W ostatnich latach obserwujemy coraz większe zaangażowanie celebrytów w życie polityczne. To znaczy nie całkiem, ale głównie przy okazji wyborów. W naszej poczciwej Polsce nie jest to jeszcze tak jaskrawe, jak w przypadku USA, ale jak najbardziej obecne i widoczne gołym okiem. Tylko dlaczego i co to daje? I czy to dobrze?
Odpowiedź na "dlaczego?" jest dość oczywiste, celebryci wbrew pozorom też są ludźmi i co za tym idzie, mają swoje preferencje i chcieliby, żeby było po ichniemu. Nawet jeśli nie mają preferencji, to kogo by nie poparli, tak czy siak jest to pretekst do pojawienia się w mediach, czyli plus. Naturalnie pomijam temat ewentualnych dalszych korzyści ze stania "po właściwej stronie", bo to niemoralne, a może nawet nielegalne.
Ja nikomu nic nie zabraniam, w końcu mamy wolność słowa i tak dalej, ale nie jestem przekonany do publicznego wsparcia polityków przez muzyków, aktorów, sportowców itd. Z jednej strony fantastycznie, że przyczyniają się do wzrostu frekwencji, z drugiej - wykorzystywanie swoich dokonań w dalej branży do wspierania jednej partii wydaje mi się niezbyt demokratyczne.
Bo jeśli ktoś idzie zagłosować na kandydata X, tylko dlatego, że pan/pani w telewizji / w internecie tak powiedzieli, to coś mi nie gra.
No ale wiadomo, gdyby celebryci po prostu zachęcali do wzięcia udziału w wyborach, albo, nie daj Boże, sugerowali, żeby ludzie się zainteresowali co jaki kandydat sobą reprezentuje... to byliby nudziarzami. No i nie staliby w świetle reflektorów, na scenie wiecu wyborczego. No i wtedy ich sława służyłaby bezosobowej demokracji, a nie tak bliskiemu i pielęgnowanemu latami - własnemu ego.
A to już niedopuszczalne.
Inne tematy w dziale Rozmaitości