fot. PAP/Artur Reszko, PAP/Darek Delmanowicz, Krystian Maj/FORUM
fot. PAP/Artur Reszko, PAP/Darek Delmanowicz, Krystian Maj/FORUM
echo24 echo24
1332
BLOG

Blogerska praca u podstaw ku naprawie Rzeczpospolitej

echo24 echo24 PiS Obserwuj temat Obserwuj notkę 97

Gdy Platforma Obywatelska mamiła Polaków, że Prawo i Sprawiedliwość „pozostawiło po swych rządach Polskę w ruinie”, w notce pt. „Bohaterowie są zmęczeni” – vide: https://www.salon24.pl/u/salonowcy/460264,bohaterowie-sa-zmeczeni przedstawiłem charakterystykę premierów powojennej Polski, poczynając od Bolesława Bieruta na Donaldzie Tusku i Ewie Kopacz kończąc, którą teraz przypomnę (kto pamięta może opuścić ten cytat):

Urodziłem się pod sam koniec wojny. I tak sobie myślę, że odkąd sięgam pamięcią, przez te wszystkie lata dręczyło mnie przygnębiające poczucie, że Polska jest źle rządzona i poza dwoma krótkotrwałymi epizodami, o których wspomnę w dalszej części tekstu, moją ojczyzną rządzą niezmiennie od lat nieuczciwi i niekompetentni ignoranci. Pierwszym premierem, jakiego pamiętam był Bolesław Bierut, czyli powołana na to stanowisko przez zimnokrwistego ludobójcę Józefa Stalina łachudra nie warta dłuższego komentarza. Po nim tekę premiera przejął Józef Cyrankiewicz, kolejny namiestnik rządu sowieckiego, wykształcony cynik i despota trzymający Polaków za twarz i straszący ludzi, że im odrąbie ręce, jak się sprzeniewierzą władzy. W tej mokrej robocie wspierali go zwyrodnialcy z Urzędu Bezpieczeństwa, co warto przypomnieć, zarządzanego przez antypolsko nastawionych oficerów pochodzenia żydowskiego. Jednocześnie Cyrankiewicz sumiennie pilnował, żeby w Moskwie szkolono nowe zastępy represyjnej kadry urzędniczej oraz tajne służby, które miały za zadanie zrobić z Polski państwo słabe i podległe władzom Związku Radzieckiego. Następnie rządy objął typ spod ciemnej gwiazdy, niejaki Piotr Jaroszewicz, oddany przyjaciel Breżniewa i „gospodarz”, który jedno, co potrafił dobrze robić to podnosić ceny i tłumić brutalnie protesty umęczonych ludzi. Aż spadło na Polskę kolejne nieszczęście, gdy premierem został szkolony na Kremlu aparatczyk Wojciech Jaruzelski, ślepo oddany Związkowi Radzieckiemu oprawca, który, kiedy „Solidarność” zagroziła komunistom wydał narodowi wojnę łamiąc kręgosłupy przyzwoitym i oddanym Polsce ludziom. Nie omieszkał też wysłać na szkolenie u wielkiego brata dysydenckich „elit”, które zdradziły Polskę przy okrągłym stole. Ten haniebny proces kontynuował nasz kolejny premier, zawodowy politruk Mieczysław Rakowski, po którym przejął schedę szef tajnych służb i bezwzględny egzekutor Czesław Kiszczak, znany z tego, że wydał rozkaz by strzelać do górników na „Wujku”. Aż się naród zbuntował i po wyborach w roku 1989 wydawało się przez moment, że w Polsce skończył się bezpowrotnie komunizm. Niestety, dający nadzieję na lepsze jutro entuzjazm milionów Polaków, którzy uwierzyli, że nareszcie Polską będą rządzić mądrzy i uczciwi ludzie, zmarnował z premedytacją nasz kolejny premier, niejaki Tadeusz Mazowiecki, dwulicowy katolik postępowy, który zdradził „Solidarność” dogadując się z Kiszczakiem przy okrągłym stole, pod okiem zapatrzonego na wschód Adama Michnika. Ten na wskroś obłudny premier blokując dekomunizację słynną grubą kreską postawił postkomunistów u władzy na całe dekady, dając przyzwolenie by ćwiczona w Moskwie post-komusza sitwa szabrowała bezkarnie nasz majątek narodowy. Jak już post-komuna miała posprzątane uchwyciwszy strategicznie kluczowe stanowiska w państwie, premierem