echo24 echo24
962
BLOG

To nie Tusk, lecz minister Czarnek sprawi, iż młodzież uzna polskość za nienormalność!

echo24 echo24 Edukacja Obserwuj temat Obserwuj notkę 55

Portal internetowy OKO.press – vide: https://oko.press/pozoga-kossak-szczuckiej-na-liscie-lektur-barbarzynscy-chlopi-zli-zydzi-i-szlachetni-polscy-panowie/ informuje:

8 lipca skończyły się konsultacje zmian na listach lektur w szkołach podstawowych i średnich ogłoszonych przez ministra Przemysława Czarnka.

Na liście lektur przybyło pozycji nacjonalistyczno-katolicko-bogoojczyźnianych. Wypadł z niej niewierzący filozof-liberał Leszek Kołakowski. Przybyło tekstów Karola Wojtyły i Henryka Sienkiewicza.

Pełen wykaz proponowanych przez ministerstwo zmian można znaleźć w projekcie rozporządzeń na stronach Rządowego Centrum Legislacji.

Z lektur usunięto m.in.:

Poezje Marcina Świetlickiego (uzasadnienie: „myśli zawarte w wielu utworach nie reprezentują wartości, które wpisane zostały w podstawie programowej”);

„Małą apokalipsę” Tadeusza Konwickiego (uzasadnienie: „ze względu na niejednoznaczne przesłanie płynące z utworu”);

Antygonę w Nowym Jorku” Janusza Głowackiego (uzasadnienie: „ze względu na promowanie wartości niezgodnie z treściami podstawy programowej”);

Z listy „zalecanych dzieł teatralnych i filmowych” wypadło „Zezowate szczęście” Andrzeja Munka (uzasadnienie: „nieprzystające do założeń podstawy programowej”);

W czym antyheroiczny film Munka o losach Jana Piszczyka – przeciętnego Polaka rzuconego w wir wojen i dyktatur – „nie przystaje do założeń”, ministerstwo nie wyjaśniło.

Wypadły jednak utwory, które nie były bogoojczyźniane i nie pasowały do religijno-konserwatywnej ideologii wyznawanej przez ministra…

Mój komentarz:

Na wstępie pragnę zaznaczyć, że pochodzę z rodziny patriotycznej. Mama była przed wojną nauczycielką historii, a Tata gorącym patriotą i Akowcem zadręczonym w roku 1952 przez ubecję.

A teraz do rzeczy.

Najpierw coś Państwu opowiem.

W roku 1958 dostąpiłem zaszczytu przyjęcia mnie w poczet uczniów elitarnej szkoły męskiej, nazywanej potocznie „Trzecim Zakładem imienia Jana Kochanowskiego w Krakowie ”. Celowo piszę „Zakładem ”, bowiem słowo „Liceum ” było źle widziane, a chlubna nazwa „Zakład ” była zastrzeżona wyłącznie dla naszej męskiej szkoły średniej, o bezprzykładnie ostrym drylu wychowawczym narzucanym uczniom przez szkolną dyrekcję. W tym nieprzyjaznym wobec uczniów liceum słowo „koedukacja” miało wzbudzać w uczniach, jeśli nie obrzydzenie to przynajmniej politowanie, kpinę i pogardę. Zaś w naszej szkole panował wszechobecny terror oparty o kodeks niezliczonych nakazów, zakazów, kar oraz restrykcji.

W efekcie tego zamordyzmu chodziliśmy do szkoły niechętnie, a ponieważ z racji wieku młodzież jest przekorna, z wyjątkiem nielicznych nauczycieli, których uwielbialiśmy wyczuwając w nich intuicyjnie sympatię do uczniów, tolerancję i zrozumienie dla praw młodości, - nie znosiliśmy belfrów, dla których liczyły się tylko: rygor, zastraszanie i bezwzględna egzekucja kar, - robiąc im z przekory na złość przy każdej możliwej okazji.

