Podpisano odręcznie Podpisano odręcznie
425
BLOG

Babcia i dolary

Podpisano odręcznie Podpisano odręcznie Rozmaitości Obserwuj notkę 13

Dawno temu, gdy jeszcze się chciało/nie miało wyobraźni/czas pozwalał (do wyboru łącznie lub rozdzielnie) wybrałam się w ciemno zarobić trochę grosza za (wówczas) granicą. Schengen jak najbardziej już istaniało, ale wtedy nikt jeszcze w tej luksemburskiej wsi słynącej z winiarstwa i układu nie sądził, że będziem Rodakami, więc paszport był niezbędny i nawet mi na granicy polsko-niemieckiej wbili stempel. Potem już nie, co właściwie na tamte czasy było ciosem w dumę, bo nijak udowodnić zazdrosnym koleżankom, że dojechało się aż do Belgii.

No w każdym razie moja przyjaciółka (z którą sie wybrałam) na "dzień dobry" z takim zamachem odsunęła sobie fotel w autokarze, że ów wyleciał, a ona wpadła w stalowe prowadnice oraz śruby, co groziło perspektywą podróżowania przez 30 godzin albo na brzuchu, albo na stojąco w przejściu między siedzeniami. Jakoś jednak przetrwałyśmy. Potem było trochę wariactwa z szukaniem noclegu i roboty, ale w końcu się udało. Znalazłyśmy pokój w centrum Antwerpii z "zatrudnieiem" 20 kilometrów od niej w knajpie "na zmywaku". Jak to zrobiłyśmy - do dzisiaj nie wiem. Naprawdę. No ale miałyśmy 3 miesiące na wzbogacenie się (sesje zaliczyłyśmy w zerówkach).

Przygód trochę było, ale nie o tym tu teraz. Może tylko wspomnę, że któregoś dnia wylądowałyśmy na policji za lustrem weneckim bez śniadania i papierosów, a panowie sprawdzali nasze paszporty jakieś... 6 godzin. Okazało się, że niedaleko naszej "kwatery" ktoś obrobił sklep z pralkami i sprawdzali wszystkich Polaków. Jak bum-cyk-cyk nie miałyśmy żadnej pralki, a zwałszcza nowej. Dla nas było zdziwieniem, że ludzie pieniądze ze ścian wyjmują i się nie boją, a co dopiero napaść na jakiś ichni "Media-Markt". No i kto by to udźwignął?!

Ale ja nie o tym... Ja o wzbogaceniu się. Otóż pojechałam tam z portfelem o zawartości 300 USD. Zapierniczałyśmy z koleżanką w tej knajpie po 12 godzin dziennie. Nie powiem... Atmosfera była fajna, szefowa ok, kucharze w porządku, kelnerzy sympatyczni... restauracja luksusowa (nadal istnieje - nie popsułam!), goście z klasą i homary w akwarium do wyboru prosto na stół. Żaden wyzysk, choć kręgosłup czuję do dzisiaj, ale to kwestia konstrukcji zlewu oraz dźwigni do cięcia ziemniaków na frytki (od tamtej pory jeśli już jem frytki, to tylko z majonezem). Pierwsze było prawie przy kolanach, a drugie tak na wzrost 180cm plus wyciągnięte w górę ręce. No i inne tam takie dźwiganie skrzynek. Same chciałyśmy. Jeść było co, a w wolne poniedziałki jeździłyśmy po Belgii gdzie chciałyśmy łącznie z oglądaniem siusiaka małego chłopca ze spiżu... czy z czego on tam jest... Nawet Heysel widziałam (łał!!!). I Ostendę, gdzie lażałam na plaży i piłam niebieskiego (łał!!!) drinka.

No i wracając do 300 USD... Po 3 miesiącach zapierdzielania wróciłam do Polski z kwotą w dolarach 250.

Byłam trochę podłamana moimi zdolnościami do wzbogacania się. I wtedy w sukurs przyszła mi moja babcia, która powiedziała wtedy: "Wnusiu kochana... Przeżyć na Zachodzie przez 3 miesiące za 50 dolarów, to wielki talent".

Od tamtej pory wiem, że nawet jak człowiek zbiednieje o 5 dych (bez względu na walutę), ale będzie umiał zrobić frytki podskakując pod sufit ,albo pozna zasolenie Morza Północnego na swoich włosach, to warto pozmywać tonę garów i obrać dwie tony fasolki szparagowej, żeby nie mieć kliku baksów.

Jestem źle nastawiona do ludzkiej głupoty... Oj bardzo źle!

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (13)

Inne tematy w dziale Rozmaitości