Swego czasu wybrałam się wraz z licznym towarzystem na wakacje do Chorwacji. Taki kraj w Europie. Zebraliśmy się radosną grupą, trochę kłótni przy samochodzie co kto gdzie ładuje i gdzie siedzi, siku przed wyjazdem i avanti.
Jechaliśmy busem przez przepiękne narodowe równiny, potem wyżyny i góry, potem były inne krajobrazy krajów ościennych, by za Alpami znów się lekko wyrównać. Cywilizacja otoczona cudnymi widokami (tudzież widoki przytulone przez cywilizację) nastarajała fantastycznymi humorami, choć nie śpiewaliśmy "Gdzie strumyk płynie z wolna, rozsiewa zioła maj, stokrotka rosła polna...". Ale mniej więcej do tego można sprowadzić atmosferę towarzyszącą podróży.
Z biegiem kilometrów świat znów stał się skalisty i podmurowany kamienno-piaszczystymi połaciami. A na tych połaciach wyrosły nagle domy. Z pustych, podziurawionych kulami budynków wiało czymś w rodzaju żalu pomieszanego z cierpeiniem, niezrozumieniem i nienawiścią. Żywego ducha. Albo raczej... same duchy.
Towarzystwo jakoś samo z siebie przycichło. Temperatura na zewnątrz przekraczała 38 stopni. W samochodzie chyba 60. Ale wszystkim nagle przestało się chcieć wymieniać butelkami z wodą mineralną, jabłkami, czy kanapkami. Kilka osób udawało, że śpi. Moje dziecko miało wtedy 3 lata. Z jednej strony chciałam, żeby miało świadomość tego co widzi, a zdrugiej byłam szczęśliwa, że jeszcze nie musi wiedzieć takich rzeczy.
Nagle w środku tej otwartej otchłani pojawiły się jak fatamorgana dwa stoliki pod parasolami przy budynecznku przypominającym drewutnię. Zatrzymaliśmy się. Mało brakowało, żebyśmy ciągnęli zapałki kto ma wysiąść po zapas picia i dwa batony. Ta ziemia parzyła. I nie Celsjusz miał w tym udział.
Nie było tam fajnie. Piach zasypywał to, co za chwilę wrzący wiatr przerzucał w drugą stronę. Cisza aż krzyczała. Dźwięk silnika naszego samochodu był jak intruz, choć prawie aksamitny w porównaniu z tym jakie bluźnierstwa wyrzucały z siebie te mury i ludzka pustynia.
Jeszcze przez wiele kilometrów towarzyszył nam zapach wojny. Jakże "starej" przeciez wojny! Niby każdy z nas laik w tej dziedzinie, bo "co ty wiesz o zabijaniu", a jednak jakoś podkorowo wiedziało się wszystko.
Gdy zaczęły się serpentyny dookoła ogromnych gór w stronę zjazdu na dalekie chorwackie południe towarzystwo nieco sie ożywiło. Trochę nienaturalnie, ale jak inaczej zagłuszyć brak słów?
No właśnie...
Obserwując tutejszą, salonową atmosferę i stosunek ludzi do siebie mam wrażenie, że znów jestem na tej samej wycieczce i patrzę przez szybę samochodu.
Inne tematy w dziale Rozmaitości