Zaczynają się obchody 75. rocznicy Marca’68 i znów powrócił na tapetę temat żydowski. Zastanawiałem się tedy, co napisać o tym mrocznym czasie, kiedy Niemcy wywieźli Żydów z krakowskiego Kazimierza.
Nie czuję się na siłach pisać o tym trudnym czasie absurdalnej politycznej emigracji w marcu'68, ale chciałbym Państwu przedstawić krakowskiego poetę Adama Kawę, krakowianina urodzonego we Lwowie, jednego z najznamienitszych i paradoksalnie najmniej znanych polskich poetów współczesnych, który ocalił od zapomnienia polski sonet, a w swoim tomiku zatytułowanym „ALCHEMIA” sonetami właśnie odmalował tragizm marcowych wydarzeń. Tomik ten Adam wydał w roku 2011, więc jego sonety nie były pisane pod dzisiejsze czasy zaostrzonego konfliktu polsko żydowskiego. Polski Goj Adam napisał ten tomik dla Żydówki Sary, którą kochał prawdziwie i tą miłością chciał się koniecznie z ludźmi podzielić, jakby się bał, że świat mógłby się o tej chemii nigdy nie dowiedzieć. Sonety Adama Kawy to ewidentne zaprzeczenie rzekomo wyssanego z mlekiem matki polskiego antysemityzmu. Adam spotkał na swej drodze wielką miłość, nieosiągalną dla większości małżeństw. Sara była studentką polonistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim i jak mi Adam kiedyś wyznał przy wódeczce wielką polską patriotką. Niestety po zawierusze marcowej musiała opuścić Polskę wraz z rodziną. Adam szukał jej całe życie i nadal szuka, choć jej już pomiędzy żywymi nie ma.
Dla mnie Kawa jest wielkim poetą, a może i więcej. Dlaczego? Bo, jak czytam Kawę, to wiem, że to Kawa. Jak nikt inny rozedrgany, wibrujący, a zarazem niezwyczajnie intymny i czuły – nieprzystający do żadnej ze szkół polskiej poezji. A życie mnie nauczyło, że tak, jak w nauce, również w sztuce i literaturze niedający się zaklasyfikować indywidualizm świadczy o samorodnie autentycznym talencie. Reszta to pozorowanie. Niestety Adam jest nie bez przyczyny przez krakowskie środowisko niezauważany. Bo Kraków to piękne miasto, lecz nie zawsze piękni ludzie, którzy pragnąc się za wszelką cenę „wybić nad poziomy” okrywają zmową milczenia każdego, kto sięga wyżej, niż ich wyjałowione psyche i okaleczony parciem do kastowych „karier” - trącący naftaliną intelekt.
A teraz przeczytajcie Państwo proszę kilka wybranych sonetów z tomiku Adama pt. „Alchemia”, a oprócz jego miłości do Sary znajdziecie tam, jak pisał w posłowiu Adam Kulawik: „Krakowski Kazimierz. Miejsce magiczne. Chodzi się tutaj ulicami nazywanymi imionami postaci biblijnych: Jakuba, Izaaka, Estery…, ale tych, którzy tutaj mieszkali i te ulice ponazywali, budowali bożnice, wykonywali swoje zawody, handlowali na Szerokiej i Placu nowym – tych ludzi od dawna nie ma. Mieszkańców Kazimierza unicestwiła „historia spuszczona z łańcucha” i nie można tutaj przyjść tak sobie, bo kiedy się tutaj jest, ci nieznani przecież mieszkańcy natychmiast zaludniają nasze myśli, naszą wyobraźnię i zadajemy sobie pytanie: Jak to możliwe i jak to jest, że my jesteśmy, a ich nie ma. Kawa urodził się w dniu, kiedy Żydów z Kazimierza wywieziono, kiedy odebrano im prawo do życia. I aby się z tym wszystkim zmierzyć i nie zwariować, trzeba „obłęd wziąć na smycz”, przeżycia ponazywać i nadać im kształt sonetów…”.
A teraz zostawiam Was z Adamem i Sarą w krainie polskiego sonetu.
III
„Blajb gezund mir Kroke –
Żegnaj mi Krakowie”,
(pieśń Mordechaja Gebirtiga)
Bił krzyk jak kafar w skamieniałe niebo
I dym kamieniał niosąc z Auschwitz trwogę,
Zaśpiewał kamień – „Żegnaj mi Krakowie”.
Stała się ciemność.
Przez Plac Żydowski cienie co noc biegną,
gwiazda Dawida czasem błyśnie w oknie,
knajpa z kopyta ruszyła ich tropem
w kamień i w ciemność.
Wódkę Mordechaj Gebirtig śni ze mną,
pieśń brzmi jak kadysz – „Blajb gezunt mir Kroke”,
w sen rzeczywistość zmienia snu utopiec -
w ciszę i w ciemność.
Ja mam rozmawiać z Mordechajem we mnie!
Chcą zabić sonet. I w słowie jest ciemniej.
XIV
Pamięci 6000 Żydów wywiezionych z krakowskiego getta
do obozów koncentracyjnych 28 października 1942 roku.
W tym dniu się urodziłem.
Jak tu zbłądziłaś, moja święta matko,
na pogranicze snu, delirium, jawy,
gdzie jak nowotwór nawet oddech dławi
I umrzeć łatwo.
