Mam w domu dębowy parkiet. Bardzo go lubię i lubię o niego dbać. Zasłużył sobie na to. W końcu ktoś w 1936 roku go tu położył po zbudowaniu kamienicy, a on służy jak nowy, tylko czasem trzeba mu trochę pomóc, bo nie jest lakierowany. Tak więc kombinuję jak mogę. Kiedyś wiórkowało się takimi "motkami" z metalowych drutów i to było proste, choć męczące. Teraz takich kupić nie można (nie wiem dlaczego), ale powstali w siłę fachowcy ze specjalistycznymi maszynami. Problem z nimi jednak taki, że robota taką maszyną oznacza dokonanie remontu całego mieszkania, bo hasło w ogłoszeniach "bezpyłowe" jest zwyczajną ściemą, więc od prania zasłon po malowanie trzeba zrobić wszystko, a to 100 metrów kwadratowych mieszkania i 3,20 do góry. Poza tym niektórzy asekuracyjnie stwierdzają, że ten parkiet jest już taki stary, że na pewno zbyt cienki i maszyna go zniszczy zamiast wyczyścić. No to trzeba kombinować w małych tokarniach i za pół litra dla właściciela zbierać wióry spod maszyny.
No a potem wypastować. Ogólnie regularnie pastować, chociaż nie jestem pedantką, ale to akurat sprawia mi przyjemność. No ale teraz mnóstwo fantastycznych nowych środków do pielęgnacji, marki prześcigają się w reklamach i każdy jest fantastyczny. Otóż oświadczam, że nie jest. Fantastyczna była pasta starej daty, której zapach pamiętam jeszcze z podstawówki. Waliło na szkolnych korytarzach, że aż miło. Czyściła, glanc był, a drewno nie schło. Niestety... Wszystkie nowe specyfiki nadają się po pierwsze do wszystkiego (od mebli przez glazurę po panele), a po drugie - czego nie jestem w stanie pojąć - każdy ma zapach sosnowo-miodowy. Co to za moda?! Obrzydliwość! Dlaczego nie mogę znaleźć zwykłej, śmierdzącej pasty do parkietu? Znaczy... Znalazłam... W maleńkim sklepiku w kącie miasta, ale niestety trwało to krótko, bo jak widać producent nie zna zasady, że lepsze jest wrogiem dobrego i coś "udoskonalił". Teraz wali amoniakiem, choć pojawił się napis o sosnowo-miodowym aromacie.
I jeszcze jedno... Na wszystkich butelkach z pastami do podłogi jest napisane "nie wdychać". Znaczy co? Mam się na trzy dni po pastowaniu wyprowadzać z domu i zostawić chałupę z pootwieranymi oknami? A jak kto wlezie, żeby powdychać?
I to trochę tak jak u nas w kraju... Nie da się być na miejscu i nie wdychać. I dodawanie sosny oraz miodu naprawdę nie pomaga, a wręcz przeciwnie.
Inne tematy w dziale Rozmaitości