Media to takie "okno na świat", jak informuje znane powiedzenie (choć zostało przeze mnie obecnie nieco rozszerzone poza telewizję, ponieważ nie używanie odbiornika TV może być jednostkowym wyborem świadomym, ale już deklaracja, iż nie czyta się gazet i nie słucha radia to bardziej powód do zastanowienia się nad sobą... nie da się znac i/lub rozumieć świata bez wynalazku Guttenberga i Marconiego), a powiedzenie to jest tylko pozornie oczywiste.
Przyszło mi to do głowy właśnie w tej chwili w związku z czym zwierzyna musi poczekać na wysikanie, gdyż wątek nie może mi umknąć, choć przytupywanie dwunastu łap, jakie odbywa się właśnie obok mnie ciut mnie rozprasza.
To "okno na świat" nie oznacza bowiem spływania informacji, które w swej masie mogą sprowadzać się do samych masakrycznych tytułów, złych wieści, człowieczych tragedii, czy ludzkiej głupoty. Postawienie się w roli obserwatora, który widzi..., a raczej zauważa przez nie to, co chce, nie jest jednak w obecnych czasach łatwe.
Stłuczka na skrzyżowaniu... ok... zdarza się... nie da się pominąć wzrokiem...
Facet przeklinający skuloną kobietę... no jest..., warto zareagować...
Wandal niszczący pobliski parkomat... można wziąć telefon i wykręcić 112...
Ale przy okazji... świeci słońce... 12-letnia dziewczynka przeprowadza staruszkę przez jezdnię, a sąsiad z dołu poleruje karoserię nowo nabytego auta i niekoniecznie za brudne pieniądze...
Wszystko zależy gdzie się spojrzy i z jakim nastawieniem chce się wyjść właśnie tego ranka z domu...
I tak oto przypomniały mi się trzy informacje (nie) medialne, a raczej takie, które żyją krócej niż motyl...
Pierwsza to historia w pigułce pewnej 6-latki, która uczęszcza do zerówki, bawi się z dziećmi, szkoła o nią dba i infrastrukturę moderuje, rodzice stają na głowie, by przychylić jej nieba, uśmiech na małej twarzyczce trwa, pęd do wiedzy i towarzystwa aż po czubek nosa małą istotę przepełnia, otoczenie z życzliwością przygarnia do siebie, dziecko tańczy, liczy, maluje farbami kwiatki na kartonie, a o szóstej rano już wypytuje mamę, czy ma wszystko na zajęcia przygotowane, zaś świetlana przyszłość jest dla tej dziewusi tak oczywista i pewna do osiągnięcia, że aż serce rośnie...
W tej historii jest jednak taki mały szczegół... Dziewczynka urodziła się... bez rąk i nóg...
Druga historia, to opowieść o beznogim sportowcu aplikującym do paraolimpiady, który w celu zdobycia funduszy na "wyprawkę" ruszył na wózku inwalidzkim w trasę po Polsce, chcąc przezwyciężyć to, czego "cali" ludzie przełamać czasem nie mogą... Siebie.
Trzecia opowieść dotyczy małej, rudej kundelki imieniem Lora (słowo "wabi się" jakoś mi nie leży w odniesieniu do zwierzaków... to takie jakieś... przedmiotowe... tym bardziej, że "wabić" można czymś i/lub kogoś..., "się" można jedynie nakręcać) z pewnej niewielkiej miejscowości, która poszła za kilkuletnią sąsiadką na "spacer", by uratować dziewczynce życie ogrzewając ją w mroźną noc swoim futrzatym, pewnie zapchlonym i niekoniecznie krystalicznie czystym... ciepłem, a właścicel, który nigdy by pewnie nie pogłaskał "stałego elementu" inwentarza podwórka przytula szczęśliwe psisko i całuje po nosie, co przydaje tej istocie doznań na które nigdy nie liczyła, a jednocześnie nie pojmuje za co... dlaczego za naturalny instynkt kochania... spotykają ją takie nagrody...
To tak apropo umiejętności odróżnienia "tuby", która wykrzykuje to co mamy usłyszeć od "okna", przez które warto czasem wyjrzeć i zobaczyć więcej niż zasrany przez gołębie parapet.