Jak to ja - mam szczęście do spotykania na swojej drodze dziwaków. O facecie, który szedł z wózkiem pełnym złomu do Krakowa w kierunku na Gdańsk już pisałam i dzisiaj przypomniała mi sie historia z dawnych lat, a to za sprawą jednej pani zauważonej na ulicy, która miała na sobie tak masakryczną ilość korali na szyi, że od samego patrzenia zabolał mnie kark.
Swego czasu musiałam przetrwać noc w Rzymie na dworcu Fiumicino, gdyż transport miałam rankiem, a z ławki w parku mogliby mnie Karabinierzy mało delikatnie zdjąć. Dworzec na noc jest zamykany. Nawet Policja z gruchotem zasuwa w oknach żaluzje. Podejrzewam, że gdyby zapukać w razie potrzeby, to nikt by się zza nich nie odezwał, ale nie próbowałam.
Światła pogasły, więc siedząc na krześle niedaleko owego posterunku (na wszelki wypadek) ułożyłam głowę na stojącym przede mną plecaku w celu ucięcia czujnej drzemki. Obok mnie siedziało dwóch czarnoskórych, francuskojęzycznych młodych ludzi, którzy uczyli się ze słownika języka angielskiego (jakby we Włoszech miałoby im to w czymś pomóc!!!). No w każdym razie koło północy zaczęły się dziać dziwne rzeczy... Najpierw gdzieś z rejonów peronu dało sie słyszeć koszmarne brzęczenie czegoś. Oczom mym przebudzonym ukazał sie człowiek w długiej, lnianej szmacie z jakimś takim... pastorałem, na którym były zawieszone dzwonki i metalowe talerzyki. I naprawdę nic z używek nie używałam!!! Pan przeszedł i zniknął za posterunkiem. Niestety nie dane mi było zasnąć, bo pan postanowił wrócić. Panowie Murzyni też się obudzili, więc mam świadków, ale nie wiem gdzie ich po 20 latach szukać.
A potem zjawiła sie kobieta. W wieku słusznym i o takiej też tuszy, która miała na sobie tonę sznurów z koralami wielkości brzoskwiń. Ja już przysnęłam, więc jej nie zauważyłam, ale szturchnęła mnie w ramię i powiedziała coś w rodzaju "io canto". No i zaczęła śpiewać. Luuudzieee!!! To była neapolitańska pieśń tragiczno-sagiczna i miała chyba 897 zwrotek. A za nią co chwilę przechodził ten gość z pastorałem. Modliłam się, żeby te cholerne policjanty sie ruszyły, ale gdzie tam! Nie wiedziałam, czy mam się bać, czy zacząć śpiewać razem z nią, bo po 3 zwrotce już załapałam melodię.
No i zrobił się świt, więc mogłam jechać dalej. A ci ludzie zniknęli. Po prostu tuż przed otwarciem dworca odwrócili się na piętach i sobie poszli jakby nigdy nic. Ja nawet pamiętam jak ona pachniała. No i to, że się zupełnie nie wyspałam na tym plecaku.
Jakby ktoś chciałby poobserwować dziwaków, to polecam się jako "wabicielka". Lgną do mnie jak pszczoły do miodu.
Inne tematy w dziale Rozmaitości