został „nowofalowy biznesman” Jan Krzysztof Bielecki głównie po to, żeby utorować drogę następnemu premierowi Geremkowi, gensekowi honorowemu wychowanemu na naukach Sartre’a, którego zadaniem było przekonanie ludzi, że lewactwo to cnota, a patriotyzm to obciach. On też miał nakłonić ludzi, co mu się w dużej mierze niestety udało, że naszą stolicą winna być Bruksela, nie Warszawa, a liczą się tylko pieniądze. Gdy się jednak Polacy połapali, jak perfidnie zrobiono ich w konia wybrali premierem Jana Olszewskiego, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów człowieka przyzwoitego, mądrego i bez reszty oddanego Polsce, który jednak długo nie porządził, gdyż różowa mafia, pod osłoną nocy i nomen omen przy znaczącym udziale Donalda Tuska przeprowadziła skrytobójczy zamach stanu. Potem rządzili na zmianę cyniczni beneficjenci okrągłego stołu: bogobojna marionetka Unii Demokratycznej, niejaka Hanna Suchocka, która nota bene do dzisiaj rządzi międzynarodową mafią opiniotwórczych instytucji prawnych z siedzibą w Wenecji, obrotowy sikawkowy Waldemar Pawlak, stary kumpel Ałganowa, niejaki Józef Oleksy i miłośnik białowieskich żubrów Włodzimierz Cimoszewicz, który rządził głównie po to, żeby utorować drogę do prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego, który miał umocnić i zabetonować rządy post-komuny. Jak już Cimoszewicz spełnił swe zadanie oddał władzę kolejnemu premierowi Jerzemu Buzkowi, gdyż wiedział, że gładkomówny profesor, jak to z profesorami bywa nie będzie przeszkadzał w szabrowaniu kraju. Potem wzięli Polskę w swoje łapska Leszek Miller z Markiem Belką głównie po to by wyprzedać dokumentnie nasz majątek narodowy i dać zielone światło bezkarnym przekrętom na niespotykaną wcześniej skalę. Wtedy Polacy znów się zbuntowali, i ku zaskoczeniu pewnych swego post-komuchów, wkurzony na serio naród wybrał na premiera nieposłusznego Moskwie z krwi i kości patriotę, prawicowca Jarosława Kaczyńskiego. Ten drugi po Janie Olszewskim nie lewacki premier, mimo niezaprzeczalnych sukcesów polityczno-gospodarczych nie był w stanie sprawnie rządzić pod dywanowymi nalotami mediów mainstreamowych, zmanipulowanych przez szkolone w Moskwie służby i ogłosił wcześniejsze wybory. W efekcie, zbałamuceni przez Michnika i jego gazetę rodacy, którym pan redaktor zdołał sprytnie wmówić, że stanowią elitę III RP, a więc są obywatelami lepszej kategorii, co im odebrało zdolność obiektywnego postrzegania rzeczywistości, wybrali premierem złotoustego picusia glancusia, niejakiego Donalda Tuska, od dawna szykowanego przez post-komunistów na to stanowisko. Krasomówczy Donald miał być premierem silnym, słownym, pracowitym, konsekwentnym i oddanym interesom Polski. W efekcie, jak tylko wybuchała jakaś kolejna afera krył się po kątach jak przedszkolak, nie spełnił praktycznie żadnej z obietnic wyborczych, jak kraj był w potrzebie grał w piłkę bądź jeździł na nartach, po kilka razy z rzędu zmieniał podjęte decyzje i wycofywał się z tego, co wcześniej powiedział, a jak się wydarzyła tragedia smoleńska, oddał bez wahania śledztwo w ręce Rosjan. Zaś sukcesy sondażowe odnosił wyłącznie dzięki straszeniu Polaków ludojadem Jarosławem i umiejętnym podżeganiu wojny polsko polskiej. A jak PIS się odbił stracił kompletnie głowę i popełniał błąd za błędem, a w sytuacji krytycznej uciekł do Brukseli pozostawiając u steru państwa Ewę Kopacz, o której można powiedzieć tylko tyle, że w spektakularnie żałosny sposób pogrzebała ostatecznie Platformę…”, koniec cytatu.

