Dzisiejsi nowobogaccy zazwyczaj już wiedzą, ze do garnituru nie nosi się białych skarpetek. Niestety na tym często kończy się ich edukacja...
Od zarania lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku miałem zaszczyt celebrować z Przyjaciółmi piękną świąteczną tradycję.
Co roku, przed Bożym Narodzeniem, w wigilię Wigilii, spotykaliśmy się w przepięknej secesyjnej sali kolumnowej krakowskiego hotelu Pollera, by przełamać się opłatkiem.
Nasze towarzystwo skupiało wtedy w znakomitej większości naukowców Uniwersytetu Jagiellońskiego, śmietankę krakowskiej palestry, czołówkę szanowanych pod Wawelem lekarzy i znanych krakowskich artystów.
Były to serdeczne, przyjacielskie spotkania celebrowane z godnym ich rangi pietyzmem podług nad wyraz wytwornej etykiety.
Służba hotelowa ustawiała w podkowę elegancko zastawione stoły zasłane wykrochmalonymi, śnieżnobiałymi obrusami. Na proscenium puszyła się pięknie przystrojona choinka. A kapituła naszej grupy miała swoje, od zawsze te same honorowe miejsca przy świątecznym stole.
Rokrocznie, odświętnie ubrani, po krótkim entrée na stojąco zasiadaliśmy do uroczystego podwieczorku. Wszyscy mówili półszeptem i czuło się narastające podekscytowanie w oczekiwaniu na moment podzielenia się opłatkiem, na sali zaś panowała nabożna cichość.
A gdy nadchodził podniosły moment świętego dla Polaków obrządku, wszyscy wstawali od stołu i, - przy trzasku przełamywanych opłatków, z nieskrywanym wzruszeniem składali sobie szczere i serdeczne świąteczne życzenia.
W tej uroczystej celebrze usługiwał nam niezmiennie od lat pan Józef – starej daty przedwojenny kelner, który pewnego roku mi się zwierzył, że choć dawno już powinien był przejść na emeryturę, to po prawdzie, wciąż jeszcze pracuje tylko za naszą przyczyną, gdyż jak się wyraził: „ja przez cały rok na was czekam, bo jesteście państwo wytwornym towarzystwem, które mi przypomina przedwojenne czasy”.
Po złożeniu sobie bożonarodzeniowych życzeń, mająca sobie coś do powiedzenia socjeta koncelebrowała czas przedświąteczny w atmosferze przyjacielskich pogawędek okraszanych finezyjnym dowcipem i frywolną galicyjską plotką. Pachniało cynamonem i rodzinnym domem.
I trwała ta nasza piękna krakowska tradycja całymi latami.
Aż, w ósmej dekadzie ubiegłego wieku nadszedł czas wolności gospodarczej nazwany „transformacją”. Starsi zapewne pamiętają lansowane wtedy slogany o pomnażaniu kapitału i mającej zbawić świat niewidzialnej ręce wolnego rynku, - które, jak pokazało życie wielu uczestników naszych opłatkowych spotkań wzięło sobie głęboko do serca. I tak, oddani w przeszłości bez reszty nauce jagiellońscy prawnicy wraz z tuzami krakowskiej palestry pozakładali kancelarie prawne, przedsiębiorczy lekarze stali się twarzami koncernów medycznych, zaś obrotni artyści zaczęli tworzyć dla potrzeb biznesu.
I raptem, ta podwawelska konfraternia, która przez całe lata jeździła rozklekotanymi „maluchami”, w porywach wartburgami na talon, - jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przesiadła się do luksusowych „audic” i „beemek”.
Te nowe realia skłoniły podwawelskie elity naukowo medyczno artystyczne do wejścia w zażyłe stosunki ze swoimi petentami, którzy w okresie gospodarczej transformacji utworzyli krąg nowofalowych biznesmenów, których historia zapamięta jako bractwo, które do garniturów z Vistuli nosiło białe frotowe skarpetki, zadając szyku z markowymi cygarami w zębach, choć aromatu Cohiby nie odróżniało od swądu skisłego ogórka.
