Dzisiaj mój wypoczywający rokrocznie w Jastarni Kolega z krakowskiego Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. prof. Lecha Kaczyńskiego przysłał mi e-mail następującej treści:
„Witaj Krzyśku,
masz materiał na bloga.
W Jastarni dzieci 500+ wyparły postnomenklaturową 'elitę'. Takiej
liczby dzieci jeszcze nigdy w Jastarni nie widziałem Zeszłoroczne straszenie Młynarskiej dało dobry skutek.
Pozdrawiam serdecznie,
Andrzej…”, koniec cytatu
Ucieszyłem się tedy, że potwierdzają się moje obserwacje z zeszłego roku, o których Wam teraz opowiem.
Pierwszą połowę sierpnia roku 2016 spędziłem zwyczajowo w mojej ukochanej Jastarni na Półwyspie Helskim, gdzie od ponad półwiecza każdego lata ciągnę skądkolwiek bym był i cokolwiek ważnego miał do zrobienia, a także tam przez cztery przeszłe dekady bawiłem w towarzystwie wziętych artystów jeżdżących latem do Chałup, buszujących w Jastarni wagantów kultowej GRUPY i rezydujących w Juracie biznesmenów, którym towarzyszyły przyssane do nich pasożyty z kręgów naukowych. Więc mam prawo powiedzieć chełpliwie, że o Półwyspie Helskim wiem, jeśli nie wszystko to prawie.
Jak się już się nacieszyłem Jastarnią, postanowiłem zobaczyć, co słychać w Juracie, gdzie wraz z nastaniem Trzeciej RP zagnieździły się jej „elity”, które Półwysep Helski upodobały sobie za miejsce swych letnich wakacji. Pierwszym zaskoczeniem było podejrzanie łatwe znalezienie miejsca do zaparkowania tuż przy wejściu na jurackie molo, co zwykle graniczyło z cudem. Zaś drugą niespodzianką był widok prawie pustych molo i deptaku, gdzie o tej porze roku niezależnie od pogody kłębiły się nieprzebrane tłumy „biznesowych” aspirantów spozierających zazdrośnie w stronę już ustawionych beneficjentów Okrągłego Stołu rozpartych w fotelach przycupniętych wzdłuż corso modnych kawiarenek. Zawróciłem tedy i ruszyłem w stronę otwartego morza, gdzie na północnym krańcu jurackiego corso, dosłownie na plaży, gdzie restrykcyjne przepisy ochrony środowiska nawet źdźbła trawy zerwać zabraniają puszy się „polskie Saint Tropez”, czyli hotel „Bryza” będący własnością czarodzieja interesu niejakiego Zbigniewa Niemczyckiego, serdecznego przyjaciela prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Ten szpanerski zajazd, gdzie jak słusznie kiedyś zauważył Jerzy Iwaszkiewicz „goście kłaniają się właścicielowi, a nie odwrotnie”, od czasu nastania III RP stał się obiektem kultowego uwielbienia „salonu III RP”, dokąd, jak muzułmanie do Mekki każdego lata pielgrzymowali najwięksi baronowie polskiego biznesu i ich popłuczyny. To rezydujące w Bryzie „elitarne towarzystwo” żywiło się nie tyle frykasami ze szwedzkiego stołu, co nade wszystko głębokim przeświadczeniem o własnej doskonałości, polityką miłości i tańcami na lodzie spędzając czas podług niezmiennego od lat biorytmu: „ranny spacer obowiązkowo z tenisową rakietą lub kilem golfowym – plażowa rewia mód – biznesowy lunch na deku, popołudniowy przemarsz wahadłowy po molo – szkiełko – lulu”. Ulubionym zajęciem rezydujących w Bryzie rekinów finansjery było chełpienie się ilością hotelowych gwiazdek na wyspach skąd właśnie wrócili przeplatane przechwalaniem się mocą silników świeżo zakupionych audic i beemek, oraz przebijanie się pań ilością kafelków Versace w domowej łazience. Zaś atrakcją każdego nowego sezonu był wysyp świeżych prawdziwków. Zapomniałem jeszcze dodać, że wielce symptomatyczne było obwieszanie się pań brylantami i złotem w najtęższe upały. Najzabawniejszym zaś było to, że niczym niezrażeni rezydenci hotelu Bryza tkwili w świętym przekonaniu, iż są rzeczywiście „elitą” krajową.
