Na początku mego listu… a tak na serio to witam po przedłużonej wakacyjnej przerwie. Mam do dokończenia kilka tematów i szykuję je spokojnie, ale o tym co się dzieje na siatkarskich igrzyskach muszę coś napisać.
Gdyby pobawić się w skojarzenia, to jakie wywoła u większości z nas hasło: sport zawodowy? Kariera! Pieniądze! Sława? Wczorajszy mecz (a właściwie prawdziwy bój) siatkarski Polska – USA pokazał nam inne oblicze sportu zawodowego. Doszło do tego m.in. dzięki chorej sytuacji, jaką wykreowały siatkarskie tzw. władze. Otóż na mistrzostwach w piłce nożnej im bliżej finału, tym dłuższe przerwy pomiędzy meczami. Na tych siatkarskich trzy najważniejsze mecze niektóre reprezentacje miały rozegrać... w trzy dni. Chore? Chore. Wygląda to tak, jakby ktoś chciał sprawdzić po raz kolejny gdzie leżą granice ludzkich możliwości. Powiedzieć, że siatkarze w takiej sytuacji musieli dać z siebie wszystko, to nie powiedzieć nic. Ten już jedenasty (!) dla obu reprezentacji mecz na tej imprezie pokazał tę prawdę w całej pełni.
Polacy wyszli bardziej naładowani i rozpoczęli iście husarską szarżą, choć już pod koniec pierwszego seta można było zauważyć u nich wyraźny kryzys. Do kontrataku ruszyli z kolei Amerykanie. Skutecznie, ale i im pary nie starczyło na długo. Obie drużyny wróciły więc na pozycje wyjściowe i szukały sposobu na przełamanie przeciwnika. Jednak trwająca od kilku tygodni siatkarska „wojna światowa” zrobiła swoje. Tym bardziej, że w takiej wojnie jedynymi „ofiarami” są tzw. kontuzjowani, a generalnie wszystkie „armie” przystępują do kolejnych starć w tych samych składach osobowych. Oglądając kolejne sety wczorajszego meczu jakiś niewtajemniczony, a przypadkowy widz mógłby odnieść wrażenie, że wojownicy ostro zabalowali ostatniej nocy. Opadali bowiem sukcesywnie z sił. Niektórzy momentami słaniali się już na nogach. Niektóre twarze wyrażały ból i cierpienie, a podkrążone oczy dopowiadały resztę. Trener Amerykanów postawił na niezawodnych dotychczas i uznawanych za najlepszych na świecie rycerzy. Vital Heynen rzucał z kolei do walki odwody, a zmęczonych odsyłał na tyły… i to przechyliło w końcu szalę zwycięstwa na stronę Polaków. Wygrali tę „wojnę na wyniszczenie”, ale cześć i chwała wszystkim! To czego miałem zaszczyt być świadkiem było nieziemskie. Prawdziwie „kosmiczny program" - jak gada ufoludek z reklamy wtrącanej w czasie meczowych przerw. Kto w takiej sytuacji mógłby z czystym sumieniem powiedzieć, że sport zawodowy to tylko kariera i łatwo, a niezasłużenie zarabiane pieniążki za uprawianie zwykłych, podwórkowych zabaw? Zwłaszcza tu w siatkówce, gdzie kasa wcale nie jest tak chora jak w piłce nożnej, czy tzw. zawodowym boksie. Tym bardziej gdy na Amerykanów nie czeka wcale żadna sława w ich ojczyźnie, bo rzadko kogo interesuje tam siatkówka... a jeśli chodzi o naszych? Nasi i tak dowiedzą się np. że to po prostu przeciwnik miał jakiś słabszy dzień… Gdyby ktoś miał wątpliwości wystarczyło w tym przypadku obejrzeć pomeczowe wywiady i posłuchać stwierdzenia, którym raczyła pani pożal się boże dziennikarka ponoć polskiej telewizji każdego z naszych reprezentantów: „Mieliście dziś dużo szczęścia!”. Jest „tego” oczywiście więcej. Na przykład Grzegorz Szymański komentując wcześniejszy mecz z Włochami stwierdził, że ci byli poddani zbyt dużej presji, po prostu przemotywowani... tylko dlatego przegrali z Polakami. Sumując – Polak (przynajmniej póki co) nie ma szans usłyszeć, że wygrał cokolwiek bo był i jest po prostu najlepszy. Zawsze miał, ma i będzie miał zwyczajnie dużo szczęścia, bo to po prostu z przeciwnikiem było, jest i będzie coś nie tak. Także tym bardziej chwała wam Panowie! Oglądając wczorajszy mecz tak mniej więcej w trakcie czwartego seta wiedziałem już, że jeśli nawet nasi przegrają, nie będę miał do nich żalu. W takim meczu nie ma przegranych. Taki mecz to realistyczny obraz tego co w sporcie najpiękniejsze i najbardziej wartościowe.
Osobno chcę tutaj wtrącić wątek osobisty i złożyć hołd Bartoszowi Kurkowi. Nie miał u mnie nigdy najwyższych notowań. Potrafił co prawda grać bardzo dobrze, ale tylko wtedy, gdy bardzo dobrze szło całej drużynie. Natomiast gdy gra drużyny się sypała, to i jego także. Nie był tym, który potrafiłby pociągnąć ją do zwycięstwa, a jednocześnie wyczuwało się u niego przywódcze ambicje i wysoki poziom samozadowolenia. Wiedziałem, że miał kłopoty, że przeżywał – najprościej rzecz ujmując – czas zwątpienia... ale dziś muszę i chcę napisać, że wykonał tytaniczną pracę i wygrał tę najtrudniejszą dla każdego człowieka wojnę, wojnę z samym sobą. Dlatego uwielbiam wypowiadać lub pisać takie słowa i sławić takiego zwycięzcę. To są dla mnie zawsze najwięksi mistrzowie, bo mistrzowie życia, zdobywcy pucharu Mistrzostw Świata w życiu, odkrywcy Graala.
Oczywiście na wielkie słowa uznania zasługuje cała nasza reprezentacja siatkarska i wszyscy, którzy mają swój udział w jej sukcesach. Bez wątpienia nie mniejszą pracę od Bartka Kurka wykonuje np. Michał Kubiak, ale po nim spodziewałem się tego... także po wielu innych. Bartek mnie zaskoczył. To po pierwsze, a po drugie – jak już wspomniałem – nie ceniłem Kurka ani jako siatkarza, ani jako człowieka. Teraz wyprzedził u mnie Dawida Konarskiego, którego w swoim czasie ceniłem jeszcze mniej, a który następnie potrafił wypracować status klasowego pierwszego atakującego reprezentacji.
Przyznaję – pisze mi się tę notkę bardzo ciężko. Planowałem jeszcze poczekać z pisaniem. Popełniłem pewnie jakieś niezamierzone błędy, ale jako świeżo upieczony właściciel bloga, kibic (sam aktywny sportowo) oraz Polak już tuż po zakończeniu wczorajszego meczu wiedziałem, że powinienem "to" zrobić… że to mój psi obowiązek.
Teraz czekam na finał! :)
Inne tematy w dziale Sport