W Hiszpanii popsuli wiolonczelę wartą 20 milionów dolarów. Taniocha! Autor - Stradivarius. Autor instrumentu oczywiście, a nie zepsucia. Prawdopodobnie wzięła i spadła ze stołu. Trochę sobie narobili kłopotu ci, którzy ją zrzucili, ale podobno będzie można ją naprawić. Nie wiem, czy ośmiorniczką, czy kropelką, ale za głośno nie trzeba tajników zdradzać, bo się Stradivarius zaturla tam w grobie na śmierć.
Inna sprawa, że to jakiś bubel taka wiolonczela... Mam kolegę, który miał kiedyś radiomagnetofon kasetowy marki Grundig. Taki czarny z dużym czerwonym guzikiem do nagrywania. Pamięta ktoś coś takiego? I on przechodził straszne rzeczy w swoim życiu. Magnetofon znaczy, a nie kolega. Spadał, pływał w morzu, wylatywał przez okno, przytopił się przy ognisku... I ten mój kolega za każdym razem pieczołowicie (bo dostęp do sprzętu grającego tej klasy był wówczas ograniczony) oraz z miłością ów radiomagnetofon naprawiał. Za każdym razem gdy skończył zostawało mu kilka śrubek luzem, a sprzęt jednak działał. Ja nawet nie jestem przekonana, czy on nie ma tego magnetofonu do dzisiaj jako pogrywającego w garażu na górnej półce regału z kluczami nasadowymi.
Tym samym uważam, że 20 baniek w dolarach za kawał drzewa, które psuje się przez upadek z głupiego stołu, to stanowczo przepłacona inwestycja. Mało, że straci połowę na wartości, to jeszcze firma ubezpieczeniowa wyrywa sobie obecnie włosy ze wszystkich głów (swoją drogą ciekawe czy jest w umowie opcja "spadnięcie wiolonczeli ze stołu").
Reasumując - nie wiem komu Norwid przekazał plenipotencje, ale chciałam zgłosić postulat, by bardzo uważali ci, którzy opiekują się fortepianem Chopina.
Inne tematy w dziale Rozmaitości