Blogerska rzetelność nakazuje mi w tym miejscu uszczknąć rąbka tajemnicy prawdziwej historii owej helskiej Mekki polskiego biznesu zwłaszcza, że w Internecie skrupulatnie wyczyszczono wszelkie informacje na ten temat. Otóż bajerancki hotel Bryza – vide galeria obrazów: http://www.booking.com/hotel/pl/bryzasparesortjurata.pl.html to w rzeczywistości podrasowana rekonstrukcja wybudowanego w tym miejscu jeszcze za komuny Domu Wczasowego Komitetu Wojewódzkiego PZPR - młodszym internautom wyjaśniam, że ten skrót oznacza grupę przestępczą o nazwie „Polska Zjednoczona Partia Robotnicza”. W tym czerwonym eldorado, gdzie wpuszczano tylko za przepustką, wypoczywali niegdyś najwięksi baronowie ludowej władzy. A Potem było już modelowo, czyli ów „Dom Wczasowy” doprowadzono do ruiny, którą wzięła w zarząd jakaś Fundacja Zdrowia, którą konsekwentnie doprowadzono do upadłości i bliski kumpel Olka mógł okazyjnie nabyć złotodajną działkę, aż się boję pomyśleć za ile.
Ale wróćmy do tematu, bowiem czekała mnie w Juracie kolejna siurpryza. No, bo wchodzę ja do Bryzy i znów oczy ze zdumienia przecieram, bowiem na dziedzińcu z okrzyczaną fontanną, nad basenem i na deku ani żywego ducha. Może się wystraszyli pogody? – pomyślałem udając się do kawiarni, gdzie zwykle o tej porze przy wipowskich stolikach, w trosce o kosztowne efekty chirurgii plastycznej tkwiły w żółwim bezruchu, że tak powiem modelowe eksponaty salonowe przebogatej palety pań biznesmenowych, ministrowych, dyrektorowych, profesorowych, mecenasowych et consortes, zaś ich partnerzy przebijali się na wyścigi ilością właśnie nabytych działek na Majorce, bądź Ibizie. I znowu musiałem oczy przecierać, bo w szczycie sezonu, w najbardziej prestiżowej kawiarni w Polsce nie było nikogo. Krańcowo zadziwiony pomyślałem, że być może towarzystwo siedzi w słynnym „grajdole intelektualistów”, gwoli wyjaśnienia dodam żmijowisku przemądrzałych snobów, gdzie od roku 1989 o losach Polski deliberowało trendotwórcze grono salonu mazowieckiej Warszawki uformowane z kolegów prezesa Rzeplińskiego z Wydziału Prawnego Uniwersytetu Warszawskiego, które na swój prywatny użytek nazywam „międzynarodową mafią opiniotwórczych instytucji prawnych” z kwaterą główną w Wenecji i zaufaną "tutti di capi" Hanną Suchocką na czele. Tu wypada także wspomnieć, że to wiecznie rozgadane towarzystwo wzajemnego zachwytu nad samymi sobą nie zostawiwszy zwykle suchej nitki na rezydujących z Bryzie biznesmenach, modliło się jednak skrycie by owi „aferzyści” nie zapomnieli ich jednak zaprosić na swojego grilla rozpalanego w miejscu, w którym warto bywać, gdyż tam właśnie rodziła się złotodajna symbioza docentów marcowych z ober majstrami od kręcenia lodów. No i do reszty zdębiałem, gdyż po "grajdole intelektualistów" nie zostało ani śladu, zaś na pustej plaży łopotały na wietrze białe baldachimy pustych łóżek, na których zwykli leczyć swe kompleksy genealogiczne pretendenci do elit biznesowo-naukowych.
