Pisane w Wigilię 3 maja roku 2018
Przedwczoraj napisałem notkę pt. „UWAGA! Tusk może wygrać wybory 2020!” – vide: https://www.salon24.pl/u/salonowcy/862974,uwaga-tusk-moze-wygrac-wybory-prezydenckie-2020, do której blogerka pisząca pod nickiem @E.B. dodała następujący komentarz [cytuję:
„Witam, Panie Krzysztofie. Jeśli Tusk wygra, to znaczy, że nie wyciągnęliśmy lekcji z przeszłości. Mnie to przypomina czasy saskie i ścieranie się opcji polskiej z różnymi partiami zagranicy. Skończyło się tragicznie i do dzisiaj za to płacimy haracz polityczny i osobisty. Swoją drogą Polacy mają mało wiary w siebie, w swoje możliwości, zdolności i stąd chyba to czepianie się klamek zagranicy, która ma nas poprowadzić do dobrobytu i pokoju. Skąd brak tej wiary, nie wiem. To jakaś ułomność charakteru, ale ona nas cechuje od dawna. Tusk jest człowiekiem Niemiec i dla nich działa. Polska to nienormalność i trzeba ją umieścić w niemieckim planie Eurazji, gdzie razem z Rosją będą nami rządzić. Jeśli ktoś tego nie widzi, jest ślepy. Jeśli Polacy oślepli, to Tusk wygra. Więc na własne życzenie znów będziemy niewolnikami sąsiadów. Część zabiorą nam Żydzi, a my? Przyszłość jest w naszych rękach. Trzeba to Polakom uświadamiać, żeby historia wieloletnich zaborów nie powtórzyła się. Zapłacimy my i przyszłe pokolenia…”, koniec cytatu.
Rzeczona blogerka pisze o cechującej nas Polaków od dawna ułomności charakteru, której nie umie określić i nazwać. Ja chyba wiem, co to za wada narodowa, ale również nie potrafię jej jednoznacznie określić, ale coś Państwu opowiem.
Otóż w roku 1967 wyjechałem na saksy do Chicago, gdzie pracowałem kilka miesięcy na czarno, aż pewnego dnia, po powrocie do mojego „bejsmentu” zoczyłem zatknięte w drzwiach wezwanie. Miałem się niezwłocznie stawić w Urzędzie do Spraw Imigracji Departamentu Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych, Dearborn Street 219. Po wejściu do przestronnego holu ujrzałem kłębiący się rój rodaków złapanych na pracy bez zielonej karty. Po przyjrzeniu im się z bliska okropnie się zawstydziłem, bo nie miałem wcześniej bladego pojęcia, że w mojej ojczyźnie żyje taka kategoria ludzi. Koszmarnie ubrani, wystraszeni, czekali w milczeniu patrząc na siebie wilkiem. Oczywiście nikt z tego towarzystwa nie umiał wydukać słowa po angielsku. I to okazało się moim atutem. Bowiem gdy prowadzący sprawę inspektor zapytał, czy potrzebuję tłumacza, a ja płynną angielszczyzną zaprzeczyłem, zdumiony urzędnik podniósł znad papierów głowę i spojrzał na mnie z dającym się wyczuć wyrazem sympatii. Na wstępie oznajmił, że musi wszcząć dochodzenie, bo ktoś na mnie złożył donos. Na rutynowe pytanie o pracę próbowałem jakoś się wyłgać, aż zniecierpliwiony inspektor przeczytał mi z kartki, kiedy przyjechałem do Stanów Zjednoczonych, co tam robiłem i gdzie pracowałem, po czym wygłosił formułkę, że złamałem amerykańskie prawo, więc muszę być deportowany do Polski. Okazało się, że zanim mnie wezwano, zebrano o mnie wszystkie potrzebne informacje via krakowski Konsulat Amerykański. Lecz, gdy się zbierałem do wyjścia, ku mojemu zdumieniu wręczając mi akt deportacji pan inspektor zrobił do mnie oko i dał drugą kartkę, gdzie w kilku punktach było napisane, co i jak trzeba zrobić, by deportacji uniknąć. Wtedy spytałem inspektora, czy może mi powiedzieć, kto mnie zadenuncjował, na co urzędnik zawahał się przez moment, po czym odpowiedział: „Niestety Chris, nie mogę, bo takie mamy procedury. Ale jedno ci powiem. W Stanach Zjednoczonych są wszystkie narodowości świata. Lecz całą robotę w tym ogromnym gmachu robią nam Polacy. Wielokroć się zastanawiałem, dlaczego wy tacy jesteście? Dlaczego wy się tak nienawidzicie? A jak tylko jednemu Polakowi coś się uda, drugi Polak go natychmiast podkopie. Popatrz na Żydów, Włochów, nawet na tych Portorykańczyków i Meksykan! Jak oni się wzajemnie wspierają! Jacy są solidarni! Jak jeden za drugim murem staje! Czemu wy tak nie potraficie?”. A ja, nie wiedząc, co odpowiedzieć myślałem, że się ze wstydu spalę.
