Portal internetowy
wPolityce – vide:
https://wpolityce.pl/polityka/448668-patryk-jaki-beata-szydlo-bylaby-dobra-szefowa-pe, żeby było śmieszniej na poważnie informuje:
„W programie „Rozmowa Piaseckiego” (TVN24) minister Patryk Jaki powiedział, że Beata Szydło byłaby dobrą szefową Parlamentu Europejskiego. Gdy prowadzący sugerował brak znajomości języków byłej premier, polityk odpowiedział: Jestem przekonany, że w kilka miesięcy jest w stanie nadrobić ewentualne zaległości…”.
Jak Boga kocham! Nie ściemniam! Naprawdę tak napisali na portalu wPolityce.
I teraz już rozumiem, dlaczego w czasie wieczoru wyborczego, po ogłoszeniu zwycięstwa Prawa i Sprawiedliwości stary wyjadacz Jarosław Kaczyński w swoim drugim wystąpieniu przestrzegł rozradowanych pisowców, żeby im przypadkiem za bardzo palma nie odbiła, bo decydujące starcie będzie dopiero jesienią.
A teraz wyjaśnię, dlaczego w tytule notki tak obcesowo potraktowałem pana Patryka z nadzieją, że chłop jeszcze młody i może się czegoś nauczy. Otóż przez blisko 40 lat pracowałem na uczelni święcie przekonany, że jestem Europejczykiem. Aż pewnego razu, podjąłem przez przypadek kilkuletnią współpracę, jako tłumacz-konsultant techniczny z amerykańską korporacją Philip Morris wdrażającą w Krakowie duży projekt – vide referencje: https://m.salon24.pl/9656793c1ad34199bad0d353d54e9588,860,0,0,0.jpg . W trakcie tej fascynującej „przygody”, jednym z moich zadań była pomoc w zapewnieniu interdyscyplinarnej komunikacji pomiędzy stroną polską i firmami zagranicznymi biorącymi udział w realizacji rzeczonego projektu. Uczestniczyłem tedy w wielu negocjacjach strategicznych, naradach biznesowo-technicznych, konsultacjach technologicznych, mitingach operacyjnych i szkoleniach personelu zarówno w Krakowie, jak i różnych państwach Europy Zachodniej, gdzie mieli swoje siedziby kooperanci wspomnianej korporacji. Wykonując setki tłumaczeń ustnych i pisemnych, przez ponad 10 lat zapoznawałem się siłą rzeczy z przeróżnymi standardowymi dokumentami i procedurami zarówno korporacyjnymi, jak unijnymi, co pozwoliło mi poznać tak korporacyjną, jak unijną nowomowę angielską, czyli tysiące wysoce specjalistycznych terminów i zwrotów angielskich używanych standardowo w Unii Europejskiej. Słowem miałem okazję przekonać się naocznie, na jakich zasadach działa współczesna Europa.
Dlaczego o tym piszę? Bo dopiero ta praca uświadomiła mi, gdzie jest naprawdę dzisiejszy świat, jaki nienotowany dotąd w historii postęp technologiczno komunikacyjny nastąpił w ostatnim dwudziestoleciu, jak praktycznie nieograniczone są możliwości poszczególnych korporacji i organów unijnych, jak działa ich system organizacyjny, jak wyglądają ujednolicone unijne procedury realizacji poszczególnych zadań i jakich narzędzi się do tego używa – a więc, zobaczyłem w praktyce to wszystko, o czym jako pracownik naukowo-dydaktyczny polskiej uczelni technicznej nie miałem wcześniej bladego pojęcia!
A teraz, na bazie wspomnianych doświadczeń, zaryzykuję tezę, że dokładnie tak samo, jak napisałem wyżej, mają się i jeszcze długo będą miały sprawy w partii Jarosława Kaczyńskiego, jak i innych polskich partiach zresztą. Dlaczego? Bo szef Prawa i Sprawiedliwości, choć jest niezwyczajnie utalentowanym „zwierzęciem politycznym", nie czuje wszakże bluesa konieczności perfekcyjnej znajomości jego euro-posłanek i euro-posłów specjalistycznych języków obcych, co skutkuje złudnym przeświadczeniem, że Polska jest samowystarczalna i Polacy sobie sami ze wszystkim poradzą, - że wspomnę sztandarowe hasło Beaty Szydło „Damy radę!”. I choć gromy spadną mi teraz na głowę powiem, że, mimo, iż była pani Premier wykonała kawał dobrej roboty dla Prawa i Sprawiedliwości, to jednak taka właśnie mentalność wrosła jej w duszę.