I nadszedł czas, kiedy kapituła naszej starej paczki postanowiła wyjść naprzeciw wymogowi czasu i zaprosić na opłatek do Pollera swych biznesowych partnerów.
Przedstawienie zaczęło się już w hotelowej szatni, gdzie odbył się bombastyczny pokaz, obowiązkowo długich po kostki futer z norek, syberyjskich soboli, ocelotów - reszty wykrzykiwanych by wszyscy słyszeli nazw kosztownych okryć nie zapamiętałem. Poprawiwszy klapy garniturów, nowofalowi biznesmeni wraz z towarzyszącymi im damami wlali się do hotelowej sali kolumnowej rozsiadając się na honorowych miejscach.
Jeden z aspirantów do kariery biznesowej chciał za wszelką cenę zaistnieć w eleganckim towarzystwie i krzyknął na całe gardło: „Kelner!!!”... Pan Józef, jak zawsze pod muszką i kremowym smokingu wyrósł obok niego jak spod ziemi: „do usług szanownego pana”. "A gdzie wódka!!!" – grzmiał tubalnie pączkujący biznesmen. "Najmocniej szanownego pana przepraszam, lecz myślałem, że jak zwykle podam po opłatku" – skłonił się grzecznie pan Józef. "Po jakim opłatku!!! " – żachnął się zniesmaczony aspirant. "Pan przyniesie parę flaszek!!! " – zarządził. "Jak szanowny pan sobie życzy ", – skłonił się uprzejmie stary kelner.
O dziwo, gros uczestników naszych dawnych spotkań nie reagowało na ten przykry incydent znakomicie się czując w nowym towarzystwie, a głównym tematem ich rozmów były chełpliwe przechwałki, - ile gwiazdek miał hotel na wyspach, skąd właśnie wrócili, a także ile kafelków Versace mają ich żony w łazience.
Grupa biznesowa stawała się coraz bardziej hałaśliwa, a niegdyś uroczyście podniosła atmosfera naszych rytualnych opłatkowych spotkań prysła jak bańka mydlana, - przemieniwszy się w jarmarczny harmider.
Zaś, - gdy nadeszła pora podzielenia się opłatkiem, zbratane towarzystwo poklepując się poufale po plecach zaczęło sobie naprędce składać sztampowe życzenia, by czym prędzej powrócić do wcześniej rozpoczętych wielkoświatowych przechwałek.
Ja zaś, starym zwyczajem pomyślałem o naszym kelnerze, - i jak co roku poszedłem z opłatkiem na zaplecze, by złożyć życzenia panu Józefowi. Siedział zafrasowany przy kuchennym stole, jakiś taki skulony, przygarbiony i, - w siebie wpełznięty.
"Panie Józefie! Z najlepszymi życzeniami do pana przychodzę! " – zawołałem radośnie od progu.
Pan Józef podniósł się ciężko z krzesła i z gorzkim uśmiechem na twarzy odparł: „Ja też, panie Krzysztofie życzę panu wszystkiego najlepszego, a przy okazji chciałbym się z panem pożegnać ”…
Widać było, że z trudem opanowuje wzruszenie.
"Co się stało panie Józefie " – zapytałem. "Coś ze zdrowiem nie tak?? "
Stary kelner przez dłuższą chwilę milczał, aż zebrał się w sobie i wyszeptał przez ściśnięte gardło: „ze zdrowiem dzięki Bogu wszystko dobrze, lecz niech się szanowny pan na mnie nie obrazi, ale wie pan, czas mi już pójść na emeryturę, bo, - to już nie moje miejsce i nie moi ludzie ”…
Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki oraz niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla naszego państwa)
Na zdjęciu pod tekstem Sala Kolumnowa krakowskiego Hotelu Pollera sfotografowana przez nieodżałowanego krakowskiego Artystę fotografika pana Henryka Hermanowicza
Post Scriptum
Lektura komentarzy sprawia, iż z przykrością muszę stwierdzić, że ta notka jest zbyt trudna dla miłośników partii Jarosława Kaczyńskiego.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo