Miałam na dzisiaj strasznie dużo planów takich organizacyjno-domowych. W związku z tym nie zrobiłam właściwie nic. Jakaś burza się gdzieś przewala i chodzę jak śnięta. Ja tej burzy nie słyszę, ale powietrze stoi, a jeden z moch psów siedzi w szafie. No więc gdzieś musi grzmieć i błyskać. Właściwie wolałabym, żeby pierdyknęło nad miastem, ozon zaszalał i może bym się rozruszała.
Ale adrenalina mi się jednak podniosła w związku z informacją o koniu, który zemdlał, a dorożkarz okładał go batem. Koń niestety mimo reanimacji umarł (chociaż informacja prasowa użyła słowa "zdechł"). Zwierzę było przegrzane i nawet straż pożarna pomagała oblewając je wodą, by je ochłodzić. No niestety...
A! No i oglądałam w swoim nowym telewizorze relacje z dzisiejszych zbiegowisk świętopracowych... I mi się zrobiło żal. Jak ja "uczestniczyłam" w pochodach, to jeszcze nie miałam zielonego pojęcia o co chodzi, dzięki czemu był to rodzaj zabawy i rywalizacji z kumplami z podwórka kto fajniej poprzeplata w swoim rowerze (Wigry 2, albo Uniwersal) bibułę między szprychami. Była wata cukrowa, słońce i jeździło się na tych rowerach wzdłuż szpaleru np. uczniów szkoły baletowej, którzy przed trybuną z notablami robili wygibasy. Jak ja bym teraz na rowerze zawitała do Sali Kongresowej, albo przedarła się przez żółto-czarne taśmy oddzielające manifestację od reszty świata? No zero zabawy. Jazda wśród protestujących przeciw bezrobociu Hiszpanów w Madrycie też do pipla. W Grecji ciepło, ale nie wiadomo, czy nie rzucą petardą kryzysową...
I jak tu uprawiać sport oraz kształtować plastyczną wyobraźnię? Same przeszkody.
Inne tematy w dziale Rozmaitości