Nocą pod moim domem rozgrywały się jakieś dantejskie sceny pomiędzy parą. Nie wiem, czy nadal są parą, bo z tego co słyszałam w półśnie - mieli sobie dużo do zarzucenia (że się tak oględnie wyrażę). Jestem w miarę obeznana z przekleństwami, ale przyznam, że na niektóre ich zestawienia bym chyba nie wpadła. Trwało to jakąś godzinę i ewidentnie wyglądało to tak, że następowała eskalacja, po czym rozchodzili się w dwie strony, by za kilka minut wrócić w to samo miejsce i apjać od nowa. Poziom argumentów się nie zmieniał i było oczywiste, że raczej konsensus nie nastąpi.
Pomyślałam, że to wypisz wymaluj obrazek... portret Salonu. Już się przygotowuję na pytanie typu "to po co tu siedzisz, skoro on taki be?", ale ponieważ w każdym z nas jest Pawlak i Kargul oraz Cześnik i Rejent, to dlaczego ja miałabym niby być odmieńcem?
Wolałabym wprawdzie, żeby bazować na Bolku i Lolku, Asterixie i Obelixie, albo Żwirku i Muchomorku, ale to są przykłady idealne, które niestety w realnym świecie nie istnieją.
I przypomniało mi się pewne wydarzenie sprzed wielu lat, gdy w przepiękną majową niedzielę, na terenie ZOO, wśród babć, dzieci i zakochanych par nagle jeden całkiem młody człowiek zaczął szarpać i szturchać swoją - niewątpliwie - dziewczynę. Ludzie byli nieco skonfundowani, aż wreszcie jeden z przechodniów postanowił interweniować. Po krótkiej wymianie wielce kulturalnych zdań panowie wzięli się za T-Shirty, mamusie zaczęły swym pociechom zakrywać oczy i szybko zmykać za zakręt w kierunku słoni i temperatura (nie tylko powietrza) rosła. I cóż się wydarzyło? Standardowa sytuacja obserwowana i opisywana przez wielu od dawien dawna... Owo poturbowane jeszcze przed chwilą przez narzeczonego dziewczę rzuciło się na swego obrońcę z pazurami, skokiem godnym pantery śnieżnej i małpim krzykiem.
Jakby tak spojrzeć na tę sytuację z zastanowieniem, to właściwie jest to pewien model zachowań idealnych. Może najmniej przystaje do nich ów narzeczony, ale w końcu nie wiadomo, czy się babie nie należało. Natomiast postawa przechodnia i dziewczyny były godne podziwu. Przyznam, że długo stałam jeszcze mocno wbita w zdziwienie. Ale co to ma za znaczenie, czy sprawa rozgrywa się zimową nocą na śniegu wśród opustoszałych ulic, czy w słoneczne majowe weekendowe południe obok wybiegu likaonów?
Tak więc zastanawiam się kto kogo (i czy w ogóle) w nocy pod moim domem zbanował.
Inne tematy w dziale Rozmaitości