Jarosław Kaczyński właśnie rozpoczął beatyfikację Unii Europejskiej wysyłając do „pracy” w Brukseli trzy błogosławione Beaty: Szydło, Kempę i Mazurek, a prominentni jajogłowi politycy PiS-u obwieszczają z dumą wszem i wobec, iż rzeczone aspirantki już się nawet angielskiego uczą. Rozumiem, że to bonus dla miernych, ale wiernych. Ale moim zdaniem, żeby efektywnie pracować w Parlamencie Europejskim trzeba znać nie tylko język angielski kolokwialny, którego kurs rzeczone posłanki aktualnie przechodzą, - lecz jeszcze do tego trzeba opanować do perfekcji trzy dodatkowe dziedziny języka angielskiego, a mianowicie: specjalistyczny angielski branżowy, jedyną w swoim rodzaju i de facto poza-słownikową unijną nowomowę angielską oraz business English. A żeby się tego wszystkiego nauczyć potrzebne są całe lata. Zaś bez znajomości tysięcy, powtarzam tysięcy specjalistycznych angielskich terminów, zwrotów i idiomów używanych w Unii Europejskiej rutynowo, - moim zdaniem efektywne wykonywanie pracy euro-posła jest po prostu niemożliwe.
Więc niech mnie z łaski swojej pan minister Patryk Jaki z całym dla niego szacunkiem nie rozśmiesza opowiadając, przepraszam za wyrażenie dyrdymały, że Beata Szydło może być dobrą szefową PE, a Beaty: Kempa i Mazurek świetnie sobie w Parlamencie Europejskim poradzą i będą tam wykonywały pracę ze wszech miar pożyteczną dla Polski i Europy.
Ale kompetencje językowe to jeszcze nie wszystko, gdyż kilkunastoletnia współpraca ze wspomnianą na wstępie korporacją uświadomiła mi, że produktywny euro-poseł musi jeszcze wiedzieć, jak działa unijny system organizacyjny, jego procedury wewnętrzne, techniki negocjacyjne i metody poszukiwania partnerów, jakie są przepływy informacji, na czym polegają zasady dobrych praktyk unijnych, na czym polega restrykcyjność europejskich przepisów, jak wyglądają ujednolicone unijne procedury realizacji poszczególnych zadań i jakich narzędzi się do tego używa. Słowem do tego, żeby być operatywnym posłem PE konieczne jest, co najmniej kilkunastoletnie specjalistyczne doświadczenie językowe w różnych dziedzinach oraz odpowiednio długi staż pracy w liczących się instytucjach i strukturach europejskich.
No i rzecz najważniejsza. Wszystkie kluczowo ważne decyzje w Parlamencie Europejskim negocjuje się bez obecności tłumacza.
I dlatego uważam, że wspomniane trzy Beaty wybierające się do Brukseli, a także ci, którzy je tam w nagrodę za partyjne zasługi wysyłają, - nie zdają sobie kompletnie sprawy z tego, że przyśpieszony standardowy kurs kolokwialnego języka angielskiego może rzeczonym euro-posłankom ewentualnie wystarczyć do znalezienia szatni i stołówek w gmachu europejskiego Parlamentu, zaś brak stosownych kompetencji językowych sprawi, - iż przez całą pięcioletnią kadencję owe euro-posłanki, - w obawie przed spotkaniem się face to face z prawdziwie anglojęzycznymi fachowcami będą się płochliwie przemykać korytarzami brukselskiego Parlamentu, jak dzieci zbłąkane we mgle.
Jednakże gwoli sprawiedliwości dodam, iż całkowicie nie wykluczam możliwości objęcia przez Beatę Szydło stanowiska przewodniczącej Parlamentu Europejskiego, gdyż w Brukseli przeróżne cuda i dziwy się zdarzają, czego najlepszym świadectwem był wybór Donalda Tuska na Króla Europy.
Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki i niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)
Post Scriptum
Kończy się dzień. Do notki dodano multum komentarzy, w tym na dobrą sprawę ani jednego nie można uznać za merytoryczny. Nic tylko hejt, a w najlepszym razie pretensjonalnie obraźliwe złośliwostki i dąsy. Żadnej poważnej polemiki. Żadnej godnej uwagi dyskusji. Źle to wróży dla Polski.
Do tytułowego terminu "Beatyfikacja Unii Europejskiej" zastrzegam sobie prawa autorskie.
Inne tematy w dziale Polityka