Ki diabeł? Pomór jakiś, czy co? – pomyślałem opuszczając wymarły hotel. Ale na deptaku zoczyłem stojącego tam od zawsze sprzedawcę wakacyjnych pamiątek i spytałem go z głupia frant, czy przypadkiem nie wie, co się stało, że Bryza świeci takimi pustkami, a on bez namysłu odpowiedział: Jak to, co? Nie słyszał pan? Dezubekiazcja! Jak byś pan przez ponad 20 lat brał osiem tysięcy emerytury, a Kaczyński by to panu obciął do średniej krajowej, to też byś pan z Bryzy zrejterował! I wtenczas uświadomiłem sobie, że właśnie jestem świadkiem drugiego już exodusu z Półwyspu Helskiego „elit” o agenturalno-pezetpeerowskim rodowodzie. Bowiem pierwsze uchodźstwo z Półwyspu tej jeszcze młodej czerwonej szajki miałem okazję obserwować w sierpniu 1980, kiedy na wieść o strajkach robotniczych na Wybrzeżu odwołano z urlopu wszystkich funkcjonariuszy służb i kacyków PZPR-u. Nigdy nie zapomnę bezkresnego sznura polonezów z mającymi śmierć w oczach ówczesnymi bonzami wiejącymi z Półwyspu, jak szczury z tonącego okrętu. Lecz te gryzonie nie potopiły się bynajmniej i w czasie, gdy „Solidarność” walczyła z komuną narażając życie, przefarbowani na różowo dekownicy tworzyli na sępa przy Okrągłym Stole obłudne pryncypia Trzeciej Rzeczpospolitej. I niestety skołowany naród dał się zrobić w konia, bo uwierzył zwolennikom grubej kreski i w roku 1995-tym wybrał Olka prezydentem, a post-komusze szczury już w wieku emerytalnym znów na ponad 20 lat do hotelu Bryza powróciły.
Lecz Pan Bóg się jednak od Polski nie odwrócił i jesienią 2015 oszkapiony naród w końcu się skapował, co jest grane i najpierw wybrał prezydentem Andrzeja Dudę, a parę miesięcy później w wyborach parlamentarnych dał partii Kaczyńskiego zwycięstwo z przewagą sejmową. A więc wychodzi na to, że podczas helskich exodusów 1980 i 2016 ulatniali się z Półwyspu de facto ci sami cwaniacy tyle, że w roku 1980 wiali polonezami, zaś w 2016-tym czmychali wozami nieco lepszych marek
I na koniec jeszcze jedno godne uwagi spostrzeżenie. W przeddzień wyjazdu z Jastarni odebrałem od już ostatniego na Półwyspie starego rybaka wędzącego bałtyckie ryby na czereśniowym drewnie, - wierzcie mi - nieziemskie cymesy o smaku, który podlany kieliszeczkiem czystej przywraca wątpiącym pewność, że życie potrafi być piękne. A, że czekała mnie długa droga do Krakowa poszedłem zakupione pyszności zafoliować do punktu sprzedaży ryb wędzonych, którego właścicielem żeby było śmieszniej jest pewien biznesmen spod Warszawy. Na odchodnym zapytałem go jak im minął sezon, a on poczerwieniał ze złości i wyrzucił z siebie: „Panie! Od ponad dwudziestu lat tak złego sezonu nie było! Tragedia! Istna katastrofa”. Jak to? – spytałem, przecież w Jastarni pełno ludzi. A on jeszcze bardziej spurpurowiał, wybałuszył gały i zasyczał: „to wszystko proszę pana przez to pieprzone „500 Plus! Całymi rodzinami poprzyjeżdżają! Kupują panie jedną rybę i dzielą na całą rodzinę. Jak tak dalej pójdzie to na przyszły sezon będę musiał zamknąć budę, albo zjechać z ceną!
I z takich oto przyczyn, „elity” III RP pouciekały z Półwyspu Helskiego, bo nie dość, że helska mierzeja przestała być ich wyłącznym eldorado, które uważali za swoją własność, to na domiar złego nie ma już tam przed kim zaszpanować.
Krzysztof Pasierbiewicz(em. nauczyciel akademicki, niezawisły bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)
Post Scriptum
Słyszycie Państwo ten chrzęst? To Pani Agata Młynarska zębami zgrzyta. Lecz, cóż. Sama sobie biedy napytała.
Inne tematy w dziale Rozmaitości