko zostałyśmy włączone do akcji, bo taka była potrzeba.
I dosyć ciekawe były wtedy takie powiązania rodzinno – miłosne, powiedziałabym. Irena była narzeczoną Jurka Mirskiego, który z kolei był naszym dowódcą. Najpierw naszego plutonu , wtedy kiedy byliśmy kompanią, a potem naszej drugiej kompanii. On był zresztą ostatnim dowódcą „Parasola” na Mokotowie, bo już nas garstka tam była, dosłownie garstka. A że Irena była narzeczoną Jurka, to nas wprowadziła wszystkie do „Parasola”. Tak to wyglądało.
A jak zaczynałam Powstanie? Powstanie zaczynałam na ulicy Waliców. Plutony szturmowe, przyszły tu na Wolę pierwszego sierpnia zdobyć Dom Starców na Żytniej i budować barykady, co im się udało. A większość dziewcząt była w każdej z tych grup szturmowych. Na pewno były łączniczki i sanitariuszki.
Te młodsze dziewczęta i chłopców bez broni zatrzymano na ulicy Waliców przez noc. A to była fabryka Geneliego. Geneli to była duża wytwórnia znakomitych likierów , wódek gatunkowych, znana bardzo firma w świecie. Te piwnice były dobrze zaopatrzone, bo przecież Niemcy lubili sobie chlapnąć.
M: – I młodzież tak w takim miejscu…
Z.Ł: - Tak nam przypadło w udziale. Ponieważ padał w nocy deszcz, a rano drugiego myśmy już musieli się zameldować to dostaliśmy rozkaz: „Każdy bierze dwie butelki wódki”. Po pierwsze: nie dać Niemcom, a po drugie: do sanitariatu one czasem były potrzebne.
I przemokniętych chłopców też trzeba było jakoś tam podratować. I tak żeśmy w tych swoich torbach, plecakach, kto tam co miał, po te 2 butelki na rozkaz przyniosły na Wolę. Ale to się przydawało, szczególnie wino się przydawało , bo to był taki środek usypiający nawet, a tych brakowało.
Bywały i śmieszne momenty. Wtedy, kiedy przechodziliśmy tu na Wolę , inaczej zupełnie Warszawa wyglądała. Na rogu Żelaznej i obecnej Alei Solidarności jeden z naszych kolegów, bardzo dowcipny młody chłopaczek, wziął na plecy woreczek, taki nie za wielki, a tam kilka butelek tego miał. I jak się zaczęło musieliśmy przeskakiwać z bramy do bramy, co kilkanaście czy kilkadziesiąt sekund, bo ci żandarmi z okien do nas strzelali.
M: – Może przypomnijmy, że to była Warszawa, gdzie nie spacerowało się po ulicach.
Z.Ł.: – Tak, oczywiście. I ten Jaś Czarnecki z tym woreczkiem skakał, ale ponieważ zaczęli strzelać to on padł na ziemię. Upadł na brzuch żeby butelek nie potłuc i ani jednej nie potłukł. Także bywało dużo różnych , zabawnych momentów. Byliśmy młodzi, chcieliśmy żyć na pewno, chcieliśmy bić się. Myślę to zadanie spełniliśmy na wysoka notę, jako oddział.
Myśmy chcieli naprawdę żyć, chcieliśmy się bawić i chcieliśmy się kochać. Myśmy tego wszystkiego nie skosztowali przed Powstaniem. Dlatego mi tak bardzo tych najmłodszych szkoda, że oni niczego z życia nie dostali.
M: – Pojawiają się teraz takie głosy, bardzo brzydkie , że zmuszano dzieci do udziału w tych walkach. Pani była zmuszana?
Z. Ł.: – Ależ proszę Pani wszyscy byliśmy armią ochotniczą. Było to dla nas zaszczytem, że my już nie jesteśmy harcerzyki tylko w prawdziwym oddziale wojskowym.
Bo „Parasol” miał rodowód harcerski niewątpliwie, ale był to stricte oddział wojskowy i to do zadań specjalnych. Zresztą konspiracja cała o tym świadczy. Także wydaje mi się, że to nie są głosy prawdziwe .
One się mijają z prawdą. Myśmy chcieli, naprawdę chcieli. Jak zobaczyliśmy przez okno w fabryce u tego Genelego na Waliców chłopców z opaskami, bo oni już zaczynali, a my jeszcze czekaliśmy na dojście do naszego oddziału to przecież gardło ściskało.
Starsi, młodsi wszyscy płakaliśmy, a jeszcze jak biało - czerwoną wywiesili na dom…
M: – Pani Zofio jak już padła Wola, wyparli was z tych cmentarzy, to gdzie dalej Pani oddział ruszył ?
Z.Ł.: – W nocy z piątego na szóstego sierpnia, ale mogę się mylić o jeden dzień, część oddziału została ewakuowana na Stare Miasto. Natomiast część została. W dalszym ciągu jeszcze broniliśmy cmentarzy.
ciąg dalszy nastąpi
Inne tematy w dziale Polityka