Dawno, dawno temu w naszej galaktyce zaistniała taka postać jak Kasper Hauser. Jego historia pełna zagadek stała sie inspiracją twórczości takich znakomitości jak Paul Verlaine, Jakub Wassermann, Werner Herzog, Peter Sehr, Grzegorz Ciechowski, czy Suzanne Vega. Mnożenie domysłów kim był Kasper Hauser mija się z celem, bo nie udało się rozwiązać jego zagadki, jednak niepodważalnym faktem było to, że gdy pojawił się wśród ludzi nie umiał mówić, jadl wyłącznie chleb i pił wyłącznie wodę, a jedynym bliskim mu przedmiotem był drewniany konik i wszystkiego się bał. Nawet światła słonecznego.. W wieku 16 lat jego psychika oscylowała m/w na poziomie 6-latka. Nie ma co opowiadać historii ze szczegółami (tym bardziej, że jest ich bardzo mało), bo o tym można przeczytać w wielu źródłach. Zmierzam do czegoś innego.
Kilka dni temu przeczytałam w gazecie (a wczoraj usłyszałam w radio) reportaż o rodzinie, która swoje dzieci postanowiła uczyć w domu. Znaczy - mówiąc wprost - dzieci te nie chodzą do szkół. Już pomijam moje zastanowienie nad kwestią prawną w tej sprawie, bo dzieciaki nie są niepełnosprawne ani fizycznie ani umysłowo, co ewentualnie mogło by kwalifikować je do indywidualnego toku nauczania. Nie uważam wprawdzie, że kryje się za tym jakieś znęcanie się i ukrywanie wstydliwych faktów z życia rodziny, ale historia ta nieco mnie zszokowała.
Rozumiem, że otrzymują rzetelną wiedze na temat C2H5OH, izobar, izoterm, "W pustyni i w puszczy", deklinacji i koniugacji w kilku językach oraz całek, architektury greckiej tudzież sposobu rozmnażania się ślimaków. Ale gdzie do diabła zapoznanie się ze stresem? Gdzie socjalizacja w kwestii radzenia sobie z "gupim Krzyśkiem", który wyrzuci ich ołówek za okno na matematyce? Jak mają nauczyć się pokory wobec autorytetów, albo walki o wieszak na kurtkę w szatni? Kiedy poznają fakt, że dyplomacja w kontaktach z nawet najbardziej nielubianym nauczycielem jest podstawą przetrwania? Którędy dojdą do wniosku, że ściganie się do szkolnego sklepiku po batonika jest początkiem rywalizacji życiowej w późniejszych, najważniejszych kwestiach? A fascynacje? Skąd mają wiedzieć, czy ta z warkoczem z trzeciej ławki w rzędzie pod oknem jest fajna, ale trzeba sie postarać, bo "gupiemu Krzyśkowi" też się podoba? Już pomijam, że samodzielne poruszanie się po mieście może się okazać znaczącym problemem i trzeba będzie nastolatka prowadzić za rączkę, żeby trafił do warzywniaka za rogiem. A radości? A umiejętność radzenia sobie z zazdrością, bo "gupi Krzysiek" ma nową grę na PS3? A licytowanie się kto trenuje lepszy sport i pokazywanie sobie muskułów, albo fajniejszego plecaka?
Dla mnie to jest okaleczenie. No i pytanie co dalej? Studia też w domu? Ci ludzie coś chyba pomylili. To nie jest enklawa amiszowa, albo mormońska. Oni są z tym sami i żadna wspólnota tych dzieci nie ochroni. One będą musiały w końcu wyjść do świata. Nawet jeśli z wypieszczonym wykształceniem na wysokim poziomie, to cóż je czeka? Brak umiejętności znalezienia pracy, ale jeśli już znajdą, to zderzenie katastroficzne ze wstrętnym szefem, do którego nie będą umiały "podejsć", bo nie spotkały się z "durną babą od polaka".
Ciekawe, czy to przykład pojedyńczy, czy jeszcze komuś wpadł podobny idiotyzm do głowy. I nie kwestionuję, że ci ludzie kochają swoje dzieci. Ale to jest zła miłość.
PS. Przepraszam wszystkich Krzyśków. Zwłaszcza "gupich".
Inne tematy w dziale Rozmaitości