Portal internetowy Salon24, - vide: https://www.salon24.pl/newsroom/1415210,goraco-w-sejmie-rutnicki-podbiegl-do-kaczynskiego-z-raportem informuje:
„Wszystkim górnikom życzymy dużo zdrowia w dniu Barbórki, ich święta…”
Mój komentarz:
Przyłączając się do życzeń Salonu24 dla górników, - opowiem Państwu teraz jak ciężka i niebezpieczna jest górnicza praca.
W roku 1962, jako student pierwszego roku Wydziału Geologiczno-Poszukiwawczego Akademii Górniczo Hutniczej w Krakowie zostałem wysłany na sześciomiesięczną praktykę robotniczą w Kopalni „Ludwik Concordia” w Biskupicach, w Górnośląskim Zagłębiu Węglowym.
Nigdy nie zapomnę szoku, jakiego doznałem, gdy w pierwszym dniu praktyki musiałem się zwlec z łóżka kwadrans po czwartej, bo szychta rozpoczynała się o szóstej, a dojazd z hotelu robotniczego do kopalni zabierał prawie godzinę. Zima była sroga (minus 32) i w egipskich ciemnościach musiałem się przedzierać przez nieodśnieżone ulice nim dotarłem do autobusu, który mnie zawiózł „na kopalnię”.
W górniczej szatni, niewyspany i na wskroś przemarznięty musiałem się wcisnąć w zdjęte z haka nie do końca niewyschnięte robocze łachmany, w lampowni dostałem aparat tlenowy, kask z lampką, akumulator i maskę gazową, po czym zaprowadzono nas pod szyb, - skąd w metalowej klatce zwieziono na głębokość kilkuset metrów pod ziemię.
Po wyjściu z windy uderzyła mnie stęchła duchota, oszałamiający huk pracujących maszyn i zgrzytliwy szczękot przetaczanych wózków z węglem. Opiekujący się studentami sztygar prowadził nas chyba z godzinę chodnikami przypominającymi krecie nory, a mnie się zdawało, że to jakieś piekło, które mi się tylko przyśniło.
Lecz to był dopiero początek, gdyż do przodka musieliśmy się doczołgać w błotnistej mazi przeciskając się pod podpartym drewnianymi stemplami skalnym stropem, a z każdym metrem było coraz trudniej oddychać, bo wentylacja była coraz gorsza. Zbierało mi się na mdłości, robiło mi się ciemno w oczach, bolały mnie wszystkie kości, a krzyż dosłownie pękał. I dopiero wtedy zobaczyłem prawdziwe piekło, gdyż na przodku, w tumanach węglowego pyłu jakieś wychudłe, czarne zjawy łypiące przekrwionymi białkami rąbały kilofami węgiel, który inne zjawy sercowymi łopatami ładowały na przeraźliwie zgrzytający przenośnik taśmowy.
Harowałem w tym piekle przez kilka tygodni od świtu do zmroku. Ale ta katorżnicza praca była wtedy godnie nagradzana, a studenci dostawali górniczą stawkę i pamiętam, że za pierwszą wypłatę kupiłem mamie jej wymarzoną pralkę „Frania” z wyżymaczką, zaś sobie obstalowałem u krawca pierwszy w życiu garnitur.
Aż nadszedł dzień, kiedy kazano mi zejść w dół kilkuset metrowej pochylni o stromiźnie zakopiańskiej Krokwi i przynieść kawałek łańcucha. Jak już byłem prawie u końca drogi usłyszałem za sobą przeraźliwe krzyki: Jezu! Uciekaj! Uciekaj!!!, a po chwili dobiegł mnie świst przypominający odgłos startującego odrzutowca. Jak się okazało w górnej części pochylni montowano bęben (około 300 kg) kombajnu ścianowego, który im się wymsknął i zaczął mnie gonić sunąc w dół po metalowych rynnach, jak armatni pocisk.
I raptem zdałem sobie sprawę, że śmierć zaglądnęła mi w oczy. Bowiem nie było gdzie się schować, gdyż pochylnia miała szerokość dwóch i wysokość półtora metra. Za plecami słyszałem coraz głośniejszy huk sunącego w dół bębna, który ścinał po drodze stemple jak zapałki. Zacząłem więc w panice uciekać na łeb na szyję w dół pochylni, ale noga utknęła mi w jakimś metalowym złomie. Wtedy bez namysłu postanowiłem wyszarpać uwięzioną nogę. Dziś już wiem, że w obliczu śmierci człowiek jest zdolny do wszystkiego. Usiłując wyrwać nogę ze śmiertelnego potrzasku czułem jak metalowe pręty rozdzierają mi skórę i zrywają ścięgna stawu kostkowego. Pamiętam tylko, że, jak mi się udało wyrwać z tych koszmarnych wnyków przebiegłem jeszcze kilka metrów po omacku, bo lampę rozbiłem wcześniej o skalny strop.
Upadłem i ku mojemu zdziwieniu zapanowała głucha cisza, aż kilku minutach z góry pochylni dobiegł mnie głos przerażonego sztygara, który wrzeszczał, cytuję z pamięci: „Rany Boskie! Święta Barbaro! Jo tam nie pójda! Jo tam nie pójda! Chopy! Weźcie łopata! Idźcie na dół i zbierzcie tego bajtla!
Po dłuższej chwili jakiś młody górnik odważył wreszcie się zejść, by zobaczyć, co ze mnie zostało.
Żyjesz?- spytał wyraźnie zdziwiony, że nie jestem rozmazany na ścianie. Kiwnąłem potakująco głową. Wtedy dopytał: „a co ci jest?”. A ja zdołałem tylko z siebie wykrztusić: „Zobacz czy mam lewą nogę!” – gdyż byłem święcie przekonany, że w panice urwałem sobie stopę. A on przyświecił górniczą lampą i odpowiedział chłodno: „Mosz, ino pieruńsko poszarpaną”.
Jak się okazało po wyrwaniu się z potrzasku odruchowo zbiegłem kilka metrów poniżej sterty łańcuchów, która zatrzymała rozpędzony bęben.
Sztygar mnie ubłagał, żeby nie bić w szybie sygnału alarmowego, bo ma czwórkę dzieci i wyleją go z roboty. Kompletnie zszokowany przystałem na jego prośbę. Chłopaki owinęli mi zmasakrowaną stopę jakimiś pakułami, wsadzili zakrwawiony kikut do zabłoconego gumiaka i zanieśli mnie na plecach pod szyb. Ponieważ nie nadano sygnału alarmowego, a na drugą klatkę kopalnianej windy coś ładowano, siedziałem w kompletnych ciemnościach prawie godzinę i okropnie się wykrwawiłem.
Na górze załatwiono po cichu karetkę. Jednak żaden szpital na Śląsku nie chciał mnie przyjąć w takim stanie. Na szczęście, opiekunem mojej grupy był ówczesny sekretarz partii AGH i zaalarmowana przez moich kolegów uczelnia przysłała samochód i przetransportowano mnie do Krakowa, gdzie na pogotowiu wspaniały chirurg, jak pamiętam o nazwisku Krężel, przez kilka godzin cerował mi zmasakrowany staw kostkowy na tyle fachowo, że po kilku miesiącach mogłem już chodzić.
Dlaczego o tym opowiadam?
Bo od lat trwają kontrowersyjne dyskusje o górnikach i górnictwie, ja zaś jestem przekonany, że znakomita większość tych wszystkich dętych ministrów, wyżartych prezesów spółek węglowych, a także przemądrzałych ekspertów tytułami profesora, - nigdy nie była na górniczym przodku.
Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki oraz niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla naszego państwa)
UWAGA:
Uprzejmie informuję, że komentarze chamowate, wulgarne, zawierające treści noszące znamiona insynuacji i pomówień, a także komentarze niedorzeczne, - będę kasował. Zaś namolnych komentatorów przeszkadzających w merytorycznej dyskusji poważnych komentatorów, - będę blokował na 24 godziny.
Inne tematy w dziale Gospodarka