Ale, jak jesienią 2015 wydarzył się w Polsce, albo lepiej przydarzył się Polsce drugi „cud nad Wisłą” i Prawo i Sprawiedliwość przejęło w władzę "absolutną" z większością sejmową życie zmusiło mnie do napisania dalszego ciągu „pocztu powojennych premierów polskich”:

Jak nadszedł sądny dla III RP rok 2015, kiedy Prawo i Sprawiedliwość wygrało najpierw wybory prezydenckie, a zaraz potem parlamentarne z przewagą sejmową, Jarosław Kaczyński zarekomendował na urząd premiera Beatę Szydło. Ta trzeba przyznać znakomita szefowa kampanii wyborczych 2015 nie sprawdziła się jednak na stanowisku Premiera RP i po aferze z nagrodami, czujny i mądry Jarosław Kaczyński odwołał „Beatę” wielbioną przez politycznie zaślepionych radykalnych pisowców.

Umiejącą porozumiewać się z ludem charyzmatyczną Beatę Szydło prezes Jarosław Kaczyński zastąpił kompletnie pozbawionym zdolności przyciągania ludzi kostycznym korporacyjnym menadżerem Mateuszem Morawieckim, który choć posiadający piękną rodzinną kartę niepodległościową z czasów wczesnej młodości, to jednak w życiu dorosłym kształtował się pośród liberałów wywodzących się z pnia KLD – UD – UW – PO, co musiało zostawić ślady w jego osobowości. I czas powiedzieć otwarcie, że o ile premier Mateusz Morawiecki wiele już zrobił dla Polski znakomicie się sprawdzając na niwie gospodarczej, to jednak na niwie politycznej okazuje się pozbawionym charyzmy nieudacznym mówcą i propagandystą o kilka długości przebijającym nachalność gierkowskiej propagandy sukcesu, - i co tu dużo mówić doktrynerem ocierającym się o granicę śmieszności, czego najlepszym świadectwem były jego dwie niedawne wypowiedzi, że „to on wprowadzał Polskę do Unii Europejskiej” oraz mijające się z prawdą publiczne oświadczenie, że, cytuję: „Pamiętacie, jak nasi poprzednicy mówili: budujmy nie politykę, tylko drogi i mosty. Nie było ani dróg, ani mostów”, koniec cytatu.  I żadne tłumaczenia tu nie pomogą, bo obydwie te wypowiedzi są dla premiera kompromitujące, - a ja właśnie dlatego napisałem niniejszą notkę.

I na koniec słowo do pana Jarosława Kaczyńskiego.

Szanowny Panie Premierze!
Mnie naprawdę zależy na tym by dobra zmiana się udała, gdyż, jak dotąd nie ma innej alternatywy dla Polski, a powrót do władzy ludzi Tuska byłby katastrofą. Ale nie muszę Panu przecież przypominać, co zwykle kroczy przed upadkiem. Więc chciałbym w tym miejscu przestrzec, że naród polski jest cierpliwy, ale Polacy nie gęsi i swój rozum mają. Więc nie przesadzajcie z butą w procedowaniu skądinąd potrzebnych ustaw reformujących sądownictwo, momentami niepoważnym i nieprzemyślanym podskakiwaniem Unii Europejskiej, i na litość Boską nie róbcie propagandy sukcesu ocierającej się o brak przyzwoitości, bo to wcześniej, czy później okaże się się przeciw-skuteczne. Obawiam się, że wysokie sondaże trochę Wam zawróciły w głowie. Ale identycznie wysokie sondaże, jak nie lepsze, do jesieni 2015 miała Platforma Obywatelska, która rzekomo nie miała, z kim przegrać, a prezydent Komorowski chwalił się notowaniami w granicach 80%. I co? Wszystko się zmieniło w ciągu kilku tygodni. Dlatego, jako stary wiarus, który przeżył wszystkie powojenne rządy w Polsce, od jakiegoś czasu krytykuję błędne posunięcia PiS-u traktując to, jako moją blogersko publicystyczną pracę u podstaw w reformowaniu post-komunistycznej Polski, - za co mi się niemiłosiernie obrywa od „ortodoksyjnych pisowców” nota bene psujących swymi nienawistnymi wypowiedziami wizerunek Pańskiej partii. Ale nie zrażam się i kontynuuję moja społecznościową publicystykę, dlatego, że bloger może powiedzieć więcej, niż wolno politykom.

Zaś jak chodzi o premiera Morawieckiego uważam, że jako znakomity branżowy fachowiec wystarczy, jak weźmie na siebie dbanie o rozwój gospodarczy Polski, natomiast wypowiedzi natury politycznej winny być wyłącznie Pańską domeną, Panie premierze.  W przeciwnym razie może być niedobrze.

Z poważaniem,

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki, niezawisły bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (97)

Inne tematy w dziale Polityka