A.R. Hochschild (ARH) napisała książkę, pt. Obcy we własnym kraju, wydaną w Stanach Zjednoczonych w roku 2016, jeszcze przed wyborami prezydenckimi. Stała się ona inspiracją do podobnych analiz socjologicznych w Polsce. Jest tak z pewnością w przypadku pracy Macieja Gduli (MG), pt. "Dobra zmiana w Miastku. Neoautorytaryzm w polskiej polityce z perspektywy małego miasta".
W poprzednim tekście napisałem, że wnioski z obu analiz są bardzo zbliżone. Może to powodować złudzenie, że elektoraty prawicowe w obu krajach są bardzo podobne, chociaż kraje są bardzo różne.
Próbując zadać kłam tezie o podobieństwie, zastosuje metodę A.R. Hochschild, która w aneksach załączonych do książki, zderza obiegowe opinie z mocnymi faktami statystycznymi.
W aneksie C Autorka sprawdza, popularną w Luizjanie opinię, i stawia pytanie, czy rzeczywiście ogromna część zatrudnionych – „może nawet czterdzieści procent” ( jak podobno sadzą wyborcy republikańscy w Luizjanie ?) – „pracuje dla rządu federalnego i władz stanowych”. Napisała również, że „ jeśli zsumujemy wszystkich pracowników wojskowych i cywilnych, zatrudnionych przez władze federalne, stanowe i samorządowe, okaże się , że w 2014 roku dla rządu pracowało niespełna siedemnaście procent Amerykanów”.
Autorka zakłada, że kiedy przeciętny Amerykanin dowie się, jak naprawdę wygląda zatrudnienie w sferze publicznej, to zmieni zdanie o rządzie w Waszyngtonie. Nie podzielam tego poglądu. Materiał który sama (ARH) zgromadziła wskazuje, że prowincjonalnym Amerykanom bardziej przeszkadza ich osobista sytuacja, niż taki a nie inny kształt struktur ustrojowych – widocznych dopiero w rocznikach statystycznych.
Proponuję jednak przyjrzeć się jak analogiczne liczby wyglądają w Polsce.
GUS informuje, że według stanu na 30 września 2017 roku w Polsce udział pracujących w sektorze prywatnym zwiększył się w stosunku do ub. roku i wyniósł nieco ponad 67 procent . Powtarzając szerokie określenie A.R.H, można napisać, że dla rządu w Polsce (rząd, samorządy wszystkich szczebli) pracowało około trzydzieści trzy procent Polaków. Mając na uwadze opinie przywołane w pracy A.R.H., wysoki procent zatrudnionych w sferze budżetowej w Polsce, może uzasadniać słuszność oburzenia polskiego elektoratu. Niestety mam wrażenie, że większości elektoratu PiS nie przeszkadza etatyzacja państwa polskiego.
We wrześniu 2017 roku pracowało 9,2 mln osób, z czego w sektorze publicznym 3,01 mln a w prywatnym 6,19 mln osób. W edukacji publicznej pracowało ponad 970 tys. osób, a w publicznej administracji i obronie narodowej ponad 660 tys. Innym sektorem w którym w Polsce dominuje praca publiczna jest ochrona zdrowia i pomoc społeczna. Znajduje tu zatrudnienie ponad 538 tys. osób. Co ciekawe praca prywatna w tym sektorze to już prawie 130 tys. osób.
Przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto w gospodarce narodowej w okresie trzech kwartałów ukształtowało się na poziomie 4276,08 zł, W sektorze publicznym wyniosło 4698,77 zł, a w sektorze prywatnym 4105,29 zł. W grupie wcześniej wymienionych sektorów pracy publicznej najwyższa średnia miesięcznego wynagrodzenia jest udziałem zatrudnionych w administracji a najniższa w ochronie zdrowia. Dla ścisłości dodam tylko, że średnie wynagrodzenie miesięczne w Ameryce jest bardzo zróżnicowane w zależności od stanu. W stanie Nowy Jork przekraczało w 2017 roku 6100 dolarów a w stanie Luizjana przekraczało 4000 dolarów. Wszystko to przy niższej niż w Polsce cenie energii, żywności, przy zbliżonej cenie nieruchomości ( na prowincji) i innych podatkach.
