Zacznę od tego, że co by nie mówić o panu Prezesie to jemu podobni politycy niecodziennie się rodzą, gdyż ów, jak pisały platformerskie media mainstreamowe: „kurdupel z wiecznie rozwiązaną sznurówką” dokonał cudu ostatniej dekady i przywrócił PiS ponownie do władzy i to z przewagą sejmową mimo tego, że uprzednio jego partia przegrała wybory kilkukrotnie z rzędu i wszyscy skazywali ją na polityczny niebyt. To jest bezsporne. Ale bezdyskusyjne jest także to, iż drugiego Jarosława Kaczyńskiego nie będzie.
Ale życie jest tylko życiem i samorzutnie nasuwa się pytanie, jaki powinien być ewentualny następca Kaczyńskiego? Odpowiadam. Przede wszystkim musiałby być dobrym zarządcą, czyli jak się dzisiaj mówi sprawnym menadżerem, - i pan Mateusz Morawiecki zdaje się spełniać ten warunek z nawiązką.
Ale umiejętności menadżerskie to jeszcze nie wszystko, bo równie ważnym, jeśli nie ważniejszym jest, by ewentualny następca Kaczyńskiego miał instynktowne wyczucie polityczne, a także charyzmę i ową trudną do zdefiniowania magnetyczną osobowość, która budzi zaufanie i porywa ludzi. A jeszcze do tego ewentualny następca Kaczyńskiego musiałby mieć także polot, wrodzony instynkt aktorski i choćby odrobinę malarskiej fantazji. Ale to jeszcze nie wszystko. Godny zaufania premier musiałby umieć ważyć słowa.
I tu mam problem, bo premierowi Morawieckiemu brakuje cech, które wymieniłem w powyższym akapicie. Bo jego publiczne wystąpienia były rodzajem korporacyjnych prezentacji cechujących się beznamiętną monotonicznością i momentami nieznośną kostycznością, - a na domiar złego, odkąd stanął na czele obecnej kampanii wyborczej, co moim zdaniem było błędem, kompletnie nieleżące w jego naturze próby pozowania na patriotycznego Ojca Narodu są niezdarne i co tu dużo mówić momentami obciachowe, bo Morawieckiemu to po prostu nie wychodzi, gdyż popada w swoiście niekontrolowaną ekstazę, która sprawia, iż coraz częściej mu się zdarza chlapnąć coś mijającego się z prawdą, zaś o uprawianej przez premiera żenująco bezobciachowej propagandzie sukcesu nawet nie wspominam. To oczywiście nie dyskwalifikuje Morawieckiego, jako znającego się na gospodarce operatywnego premiera doraźnego, ale też nie czyni go bynajmniej kandydatem na następcę Jarosława Kaczyńskiego.
O tym dobrze wiedział Jarosław Kaczyński i teraz już rozumiem, dlaczego zrobił podmiankę Beaty Szydło na Mateusza Morawieckiego. Bo tych talentów, które ma Morawiecki nie ma Beata Szydło – i odwrotnie! A mówiąc konkretnie, Mateusz Morawiecki jest sprawnym menadżerem na szczeblu korporacyjnym, zaś Beata Szydło była świetnym zarządcą, ale na poziomie powiatu i gminy, o czym zresztą wielokroć pisałem, za co mi się strasznie obrywało od pisowców, a niektórzy się na mnie śmiertelnie obrazili. lecz za to Beata Szydło ma porywającą prostych ludzi charyzmę i ciepło, czyli to, czego brak Morawieckiemu.
Słowem Kaczyński w pewnym momencie postawił na tandem Szydło – Morawiecki, przy czym zadaniem korporacyjnie myślącego Morawieckiego miała być poprawa wizerunku Polski na forum zagranicznym, zaś Beata Szydło miała wzbudzać zaufanie i zjednywać ludzi Polski B i C.
Ale najwyraźniej coś poszło nie tak z tym planem Kaczyńskiego, gdyż Beata Szydło praktycznie zniknęła ze sceny politycznej. Dlaczego? Tego nie wiem.
Jednakże doskonale pamiętam jak uwielbianą była Beata Szydło nie tylko przez pisowski elektorat szeregowy, ale także przez znaczącą grupę pisowskiego politbiura, która to grupa jak mi się wydaje do dnia dzisiejszego nie pogodziła się z polityczną dekapitacją Beaty Szydło, która dla tego odłamu polityków PiS była i wciąż jest, jeśli nie świętością, to prawie. I właśnie dlatego wcale bym się nie zdziwił, gdyby się okazało, że namiar na obciążające premiera Morawieckiego taśmy z rozmów podsłuchanych w knajpie „Sowa & Przyjaciele” został nadany przez czujących się oszukanymi pisowskich orędowników Beaty Szydło.
Coś mi się tedy widzi, że Jarosław Kaczyński ma poważniejszy problem, niż się może zdawać, i z całym dla niego szacunkiem, ale muszę powiedzieć, że wczorajsza obrona premiera Morawieckiego w wykonaniu Jarosława Kaczyńskiego przywiodła mi na pamięć słynny lapsus językowy rzeczonego, kiedy w trakcie expose wygłoszonego 19 lipca 2006 ówczesny premier Jarosław Kaczyński powiedział, cytuję: „I żadne płacze i żadne krzyki nie przekonają nas, że białe jest białe a czarne jest czarne”, koniec cytatu.
Skąd to skojarzenie? Ano, stąd, iż moim zdaniem nie należy bronić tego, czego obronić się nie da. Zaś udawanie, że nic się nie stało jest drogą donikąd. Panie Prezesie! To już ostatni dzwonek, by spojrzeć prawdzie w oczy. Jeszcze trochę czasu zostało!
Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki, niezawisły bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)
Inne tematy w dziale Polityka