echo24 echo24
1031
BLOG

Fantasmagoryczne fobie redakcji portalu „wPolityce.pl”

echo24 echo24 Praca Obserwuj temat Obserwuj notkę 21

Na portalu internetowym „wPolityce.pl” ukazał się dziś artykuł autorstwa zespołu redakcyjnego tegoż portalu pt. „Paradne! „Rzeczpospolita” ubolewa: „Niemcom brakuje pracowników do zbioru szparagów. Polacy zawiedli” – vide: https://wpolityce.pl/polityka/393077-paradne-rzeczpospolita-ubolewa-niemcom-brakuje-pracownikow-do-zbioru-szparagow-polacy-zawiedli. Zaś zespół wPolityce.pl. kwituje rzeczony artykuł puentą, cytuję: „Na szczęście Polacy odpowiednio się już cenią i nie zgadzają się na uciążliwą pracę za niską stawkę. Wydaje się, że „Rzeczpospolita”, jako polskie medium, powinna się z tego cieszyć…”, koniec cytatu.

Zaintrygowany faktem, że w tytule artykułu opublikowanego na portalu wPolityce słowo „paradne” napisano z wykrzyknikiem, zaś słowo „Rzeczpospolita” ujęto w cudzysłów, jak również tym, że tytuł kwestionuje polskość medium „Rzeczpospolita”, - przeczytałem w Rzeczpospolitej krytykowany artykuł pt. ”Niemcom brakuje pracowników do zbioru szparagów. Polacy zawiedli” – vide: http://www.rp.pl/Rolnictwo/180509861-Niemcom-brakuje-pracownikow-do-zbioru-szparagow-Polacy-zawiedli.html i dalibóg nie dopatrzyłem się, by dziennik Rzeczpospolita martwił się o interesy Niemiec, gdyż w rzeczonym artykule podano obiektywną analizę zaistniałej sytuacji zakończoną wnioskiem, że Polakom po prostu przestała opłacać się praca przy zbiorze szparagów w Niemczech. I każdy może sprawdzić, iż w rzeczonym artykule nie ma ani słowa wyrażającego rzekomą sympatię Rzeczpospolitej dla Niemiec, a także ubolewanie nad tym, że Niemcom dzieje się jakaś krzywda.

I dlatego właśnie w tytule mojej notki napisałem o fantasmagorycznych fobiach redaktorów portalu wPolityce. Bo Polacy od lat pracowali przy zbiorze szparagów i innych płodów rolnych nie tylko w Niemczech, ale we wszystkich krajach zachodniej Europy. I dlatego właśnie uważam, że posądzenie dziennika Rzeczpospolita o germanofilię i nazwanie tego dziennika „podobno polską gazetą” jest w tym przypadku żałosnym nadużyciem i pogwałceniem etosu rzetelności dziennikarskiej, a także wyrazem nieuczciwości wobec konkurencyjnych mediów.  Tak. Tak. Zwracam się do zespołu dziennikarskiego portalu „wPolityce”. To nie Rzeczpospolita jest germanofilska, lecz Państwo macie swoiste fixum dyrdum na punkcie antypolskości tego dziennika, a te wasze pretensjonalne aluzje to obciach jak cholera! Bo to nic innego jak podszczuwanie „ciemnego luda” i wzniecanie w Polsce nastojów antyniemieckich. Duma narodowa dumą narodową, suwerenność wobec Niemiec suwerennością, zawłaszczanie polskich mediów przez obcy kapitał zawłaszczaniem, - lecz na litość Boską znaj proporcje mocium panie! Więc już czas najwyższy wyleczyć się z zaściankowych kompleksów, bo świat się z Was coraz głośniej śmieje!

Oczywiście należy się cieszyć, że złotówka stała się na tyle silna, iż Polacy nie muszą już wykonywać uciążliwych i upokarzających prac za granicą, czego doświadczyłem w przeszłości osobiście, - i teraz, już w lżejszym tonie, opowiem młodym rodakom, jak to niegdyś było.

Z początkiem lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku zarabiałem jak paryski kloszard i moja pensja adiunkta wystarczała na opał i trochę benzyny. A ponieważ miałem wymogi życiowe z lekka odbiegające od średniej krajowej, której wystarczał do szczęścia telewizor i raz na kilka lat skorzystanie z dobrodziejstw Funduszu Wczasów Pracowniczych, - chcąc żyć jak człowiek musiałem dorabiać.

