Przyznam, że nie byłam nigdy w sejmowym gmachu. Nie to, żebym czuła się przez to jakoś gorsza, choć właściwie chętnie bym przeszła się po tych wspaniałych schodach, na których dokonano już wielu wiekopomnych fotografii składu gabinetów, klubów parlamentarnych i innych komisji przepełnionych sukcesem. Niestety jednak nie chodzę już do żadnej szkoły, które to mają w zwyczaju urządzać wycieczki na Wiejską, a za moich czasów nie było to punktem szczególnym roku szkolnego (żeby nie powiedzieć, że nikomu nie przyszło to nawet do głowy).
Wprawdzie z racji służbowych szwendałam się czasem delegacyjnie po wnętrzach ministerstw tudzież ambasad, ale przecież to nie to samo. Pamiętam tylko, że na Trzech Krzyży był kiedyś taki miły ochroniarz, który zgodził się zaparkować mi samochód, bo byłam spóźniona, a nigdzie miejsca. A właściwie sam się zadeklarował, bo chyba miałam nieszczególną minę krążąc przed budynkiem. Potem wprawdzie nie mogłam go znaleźć, ale na szczęście zostawił kluczyki u innego.
Tym samym jestem więc pozbawiona podstawowej wiedzy bezpośrednio "naocznej" i mogę sobie jedynie wyobrażać jak siedzi się gościnnie na galerii podczas obrad, którędy schodzi się do kantyny i jak wyglądają pagony Straży Marszałkowskiej.
Dzisiaj stwierdziłam jednak, że aż tak bardzo nie ma chyba czego żałować. Telewizja transmitowała bowiem akt ucapienia Premiera na jednym z korytarzy przez dziennikarzy w celu zadania 387 pytań w kwestiach różnych. Od ACTA'y po prokuraturę. Akcja pytanie-odpowiedź trwała dosć długo i przyznam, że pracując wyłączyłam się nieco z meritum. Doszłam jednak do wniosku torem myślenia zupełnie obocznym, że już wiem dlaczego ci parlamentarzyści są agresywni, znerwicowani, nielogiczni, ogłupiali, sfrustrowani oraz czasem pod wpływem promili.
Przez całą tę wymianę zdań/pytań (a było to z 15 minut) w tle słychać było najpierw przenikliwy dzwonek brzęczący w sekundowych odstępach czasu. Potem dzwonek zmienił się na gong. Ja wiem... Najpierw wezwanie na obrady, potem jakieś obwieszczenie głosowań... Przecież to świra można dostać. Mało, że muszą myśleć, to jeszcze ciągle jak batem ktoś ich pogania. Siku krótkie i mogą być kłopoty z pęcherzem, obiad połknięty w biegu i gastrolog ma co robić... No i co przeżywa rodzina po zakończeniu takiej kadencji! Wyszedł/wyszła z domu w normalności, a wraca jakieś zombie...
No to jak oni mają być normalni, skoro mają takie doznania akustyczne przez przynajmniej 4 lata ... pracy? Jak u mnie pod domem czyjś alarm wyje 10 minut, to mam dość. A tam cała kadencja z brzęczykiem. Legia Cudzoziemska chyba sie chowa. I potem się dziwić, że sala obrad pusta. Taki parlamentarzysta budzi się rano i już na "dzien dobry" mu dzwoni w uszach (budzik plus psychika). No to co robi organizm? Naciąga kołdrę na głowę i śpi dalej.
Jak mówi klasyka filmowa "W żżżyciu bym do teatru nie poszedł".
Inne tematy w dziale Rozmaitości