Unia Europejska daje nam kolejny przykład tego, jak niedorzecznym mutantem się stała, zmieniając szczytne idee solidarności i współpracy w fabrykę absurdalnych pomysłów i intelektualnych bąków. Ale najgorsze jest to, że ta scalająca niemal całą Europę instytucja stała się korporacyjną prostytutką... chociaż w kontekście jej wybryków bardziej adekwatną nazwą była by niedorozwinięta ladacznica. Do tego na rządowej rencie.
Chodzi mi oczywiście o plany przeniesienia dostaw wodny pitnej w unijnych miastach w ręce prywatnych firm. Tak idiotyczny pomysł mógł paść tylko z ust osoby opóźnionej lub opłaconej. Pomyłka z punktu widzenia bezpieczeństwa, jakości usług, finansów i właściwie każdego innego. A najlepsze jest to, że największe miasta unijne już tego próbowały i szybciutko się z takich prywatyzacji wycofały...
Dlaczego aż tak mnie to irytuje? Bo jeśli słyszymy na co dzień o kolejnych "genialnych" postanowieniach unijnych,takich jak zaliczenie ślimaka do rodziny ryb lądowych, to wywołuje to przeważnie pobłażliwy uśmiech. Szary człowiek traktuje taką informację jako anegdotę, nie istotniejszą niż komiks stronę dalej i zdecydowanie mniej poważną niż krzyżówka na końcu gazety. Słuchając takich newsów przelatuje nam przed oczami wizja pierdołowatych urzędasków w Brukseli, którzy w pocie czoła próbują wymyślić nowe"definicje", oraz wyliczyć idealnych kąt krzywizny banana. Niczym pracowite i nieporadne krasnoludki, za górami, za lasami, czasem zmącą jakiś psikus, czasem wyślą trochę euro. Tylko, że te krasnoludki nie są akurat utrzymywane przez magię ani nawet brodę Świętego Mikołaja. Są utrzymywane przez podatki obywateli krajów unii.
Niestety takie psikusy zmieniają zasady gry na poziomie dla zdecydowanej większości niewidocznym, a ich wszystkich dotyczącym. Pozwalając gigantycznym korporacjom na coraz szerszą ekspansję, dając im nowe rynki zbytu, ulgi finansowe, przywileje prawne... wszystko co tylko można wymyślić, można też przepchnąć. Na skalę całej Unii. Dlatego wolimy iść na tanie zakupy do Biedronki (część koncernu portugalskiego), lub Tesco (brytyjska sieć marketów) niż do sklepu pani Grażyny po sąsiedzku. Ona musi płacić podatki, nie dostała działki pod sklep za półdarmo i zdecydowanie nie stać jej, żeby przez miesiące, jeśli nie lata, sprzedawać towar bez zysku, a nawet ze stratą - tylko po to, by pozbyć się lokalnej konkurencji. W efekcie znikają małe i średnie firmy i biznesy. Miejsca pracy za "średnią krajową" są zastępowane etatami kasjera w mcdonalds. Kapitał firm razem z kasą z podatków ucieka za granicę. Nie ma wyboru pracy, firm rodzinnych, spełniania marzeń... Chyba że ktoś marzy o pracy w oddziale samsunga. Ojciec miał warsztat stolarski? Klawo, możesz przestawiać biurka w ikei.
Nie ma sąsiedzkiej solidarności, są biznesmeni i rynki zbytu.
Wracając do tematu- tylko czekać, aż tego typu bzdura przejdzie, prywatne firmy będą czerpać absurdalne zyski z pojenia nas kranówą prosto z rzeki, a z reklam się dowiemy, że z kranu nam ciurka cisowianka. A w weekendy whisky z lodem.
Inne tematy w dziale Polityka