Podsumowując polsko amerykańskie zestawienia zatrudnienia trzeba stwierdzić, że tak naprawdę są one nieporównywalne. Nie chodzi przy tym o różnice wielkości mieszkańców ( w Polsce ponad 38 mln a w Ameryce ponad 320 mln) ale przede wszystkim o całkowicie odmienne struktury zatrudnienia w sferze publicznej i prywatnej ( prawie dwukrotna różnica procentowego udziału), inne kompetencje i co najważniejsze, inną efektywność zarządzania.
ARH przyjmuje założenie, że wrogość prowincji do rządu wynika z błędnej informacji o wielkości zatrudnienia w sferze budżetowej. Myślę, że jest do duże uproszczenie. Uważam, że bardziej dokuczliwe może być działanie owych zatrudnionych, a nie ich liczba. Liczba wpływa na koszty a działanie administracyjne daje lub nie daje właściwych efektów. Szkodliwość tzw. budżetówki, zwłaszcza tej administracyjnej jest legendarna, w każdym kraju.
Czytając ARH zauważamy absolutny brak odniesień do myślenia innego niż lewicowe. Trudno znaleźć odniesienia do książek takich autorów jak Garet Garrett ( Istota amerykańskiego sukcesu), czy Albert J. Nock ( Państwo – nasz wróg). W rezultacie, uwielbienie dla demokracji nie pozwala autorom na jej krytykowanie. Pozostaje zdziwienie rezultatami jakie dają wybory i powstaje konieczność dodania przymiotników, takich jak liberalna lub neoautorytarna.
Przywołałem Garretta i Nocka, bo to od nich można się dowiedzieć, że Amerykanom „ od zawsze” przeszkadza wtrącanie się państwa w sferę prywatną. W Polsce sporej części wyborców zawsze się to podobało. Można dodać, że i owszem, tyle tylko, że jedni chcą ingerencji państwa w sprawy ekonomiczne, a inni w sprawy obyczajowe, moralne. Tego nie da się pogodzić. Chociaż po prawdzie Lewiatanowi (państwu) jest wszystko jedno z której strony zacznie konsumować produkt narodowy i poszerzać swoje władanie.
Czy jest zatem coś, co wyjaśnia fenomen opisany przez ARH i MG ? Jak „podobne do siebie elektoraty” mogły wybrać tak różnych zwycięzców.?
Jedna odpowiedź to przyznanie, że elektoraty tylko pozornie są podobne, oraz, że prawica w Ameryce i to co nazywa się prawicą w Polsce, to dwa różne światy.
Jest też drugie, bardziej konstruktywne wyjaśnienie, że sprawcą „zamieszania” jest system ustroju politycznego oparty na powszechności wyborów, czyli demokracja, z jej wszystkimi wadami i złudzeniami. W przypadku przywołanych opisów sytuacji w Ameryce i w Polsce dała o sobie znać demokracja goła, odarta z przymiotników. Może to jej zasługą jest, że społeczeństwa, których analiza- w tak różnych krajach jak Polska i Ameryka - doprowadziła do podobnych wniosków socjo – politycznych, wyniosły do władzy tak różnych polityków jak Donald Trump i Jarosław Kaczyński.
Machina głosowania demokratycznego wynosi do władzy bardzo różnych ludzi i jest raczej pewne, że wyborcy kierują się w tym swoimi emocjami. Potwierdza to nieprzewidywalność wyników ostatnich wyborów w Polsce i w Ameryce. W następnych wyborach może być całkiem inaczej, ale nie musi.
(24.03.2018)
Lubie sięgać do źródła. Polecam klasyczne teksty starożytne jak i oryginalne współczesne.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo