Wpadła mi przypadkiem w oko jedna z serii "Bajeczek Babci Pimpusiowej". Tłumaczę i objaśniam: jest to krótki utwór wierszowany autorstwa Andrzeja Waligórskiego. Napisał tych bajeczek dosć dużo, że o wierszach i prozie nie wspomnę i wciąż nie przestanę się zastanawiać skąd ten facet miał tak ponadczasową intuicję. No nie starzeją się ani na milimetr te jego teksty.
Ale wracając do tej bajeczki, którą przed chwilą przeczytałam...
Nasunęła mi ona pewną myśl... Wszyscy nasi krajowi prezesi partyjni (no i inni premierzy, prezydenci, oraz ważne instytucje, ale skupmy się na szefach partii) oczywiście nie mogą się obyć bez przedłużaczy swoich koncepcji, myśli, słów oraz gestów. Jest to w sumie logiczne, bo jeden człowiek przecież się nie rozerwie (jak powiedziała żaba w pewnym dowcipie). Tak więc każdy z dumnych ma przy sobie wiernego giermka, który niejednokrotnie musi za szefa świecić oczami, ale przecież za to mu płacą. No... Może tylko "obstawa" ideologiczna jednej z postaci sceny politycznej nie ma z tym problemów, gdyż jest pokierowana słusznie i poinformowana odgórnie co i jak. Tu nie może być skuchy.
Zauważyłam jednak pewną prawidłowość: otóż w pewnym momencie (a zwłaszcza w momentach newralgicznych, czyli takich, w których może się do gaci nalać) - kierownik znika, a zostaje tylko przedłużacz. Ma on oczywiście paletę wytłumaczeń dlaczego prezes jest nieobecny. Szef oczywiście siłą rzeczy w trakcie absencji jest nieco wyłączony z obiegu informacji, a może raczej bezpośredniej obserwacji sytuacji i nastrojów, więc gdy pojawia się ponownie - giermek nie odstępuje go na krok, żeby nie było wpadki merytorycznej lub behawioralnej. A jak się zdarzy, to należy szybko zamaskować lub obrócić aplauzem w myśl nowatorską.
No... I to mi właśnie przyszło do głowy, gdy przeczytałam to:
"Raz chory niedźwiedź pierdział, budząc miłosierdzie
A suseł mu oklaski bił po każdym pierdzie.
Czy ten suseł zwariował? - spytał dzięcioł śledzia.
Nie - śledź odparł - to rzecznik prasowy niedźwiedzia."
Inne tematy w dziale Rozmaitości