Najpierw suche liczby, szeregowi posłowie zarabiają ok. 13 tys. zł. Premier ok. 20 tys. zł. Naturalnie do tego dochodzą bonusy od uczestnictwa w komisjach i milion dodatków, np. na zakwaterowanie. Taki dodatek na wynajem mieszkania w Warszawie pobiera np poseł Kropiwnicki, znany z posiadania 12 mieszkań, nabytych w mglistych okolicznościach. Niestety żadne z nich nie jest w stolicy, więc musi wynajmować na koszt podatnika, bidulek.
Według ostatniego sondażu Instytutu Pollster większość, 60 procent, Polaków uważa, że posłowie zarabiają za dużo. Czy się z nimi zgadzam? Absolutnie nie. Może nawet zarabiają za mało.
Zasadniczo nie wydaje mi się, żeby zarobki polityków były problemem. Jak dla mnie mogą zarabiać i po 100 tysięcy na miesiąc... jeśli łaskawie zaczęli by wykonywać swoje funkcje rzetelnie.
Moim zdaniem problemem jest liczba "przedstawicieli woli narodu" - uważam, że połowa z 460 posłów poradziła by sobie równie dobrze. Kolejnym problemem są spółki skarbu państwa i ich rady nadzorcze, nadęte do granic możliwości "swoimi ludźmi", pobierające horrendalne wynagrodzenia, a nie biorące absolutnie żadnej odpowiedzialności za wykonaną pracę i podjęte decyzje. W ten sposób płynnie przechodzimy do meritum sprawy - odpowiedzialność.
Jak dla mnie zarobki naszej elity politycznej nie są szczególnie istotne w skali państwa. Problemem jest to, że nie ponoszą odpowiedzialności za swoją pracę (lub jej brak), za swoje decyzje - nie tylko te na sali sejmowej, ale te ministerialne, konkretnie wpływające na życie Polaków tu i teraz. Jeśli jakiś poseł, czy minister dopuści się katastrofalnych niedopatrzeń, błędów, nadużyć, czy jawnych przekrętów - w najgorszym wypadku poda się do dymisji. Przestanie pobierać pensje ministra, zaraz trafi do komisji sejmowej i dostanie inny dodatek. Albo jeszcze lepiej - do rady nadzorczej.
Politycy, od samorządowców, aż po premiera i prezydenta, ze wszystkim po drodze, łącznie z zarządami Orlenów, Lotów i innych PKP nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za swoją pracę. Ważna jest pozycja w partii, żeby na kolejną kadencję na listę się dostać z dobrego miejsca, żeby kolejną posadę dostać, żeby być "swoim człowiekiem". Jak nie w tej spółce to w innej, bez znaczenia. Tak zwany przypadek anatomiczny - członek z ramienia partii wysunięty na czoło.
Póki co mam wrażenie, że paradoksalnie jednocześnie polityków mamy za dużo i za mało - bo większość naszych polityków nie jest politykami, tylko aktorami telewizji śniadaniowych. Aktorami jednej roli i niestety nie jest to rola osoby kompetentnej.
Inne tematy w dziale Polityka