Czyś przy goleniu, syneczku się, zaciął,
a przy porodzie prawieś mnie wykrwawił,
krwią naznaczony jest twój los niełatwy
i smutku gwiazdą.
Twój pierwszy oddech towarzyszył wrzaskom,
tych wywożonych na śmierć wagonami,
skamieniał strumień i ptak w słońcu zamilkł
i słońce zgasło.
Życie syneczku, to jest rzecz najświętsza.
Ich śmierć z twym życiem spleciona – pamiętaj.
XIII
Zmierzch gęstniał cierpki od końskiego potu,
zamiast kumysu sonet, chanie, zamów,
w strofę się wsnuje błysk ostrza kindżału
i cwał obłoków.
Azja przysiadł na „Alchemii” progu,
jest koń bez głowy i kagan Chazarów,
na snu osełce ostrzy się pomału
tej wizji topór.
Snu wilkołaki wiążą sieć z półmroku,
by z utopcami nocą ruszyć na łów
to noc sierpniowa zmienia błysk kindżału
w przeczucia topór.
Azja z Europą dłoń sobie podają,
a polskie serce drży jak w bruździe zając.
XV
Jesień w jesionach jesiennieje żółto,
w dębach październik rozżagwił pożogę,
Saro, przeprowadź mnie przez nocy obłęd
i pomóż usnąć
pod rozgwieżdżonym niebem, które łuną
gwiazd cicho smuży jakby noc grał Szopen.
Lęk zasłuchany przycupnął nad oknem
w gnieździe jaskółką.
Tyle mi dałaś siebie, choć tak krótko,
a sześćdziesiąty ósmy był złym rokiem,
jeszcze na stacji twój szloch zdusił Szopen
nokturnu nutą.
Jak list jaskółką jesień ci wysyłam.
We mnie od twego wyjazdu wciąż zima.
XX
Zastygł zawieszony na wargach szept modłów,
znów Natan Spira imię Boga ujrzał,
przez słowo Tory wiedzie w cierniach dróżka
do światła w Bogu.
Między słowami przestrzeń dla proroków,
tu ogromnieje słowo Boga w ustach
i ziarnem wschodzi, zieleni się bruzda
i słowo w Bogu.
„Wielkość imienia Pana na obłoku
chwalmy” – tak śpiewał, ten co imię ujrzał,
przez światło Tory biegnie mroczna dróżka
do słowa w Bogu.
Nad Kazimierzem modlitwy obłokiem
mąż świątobliwy z ulicy Szerokiej.
XXII
Jak puch dmuchawca na wietrze ulotna
lub babie lato w mglistym września blasku,
drzwi do miłości, miła nie zatrzaskuj,
kiedy mnie spotkasz.
Przychodzisz wśród snu tak ulegle wiotka,
brzózka w sukience z czerwcowych poranków,
drzwi do czułości, miła, nie zatrzaskuj,
kiedy mnie spotkasz.
Jak spadającej gwiazdy błysk ulotna,
w suknie odziana z kosmicznego wiatru,
drzwi do poezji, miła, nie zatrzaskuj,
kiedy mnie spotkasz.
Już od pół wieku błądzę tak za tobą.
Z poezji jesteś? Raczej tylko obłok...
Dobranoc Państwu i niech Wam się Anioły przyśnią!
Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki, niezawisły bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)
WAŻNE!
Marzec '68 był wewnętrzną rozgrywką komunistów. Wśród polskich studentów nie łączył się z żadnymi uprzedzeniami wobec Żydów. Ani ich kolegów żydowskiego pochodzenia.
Post Scriptum
Kilku komentatorów zarzuciło mi, że cytuję Adama Kawę, który jest zbyt układny względem grzechów żydowskich, więc żeby wszystko było jasne, zacytuję jeszcze jeden sonet z jego tomiku zatytułowanego „Sonety Polskie”:
Niejeden naród zapomniał się w tańcu,
zatańczył siebie w oberku chocholim,
prawda w przytupach oberka mniej boli,
jeśli do taktu.
Czasem był dłuższy, czasem krótszy łańcuch
albo na smyczy oberek chocholi,
taniec z narodem na smyczy mniej boli,
jeśli do taktu.
Do twarzy w tobie w donosów ubranku.
Mówisz, koniaczek zapomnieć pozwoli,
kłamstwo w przytupach oberka mniej boli,
jeśli do taktu.
Nie będę z tobą koniaczku popijać,
tańczyć jak zagrasz. Krakowiaczek ci ja.
Zaś uwadze mniej wyrobionych literacko czytelników mogły umknąć takie frazy z zacytowanych w notce sonetów Adama Kawy jak:
kagan Chazarów,
na snu osełce ostrzy się pomału
tej wizji topór
to noc sierpniowa zmienia błysk kindżału
[...]
Snu wilkołaki wiążą sieć z półmroku,
[...]
Czasem był dłuższy, czasem krótszy łańcuch
albo na smyczy oberek chocholi,
taniec z narodem na smyczy mniej boli,
jeśli do taktu.
Nie będę z tobą koniaczku popijać,
tańczyć jak zagrasz. Krakowiaczek ci ja.
Inne tematy w dziale Kultura