„Szczęśliwym” trafem mój bliski kolega, również naukowiec, obecnie znany profesor i członek wszystkich możliwych klubów rotariańskich w kraju, miał dalekiego kuzyna na północy Szwecji, który załatwił nam pracę przy zbiorze truskawek. Wsiedliśmy tedy w mojego malucha wypchanego po sufit tanią zupą w proszku, mielonką i ryżem, - i ruszyliśmy w drogę do naszej skandynawskiej ziemi obiecanej. Po przyjeździe na miejsce, drugiego dnia bladym świtem, posileni kubkiem grochówki z torebki, stawiliśmy się do pracy w gospodarstwie zwalistego Szweda, ożenionego z Polką spod Białegostoku, która miała brata o imieniu Zenek, kurduplowatego prawdziwka pracującego u siostry w randze ekonoma.

O czwartej trzydzieści Zenek zwołał odprawę Polaków. Była to grupa licząca trzydzieści pięć osób, w tym ponad piętnastu docentów, w znakomitej większości habilitowanych, około dziesięciu doktorów, paru asystentów i kilku wychudłych wieśniaków z kresów ściany wschodniej. Zenek ustawił nas w dwuszeregu, zerwał wzorcową truskawkę i począł objaśniać, jakie owoce mamy zbierać tłumacząc z miną mędrca, że jedna trzecia truskawki musi być zielona a pozostałe dwie trzecie lekko zaróżowione, po czym przezornie zapytał, czy wszyscy z nas wiedzą, co znaczy jedna trzecia. Na co jakaś lizusowska menda uniwersytecka chcąc się mu podlizać, wyłożyła na poczekaniu zebranym teorię ułamków. W przerażającym ziąbie mroźnego poranka ciemnego od chmur deszczowych sunących brzuchami po ziemi, Zenek nas wziął na przepastne pole truskawkowe, po czym przydzielił każdemu z nas sięgający horyzontu rządek i stertę koszyczków. Gotowi do pracy, jak na formule jeden, prężyliśmy muskuły by zacząć zawody. Zenek dał sygnał do startu i bractwo ruszyło. Jeśli chcecie zrozumieć, co czułem, gdy zanurzyłem ręce w pokrytych rannym szronem truskawkowych chaszczach, to otwórzcie lodówkę i włóżcie ręce do zamrażalnika na piętnaście minut. Pełznąc na czworaka w rozmarzniętym błocie wszyscy starali się jak najprędzej napełniać koszyczki, od czego ma się rozumieć zależało tempo posuwu do przodu. Lecz regulamin owych drakońskich zawodów był niezwykle rygorystyczny i jeśli ktoś opuścił, choć jedną truskawkę, czujny Zenek natychmiast go cofał do tyłu, zmuszając tym samym do zdwojonej pracy celem odrobienia utraconego dystansu.

I tu się zaczęła prawdziwa golgota uczonych zbierających truskawki po raz pierwszy w życiu, w przeciwieństwie do grupy kmiotków, dla których ta robota była dniem powszednim. W efekcie po godzinie, czołówka zręcznych wieśniaków wyprzedzała peleton dupowatych naukowców o pół kilometra z minuty na minutę powiększając dystans, a ja pojąłem, w czym leży prawdziwa istota podziałów klasowych.

A kiedy pod koniec dnia zesztywniałymi od pracy i zimna palcami kończyłem napełniać ostatni koszyczek Zenek zauważył w nim zieloną truskawkę i w kapralskim stylu nakazał mi zawrócić na początek rządka oznajmiając szyderczo, że jak odmówię rozkazu to mi nie zapłaci za dniówkę. Trzymając ostatkiem sił nerwy na wodzy, żeby go nie strzelić w tę jego, przepraszam za cytat z klasyka „pyszałkowato zdradziecką mordę” prosiłem Pana Boga, bym jeszcze za życia doczekał czasów, kiedy Polacy nie będą musieli tak się upokarzać..., koniec opowieści.

Puentując notkę nie byłbym sobą, gdybym rzeczy nie sklamrował oświadczeniem, że ilekroć słucham, bądź czytam braci Karnowskich oraz ich walecznych redakcyjnych bojowników spod znaku Ojca Dyrektora to mi się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawia przed oczami obraz Zenka z przesiąkniętych polską krwawicą szwedzkich pól truskawkowych.

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki, niezawisły bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)



echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (21)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo