Donald Trump odbił prezydenturę USA i wszyscy się zastanawiają, - jak on to zrobił? Dlaczego na niego właśnie zagłosowali Amerykanie?
Otóż moim zdaniem odpowiedź jest prosta. Donald Trump wskrzesił amerykański etos Wuja Sama, będący narodową personifikacją Stanów Zjednoczonych, przedstawiającą surowego mężczyznę wskazującego na obserwatora i oznajmiającego: I want you (Chcę ciebie).
Bo amerykańska kampania prezydencka pokazała, że Donald Trump jest genialnym aktorem, który w perfekcyjny sposób odegrał w czasie kampanii rolę amerykańskiego Wuja Sama, - każdym słowem i gestem, przyjaznym mrugnięciem oka, groźnym zmarszczeniem brwi, władczym uniesieniem w górę podbródka, wzgardliwym wydęciem warg, wściekłym zagryzieniem zębów, a także tanecznym krokiem…, i tak dalej. Każdy jego gest i słowo były perfekcyjnie wystudiowane i odegrane podług przygotowanego wcześniej scenariusza.
Zaś, jego aktorski geniusz polegał na tym, że bezbłędnie wyczuwał pragnienia, rozczarowanie, złość, lecz także radość i ekstazę „ludu trumpistowskiego”, do którego przemawiał na wyborczych wiecach. Potrafił bowiem dyrygować tłumem lepiej niż niejeden światowej sławy maestro, a dobierając odpowiednio słowa, mimikę twarzy i mowę ciała otwierał ludzkie serca, przyprawiał o wzruszenie, podgrzewał krew w żyłach i zbliżał słuchających go ludzi, - lecz jak było trzeba potrafił w słuchającym go tłumie wzniecić złość, a nawet nienawiść do przeciwników politycznych. Umiał też wzburzony tłum w stosownym momencie do serca przytulić, - dając mu tym samym poczucie bezpieczeństwa.
Słowem Donald Trump okazał się arcymistrzem reaktywacji amerykańskiego kultu ciężkiej pracy.
Przekonałem się o tym kulcie już na przełomie lat 60./70 ubiegłego wieku, kiedy los rzucił mnie do Ameryki, gdzie chciałem sobie dorobić trochę forsy na dokończenie studiów w Polsce.
Pracę znalazłem na obrzeżach Chicago, gdzie o piątej rano zatłoczonym trolejbusem jechałem prawie dwie godziny do pierwszej w swoim życiu pracy w fabryce, gdzie produkowano części do lodówek. Na miejscu zoczyłem, że haruje tam od świtu do zmroku rój Polaków. Jak mi powiedziano, objąłem jedno jedyne wolne stanowisko. Moim zadaniem był montaż agregatów lodówkowych. Siedząc na metalowym stołku miałem przed sobą prowadnice, w które w stosownym momencie trzeba było wsadzić wygiętą zygzakowato miedzianą rurkę. Tuż nad moją głową wirowało wyjące złowieszczo koło zamachowe. Po lewej zwisała na łańcuchach szpula aluminiowej blachy ciętej z przeraźliwym zgrzytem na paski, które plująca parą pneumatyczna łapa przesuwała z łoskotem nad wspomnianą rurkę. Wtedy tuż przed moim nosem spod sufitu spadała z potwornym łoskotem dwutonowa prasa. Uformowany agregat musiałem szybko wyjąć, bo za parę sekund miał w nią znowu rąbnąć ten upiorny kafar. A jeśli nie zdążyłem, jak spod ziemi wyrastał zmianowy i skreślał mi godzinę z przerobionej dniówki.
Tyrając jak mrówka w tej manufakturze, często myślałem o kultowym filmie Chaplina, genialnie wyszydzającym dumę Ameryki, jaką była produkcja w systemie taśmowym, - vide: https://www.youtube.com/watch?v=ZdvEGPt4s0Y . Po kilku dniach opanowałem robotę do takiej perfekcji, że byłem w stanie wykonywać wszystkie czynności z zamkniętymi oczami i pracowałem nawet we śnie, bowiem chłopcy, z którymi mieszkałem, co rano narzekali, że znowu wrzeszczałem w nocy machając rękami.
I wtedy zrozumiałem, na czym polega tajemnica sukcesu gospodarki Stanów Zjednoczonych, opartej takich frajerach jak Chaplin! Przypomniałem sobie także walającą się po naszym krakowskim mieszkaniu książeczkę ze wskazówkami niejakiego Okołowicza, jakie Autor dawał Polakom w poradniku pt. „Wskazówki dla wychodźców jadących do Ameryki”, wydanym w Krakowie na początku wieku, w którym ów Autor przestrzegał:
„Kto ma zamiar udać się za morze w celach zarobkowych powinien się przede wszystkim dobrze zastanowić, czy mu się opłaci kraj rodzinny opuszczać i szukać szczęścia wśród obcych. Nie powinien też wybierać się w podróż zamorską, kto obawia się ciężkich trudów i chciałby mieć w swym życiu lekki kawałek chleba. Za morzem można bowiem dojść do czegoś tylko przy nadzwyczaj ciężkiej pracy fizycznej, a każdy cent, jaki się tam odkłada okupiony bywa nadludzkim wysiłkiem ochrzczonym krwawym potem…”.
Z każdym dniem coraz lepiej rozumiałem przekaz tego poradnika i coraz częściej zadawałem sobie pytanie, jak to jest, że odczłowieczeni robotnicy tej fabryki tyrając, jak konie zaprzęgnięte do kieratu, - są uszczęśliwieni, że mają tę pracę. Zrozumiałem bowiem, że ów etos dochodzenia do szczęścia mozolną, mrówczą pracą to po prostu jedna wielka ściema. I tak, przy najbliższej możliwej okazji wróciłem do Polski, bo moja europejska wrażliwość nie była w stanie się oswoić z tamtejszym obyczajem.
Nie potrafiłem bowiem zrozumieć, jak ci ludzie mogą się czuć szczęśliwi, wstając o świcie do pracy, w której harują po dwanaście godzin na dobę, po czym jadą dwie godziny do domu, gdzie po przełknięciu kolacji idą z kurami spać, by o świcie znów jechać dwie godziny do katorżniczej pracy. Nie byłem w stanie pojąć, jak mogą się czuć szczęśliwymi ludzie, którzy tyrając przez całe życie nigdy niczego nie widzieli i nigdy nie byli za granicą.
A jednak oni byli szczęśliwi.
Zaś, gdy ich pytałem, dlaczego czują się szczęśliwymi, mówili mi dokładnie to samo, co Donald Trump mówił we właśnie zakończonej, amerykańskiej kampanii prezydenckiej. Że żyją i będą żyli we wspaniałej Ameryce wiekuistej szczęśliwości, w której wszystko jest najlepsze, najzdrowsze, największe, najwspanialsze, najmądrzejsze, najbogatsze…, - a Donald trump chyba tysiąc razy użył przedrostka „naj”.
I wtedy pojąłem, że ci ludzie, żyją w swej amerykańskiej bańce odgrodzeni od reszty świata, - bańce będącej fantasmagoryczną krainą ułudy.
A teraz wróćmy do dzisiejszych czasów.
Gdy po wygranych wyborach Donald Trump wygłosił bombastycznie poetycką tyradę o rakiecie którą niedawno firma Muska wystrzeliła w kosmos, a ona wróciła na kosmodrom, gdzie ją objęły łapki, jak matka tuląca dziecko do serca, na co miłośnicy Trumpa zawyli z zachwytu, - zrozumiałem, że ci ludzie chcą takiego właśnie bajdurzenia słuchać, bo im Trump powiedział, że to oni swą ciężką i mozolną pracą przyczynili się do tego dziejowego, amerykańskiego sukcesu, zaś oni ze łzami w oczach poczęli skandować USA, USA, USA!
Słowem, choć od mojego pobytu w USA minęło grubo ponad pół wieku, w infantylnej mentalności znakomitej większości Amerykanów nic się nie zmieniło. Nadal, choćby kosztem najcięższej harówy, chcą wierzyć w baśń o dobrym Wuju Samie, - tym, razem wysmarowanym samoopalaczem Wuju Donaldzie z zawadiacką, rudozłotą lwią grzywą, - który na ich oczach tworzy sagę rodziny Trumpów z adoptowanym cudownym dzieckiem Elonem Muskiem, któremu zielone gołąbki same lecą do gąbki.
I to właśnie wiedział Donald Trump. Wiedział, że wystarczy założyć odpowiedni bajer i zwycięstwo wyborcze ma w saku.
Kończąc, chciałbym jednak ze szczerego serca pogratulować Donaldowi Trumpowi drugiej prezydentury, bo trzeba sprawiedliwie przyznać, że się chłop w kampanii wyborczej napracował i pokazał wielki polityczny talent, - zaś naszym rodzimym politykom radzę utrzymywać dobre stosunki z obecnie wszechmogącym prezydentem Trumpem: w myśl hasła: „pragmatyczność głupcze!”.
Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki oraz niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla naszego państwa)
Post Scriptum
Nie wiem, czy oglądaliście Państwo przemówienie Kamali Harris do zebranych studentów na Uniwersytecie Howarda w Waszyngtonie. Kamala Harris powiedziała, że przyznaje się do porażki.
Ale powiedziała też, że nie podda się w walce o demokrację i prawa kobiet.
Słuchając Kamali Harris patrzyłem na twarze studentów i jestem skłonny do zaryzykowania tezy, że jeśli Trumpowi odbije palma bo ma władzę absolutną, - to góra za dwa lata młodzi młodzi Amerykanie wyjdą na ulicę, tak jak ich starsi koledzy wyszli na amerykańskie ulice na przełomie lat 60./70. ubiegłego wieku, - co widziałem na własne oczy.
Proszę posłuchać tej piosenki Johna Lennona zatytułowanej "All we are saying is peace a chance", - vide: https://www.youtube.com/watch?v=C3_0GqPvr4U , a także obejrzeć pokazane na tym teledysku protesty amerykańskich studentów. Moim zdaniem Donald Trump będzie miał takie same protesty ze zwielokrotnioną siłą, bo anachroniczna dyktatura Trumpa nie wygra z nowofalową, studencką młodzieżą. A jeśli Trump użyje siły, to będzie masakra!
Inne tematy w dziale Polityka