Od tamtego czasu minęło pół wieku. Polska wypiękniała i uwolniła się spod sowieckiego buta. Lecz zaryzykuję tezę, że Polacy nic, a nic się nie zmienili.
Dlaczego tak sądzę?
Bo, gdy w czasie panowania Platformy Obywatelskiej, ku naprawie Rzeczpospolitej krytykowałem na blogu partię Donalda Tuska, różowy salon podwawelskiego Krakówka wydał na mnie swoisty wyrok śmierci środowiskowej obkładając mnie klątwą ostracyzmu i zmowy milczenia za to, że podług ich nota bene błędnego założenia stałem się pisowcem.
Ale, jak władzę przejęło Prawo i Sprawiedliwość, a ja ośmieliłem się również ku naprawie rzeczpospolitej kilka razy skrytykować partię Jarosława Kaczyńskiego, to tym razem klątwą ostracyzmu i zmowy milczenie obłożył mnie, że się tak wyrażę „krakowski salon patriotyczno różańcowy” zarzucający mi, że jestem stojącym okrakiem na barykadzie agentem Platformy Obywatelskiej.
W efekcie znienawidzili mnie jedni i drudzy. Za co? Za odwagę pisania prawdy obiektywnej zgodnej ze stanem faktycznym, na co oni by się nigdy nie zdobyli, gdyż chcą by pisano wyłącznie po linii partii, którą bezkrytycznie wielbią ponad wszystko. A, jak czytam niektóre pełne wyzwisk, pomówień, insynuacji i paskudnych obelg patogennie nienawistne komentarze dodawane do moich notek nie mam cienia wątpliwości, że gdyby, co, do czego przyszło, to także w dzisiejszych czasach bez zmrużenia oka zakablowaliby mnie bądź platformersi, bądź pisowcy, - tak jak to zrobił przed pół wiekiem rzeczony „Polak chicagowski”.
Wspomniana na wstępie blogerka dziwi się, że Polacy są ślepi, skoro nie widzą, co grozi Polsce. A ja znów zaryzykuję tezę, że znam przyczynę tej naszej wrodzonej narodowej ślepoty, jaką jest odbierająca rozum wzajemna nienawiść Polaków do Polaków zrodzona z irracjonalnej zawiści o choćby cząstkę czyjegoś sukcesu.
Więc myślę, że na razie pozostaje nam tylko modlitwa Konrada:
Sen, muzyka, granie, bajka. [...]
spać, bo życie zbyt zawiłe,
trza by mieć ogromną siłę,
siłę jakąś tytaniczną,
żeby być czymś na tej wadze,
gdzie się wszystko niańczy w bladze –
Sen, muzyka, granie, bajka
To już tak po uszy sięga,
Los: fatyga, czas: mitręga.
A co dalej z Polską? Myślę, że nadchodzi czas, kiedy będzie trzeba podziękować jednym i drugim, - i już teraz trzeba się rozglądać za niezależną od zaszłości historycznych zupełnie nową jakością społeczno polityczną.
Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki, niezawisły bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)
Post Scriptum
Lektura komentarzy wystarcza, by każdy rozsądny internauta się zorientował, że notka w samą dziesiątkę trafiona. Przykro tyko, że ta wynaturzona nienawiść zionie głównie z komentarzy tych, którzy się mienią niezłomnymi żołnierzami partii Jarosława Kaczyńskiego, któremu z całego serca współczuję, bo z takimi bojownikami nie da się utrzymać władzy i z każdym takim komentarzem rośnie prawdopodobieństwo, że PiS przegra wybory 2019. A zwolennicy totalnej opozycji milczą i ręce zacierają. Bo niestety, takie komentarze to woda na młyn Grzegorza Schetyny i Katarzyny Lubnauer, którzy zawiążą koalicję wyborczą i znowu wezmą Polskę w swoje złodziejskie łapska i polski chocholi taniec zacznie się od początku. Mnie zaś przyjdzie tylko zaśpiewać z Czesławem Niemenem, - posłuchajcie Państwo proszę: https://www.youtube.com/watch?v=B-t7CqvBM2A
Post Post Scriptum
Tym, którzy się dziwią, jakim cudem wyjechałem w roku 1967 do USA odpowiadam, że dostałem zaproszenie od mieszkającego w Chicago wuja Stanley’a Nagraby, następnie, jako student pragnący odwiedzić rodzinę w Chicago, stojąc całymi nocami w kolejce pod Biurem Paszportowym na krakowskim Placu Szczepańskim złożyłem wniosek paszportowy. Dwa razy mi odmawiano, ale się odwoływałem i za trzecim razem się udało dostać paszport. Zaś wizę amerykańską dostałem bez trudu, bo wuj Stanley w czasie wizyty w Polsce odwiedził Konsulat Amerykański w Krakowie i jako amerykański kombatant dał wszelkie potrzebne gwarancje potrzebne do uzyskania przeze mnie wizy turystycznej na wyjazd do Stanów Zjednoczonych.Tyle.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo