Zastanawia mnie Euro 2012. I nie pod kątem sukcesów naszej reprezentacji, bo niespecjalnie w nie wierzę. Nie chodzi mi również o przepustowość polskich dróg, liczbę miejsc parkingowych, hotelo/godziny, wizje rozprostytuowania się nieletnich i letnich, sprawność i czystość kolei żelaznej, statystyki wzrostu liczby kieszonkowców oraz kondycję służb mundurowych, jak również czochra mnie kto będzie na Narodowym siedział w loży dla VIP'ów i dlaczego akurat ten.
Tak sobie tylko zaczęłam analizować jak to jest z tymi biletami. Patrząc na telewizyjne reklamy można by sądzić, że w kasach (również tych wirtualnych), to było ich jakieś 1% z całej puli. No bo obok tych rozdysponowanych na ważnych ludzi, departamenty, organizacje oraz krewnych i znajomych królika ogromna większość jest w posiadaniu telefonii komórkowych, banków, towarzystw ubezpieczeniowych, sieci fast foodów, a nawet browarów.
Mamy więc o to szansę za doładowanie wygrać 200 biletów, za wzięcie kredytu w dniach od-do - 1.300, za hamburgera - 3.250, za przeniesienie opieki nad autem z-do - jakieś 1.150, a za lojalność wobec zwirząt takich jak np. żubr - nawet 3.350 (wielkości wzięte z sufitu).
Na pewno nie wzięłam pod uwagę wszystkich opcji, bo nie pamiętam, czy za konkretny płyn do mycia naczyń, farbę emulsyjną w danej sieci sklepów, skarpetki szanowanej marki, czy słone paluszki z Krakowa również taki cud wygranej się należy.
Sprawa oczywiście nie jest prosta, gdyż poza tym, że należy np. wyciąć 500 kodów kreskowych z napoju gazowanego i przesłać w określonym terminie na adres, to trzeba jeszcze oczywiście mieć szczęście, by znaleźć się w puli do losowania oraz to losowanie wygrać. Zaraz po tym więc jak już nadoimy się gazowanych emulgatorów konieczne jest udanie się do sklepu w celu zakupienia tylu litrów farby, by wystarczyło na odmalowanie Narodowego po mistrzostwach, a ponieważ jest to wysiłek, to trzeba zagryźć wagonem hot skrzydełek. A! No i nie zapomnieć o kontakcie ze światem, czyli mieć najnowszy aj-coś-tam za złotówkę z oczywiście bardzo korzystnym abonamentem, który zupełnie na pewno nie uwzględnia w sobie zwrotu kosztów danego sprzętu.
I to może jeszcze by było jakoś logicznie rozwiązywalne, ale zastanawia mnie, czy oni wszyscy faktycznie mają te bilety, bo śmiem twierdzić, że przecież i tak nikt ze Szczecina nie sprawdzi, czy ktoś z Wałbrzycha wygrał.
A jeśli je rzeczywiście mają i nie będzie chętnych na kredyt za bilet? I im 80% tych biletów zostanie, to będą zatrudniać stażystów w roli koników (należy pamiętać, by byli poliglotami)? No bo przecież musi im się chociaż zwrócić koszt zakupu.
Jakoś mi się to kupy nie trzyma.
Inne tematy w dziale Rozmaitości