Dlaczego?
Bo w notce pt. „Pieta polska, rządy Tuska i sposób na pojednanie" - http://salonowcy.salon24.pl/356648,pieta-polska-rzady-tuska-i-sposob-na-pojednanie tak pisałem o rządach Platformy Obywatelskiej, cytuję:
„Bo jak patrzę na to, co od czterech lat wyrządza Polsce obóz władzy, gdy widzę jak Premier Tusk wyłącza kolejne hamulce moralno etyczne w parciu do przejęcia rządów absolutnych i wprowadzenie monopartyjnego systemu zarządzania Państwem, coraz częściej myślę, że chyba nawet za komuny nie było aż tak źle. Gorzkie to stwierdzenie, ale trzeba sprawiedliwie przyznać, że czerwoni przynajmniej stwarzali pozory, że liczą się z ludźmi. Natomiast arogancja, bezczelność i buta Platformy sprawiają, iż coraz częściej dochodzę do wniosku, iż ta partia w oszukiwaniu społeczeństwa posuwa się znacznie dalej, niż niegdyś Polska Zjednoczona Partia Robotnicza. Obiecano, że będzie inaczej. A co mamy, każde dziecko widzi. Co tam narodowa pamięć i dziedzictwo kultury. Co tam przyzwoitość. Co tam dług publiczny. Ważne jest tylko by wygrać kolejne wybory i utrzymać władzę. Zdeptano polityczny obyczaj. W dążeniu do partyjnej hegemonii nie ma już poczucia wstydu. Nastało prawo dżungli. Kto silniejszy, ten lepszy. Cham chama chamem pogania. Wszystkie chwyty dozwolone. Próbowano podstępnie obejść konstytucję celem zwiększenia frekwencji wyborczej. Byle tylko rządzić! Zagarnąć jak najwięcej stanowisk! Obsadzić swoimi przyczółki. Usunąć niewygodnych, choćby byli genialnymi fachowcami…”
PIS idąc do władzy przyrzekł suwerenowi, że raz na zawsze skończy z tym, co wyczyniała Platforma. No i zdarzył się cud roku 2015, czyli wygrane przez Prawo i Sprawiedliwość wybory prezydenckie i parlamentarne, na dodatek z przewagą sejmową.
I zaczęły się rządy Prawa i Sprawiedliwości, a ja mniej więcej po roku zorientowałem się, że ta nowa władza nie jest tak piękna, jak zrazu myślałem. Zacząłem dostrzegać niedostatki jej urody i koszmarne wady charakteru, z których najbardziej niepokojącą jest chełpliwa wiara w niewidzialną rękę przewagi sejmowej, która załatwi bezkarnie wszystko. I zaczęła mnie coraz bardziej drażnić ta partia, którą faworyzowałem, gdyż się zorientowałem, że PIS zaczyna robić de facto to samo, co na wstępie o Platformie napisałem.
Skandaliczną sprawę Misiewicza jakoś jeszcze przełknąłem, ale wepchnięcie pani Sadurskiej na wiceszefową PZU przelało szalę goryczy. Tak nie można kochani! To jest nieprzyzwoite! To jest granda w biały dzień! Bo pani Sadurska robi dokładnie to samo, co jeszcze niedawno kategorycznie potępiała, a pani Mazurek tłumaczy, że pani Sadurska nadaje się na wiceprezesa PZU, bo jest "fajną dziewczyną z jej okolic".
I ze smutkiem zdaję sobie sprawę, że coraz trudniej mi pisać o nowej władzy, a gdy zabieram się do pisania, coś mnie odpycha od komputera. Ale dlaczego? - ktoś teraz może zapytać. Więc odpowiem szczerze. Bo jestem zbyt uczciwy, żeby chwalić to, co złe. A także zbyt prostolinijny by nie powiedzieć na głos, że Prawo i Sprawiedliwość powielając grzechy Platformy zdaje się tracić zdolność racjonalnego postrzegania rzeczywistości, co zdarza się zwykle tym, którym woda sodowa uderza do głowy.
Wiem, że moje odczucia niewiele znaczą, lecz bywam w różnych towarzystwach i obserwuję, że ludzi czujących podobnie zaczyna przybywać w postępie geometrycznym, a to już nie jest do śmiechu.
Sorry, Panie Prezesie! Ale musiałem napisać tę cierpką notkę, jako uczciwy i rzetelny bloger, jeszcze przed lipcowym kongresem Pańskiej partii, bym mógł ze spokojem sumienia wyjechać pojutrze nad morze.
Krzysztof Pasierbiewicz ((em. nauczyciel akademicki, niezawisły bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla państwa, w którym żyje)
Post Scriptum
Urodziłem się pod sam koniec wojny. I tak sobie myślę, że odkąd sięgam pamięcią, przez te wszystkie lata dręczyło mnie przygnębiające poczucie, że Polska jest źle rządzona i poza dwoma krótkotrwałymi epizodami, o których wspomnę w dalszej części tekstu, moją ojczyzną rządzą niezmiennie od lat nieuczciwi ludzie zaprzedani Moskwie. Pierwszym premierem, jakiego pamiętam był Bolesław Bierut, czyli powołana na to stanowisko przez zimnokrwistego ludobójcę Józefa Stalina łachudra nie warta dłuższego komentarza. Po nim tekę premiera przejął Józef Cyrankiewicz, kolejny namiestnik rządu sowieckiego, wykształcony cynik i despota trzymający Polaków za twarz i straszący ludzi, że im odrąbie ręce, jak się sprzeniewierzą władzy. W tej mokrej robocie wspierali go zwyrodnialcy z Urzędu Bezpieczeństwa, co warto przypomnieć, zarządzanego przez antypolsko nastawionych oficerów pochodzenia żydowskiego. Jednocześnie Cyrankiewicz sumiennie pilnował, by w Moskwie szkolono zastępy represyjnej kadry urzędniczej oraz tajne służby, które miały za zadanie zrobić z Polski państwo słabe i podległe władzom Związku Radzieckiego. Następnie rządy objął typ spod ciemnej gwiazdy, niejaki Piotr Jaroszewicz, oddany przyjaciel Breżniewa i „gospodarz”, który jedno, co potrafił dobrze robić to podnosić ceny i tłumić brutalnie protesty umęczonych ludzi. Aż spadło na Polskę kolejne nieszczęście, gdy premierem został szkolony na Kremlu aparatczyk Wojciech Jaruzelski, ślepo oddany Związkowi Radzieckiemu oprawca, który, kiedy „Solidarność” zagroziła komunistom wydał narodowi wojnę łamiąc kręgosłupy przyzwoitym i oddanym Polsce ludziom. Nie omieszkał też wysłać na szkolenie u wielkiego brata dysydenckich „elit”, które zdradziły Polskę przy okrągłym stole. Ten haniebny proces kontynuował nasz kolejny premier, zawodowy politruk Mieczysław Rakowski, po którym przejął schedę szef tajnych służb i bezwzględny egzekutor Czesław Kiszczak, znany z tego, że wydał rozkaz by strzelać do górników na „Wujku”. Aż się naród zbuntował i po wyborach w roku 1989 wydawało się przez moment, że w Polsce skończył się bezpowrotnie komunizm. Niestety, dający nadzieję na lepsze jutro entuzjazm milionów Polaków, którzy uwierzyli, że nareszcie Polską będą rządzić mądrzy i uczciwi ludzie, zmarnował z premedytacją nasz kolejny premier, niejaki Tadeusz Mazowiecki, dwulicowy katolik postępowy, który zdradził „Solidarność” dogadując się z Kiszczakiem przy okrągłym stole, pod okiem zapatrzonego na wschód Adama Michnika. Ten na wskroś obłudny premier blokując dekomunizację słynną grubą kreską postawił postkomunistów u władzy de facto do dnia dzisiejszego, dając przyzwolenie by ćwiczona w Moskwie post-komusza sitwa szabrowała bezkarnie nasz majątek narodowy. Jak już post-komuna miała posprzątane uchwyciwszy strategicznie kluczowe stanowiska w państwie, premierem został „nowofalowy biznesman” Jan Krzysztof Bielecki głównie po to, żeby utorować drogę następnemu premierowi Geremkowi, gensekowi honorowemu wychowanemu na naukach Sartre’a, którego zadaniem było przekonanie ludzi, że lewactwo to cnota, a patriotyzm to obciach. On też miał nakłonić ludzi, co mu się w dużej mierze niestety udało, że naszą stolicą winna być Bruksela, nie Warszawa, a liczą się tylko pieniądze. Gdy się jednak Polacy połapali, jak perfidnie zrobiono ich w konia wybrali premierem Jana Olszewskiego, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów człowieka przyzwoitego, mądrego i bez reszty oddanego Polsce, który jednak długo nie porządził, gdyż różowa mafia, pod osłoną nocy i nomen omen przy znaczącym udziale Donalda Tuska przeprowadziła skrytobójczy zamach stanu. Potem rządzili na zmianę cyniczni beneficjenci okrągłego stołu: bogobojna marionetka Unii Demokratycznej, niejaka Hanna Suchocka, obrotowy sikawkowy Waldemar Pawlak, stary kumpel Ałganowa, niejaki Józef Oleksy i miłośnik białowieskich żubrów Włodzimierz Cimoszewicz, który rządził głównie po to, żeby utorować drogę do prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego, który miał umocnić i zabetonować rządy post-komuny. Jak już Cimoszewicz spełnił swe zadanie oddał władzę kolejnemu premierowi Jerzemu Buzkowi, gdyż wiedział, że gładko mówny profesor, jak to z profesorami bywa nie będzie przeszkadzał w szabrowaniu kraju. Potem wzięli Polskę w swoje łapska Leszek Miller z Markiem Belką głównie po to by wyprzedać dokumentnie nasz majątek narodowy i dać zielone światło bezkarnym przekrętom na niespotykaną wcześniej skalę. Wtedy Polacy znów się zbuntowali, i ku zaskoczeniu pewnych swego post-komuchów, wkurzony na serio naród wybrał na premiera nieposłusznego Moskwie z krwi i kości patriotę, prawicowca Jarosława Kaczyńskiego. Ten drugi po Janie Olszewskim nie lewacki premier, mimo niezaprzeczalnych sukcesów polityczno-gospodarczych nie był w stanie sprawnie rządzić pod dywanowymi nalotami mediów mainstreamowych, zmanipulowanych przez szkolone w Moskwie służby i ogłosił wcześniejsze wybory. W efekcie, zbałamuceni przez Michnika i jego gazetę rodacy, którym pan redaktor zdołał sprytnie wmówić, że stanowią elitę III RP, a więc są obywatelami lepszej kategorii, co im odebrało zdolność obiektywnego postrzegania rzeczywistości, wybrali premierem złotoustego picusia glancusia, niejakiego Donalda Tuska, od dawna szykowanego przez post-komunistów na to stanowisko. Potem była jeszcze Ewa Kopacz, której rządów nie warto nawet komentować. Aż przyszła jesień 2015 i PiS wygrał wybory z przewagą sejmową, a ja myślałem, że wreszcie mamy Polskę naszych marzeń. A tu masz babo placek! Jak nie pan Misiewicz, to pani Sadurska…
Inne tematy w dziale Polityka