I tak, im bardziej nam czegoś zabraniano, nakazywano, bądź zakazywano, tym chętniej i odważniej lekceważyliśmy obowiązujący w szkole kodeks dyscyplinarny. To był nasz bunt przeciw ograniczaniu naszych praw do młodzieńczej wolności. Przykładowo. Jak nas zmuszano do noszenia szkolnych czapek oraz tarcz na marynarkach i płaszczach, to największym szpanem było obejście tego nakazu, czego nie rozumieli ciemiężący nas belfrzy, - a efekt tego był taki, że im częściej nas karano, tym bardziej byliśmy niepokorni i nieposłuszni.

Dlaczego o tym opowiadam?

Ano z tej przyczyny, że po wygraniu przez PiS wyborów w roku 2015, nieco zdziwaczały i bezdzietny Jarosław Kaczyński, który od kilku dekad nie wychylił nosa ze z domu,  cofnął Polskę właśnie do przełomu lat 50./60. ubiegłego wieku ponownie zmieniając Polskę w państwo coraz bliższe modelowi autokratycznemu, a jego Patria poczęła lansować społeczne obyczaje do złudzenia przypominające te panujące w moim liceum przed grubo ponad półwieczem. Nie będę dokładnie tego opisywał, bo nie chcę rozwlekać notki, - lecz trzeźwo myślący obywatele doskonale wiedzą, co mam na myśli.

W nowogrodzkim państwie, zainfekowani uległą wobec władzy komuszą mentalnością starsi i starzy obywatele stosunkowo łatwo dali się wziąć na lep świadczeń socjalnych i siedzieli cicho, jak mysz pod miotłą popierając rząd, który jak często mawiają: „po raz pierwszy dał im do ręki konkretne pieniądze ”.

Zaś młode pokolenie Polaków zdawało się mieć wszystko w nosie.

I tu pan Kaczyński się przeliczył, bowiem w młodych Polkach i Polakach od sześciu lat narastał bunt przeciwko coraz bardziej drakońskiej władzy PiS, która przepychała po nocach w Sejmie coraz to nowe ograniczenia wolności obywatelskich pod przykrywką restrukturyzacji sądownictwa.

Przez dłuższy czas był to bunt skryty i chyba nawet przez młodych nieuświadomiony, ale tylko do momentu, kiedy pewien  wszechmocy niewidzialnej ręki przewagi sejmowej Jarosław Kaczyński wrzucił do pisowskiego Trybunału Konstytucyjnego sprawę zaostrzającą aborcyjne kary i restrykcje. I to była iskra, która spowodowała gwałtowny wybuch niepohamowanej złości młodego pokolenia skierowanej przeciwko zgorzkniałemu, bezdzietnemu satrapie, który się zamachnął na ich prawo do wolności słowa i samostanowienia o ich ciele i życiu, a także losie ich przyszłych dzieci.

Ten wybuch złości młodych Polaków był podobny nuklearnej reakcji łańcuchowej, - i protesty dzisiejszych „pięknych dwudziestoletnich” w sile setek tysięcy uczestników rozlały się po ulicach miast i miasteczek całej Polski. A rozlały się z tej przyczyny, że młodzi ludzie sobie uświadomili, że Jarosław Kaczyński chce ich zmusić do pokochania Polski, której oni nie chcą.

Bo młodzi bardzo nie lubią, by im ktoś nakazywał, jakimi mają być obywatelami, Polakami i katolikami, - a także, jakim winni hołdować wartościom, żeby być Polakami rzekomo lepszymi od gorszej reszty.

I w końcu przebrała się miarka, a młodzi pokazali na ulicy, iż mają już dość arogancji władzy oraz wszechobecnej pisowskiej martyrologicznej smuty, zahaczających o śmieszność dętych rządowych patriotycznych uroczystości, apeli, wart honorowych, odsłonięć tablic i pomników, a także upozowanych na wiekopomne wydarzenia historyczne bombastycznych Mszy Świętych, na których abp Jędraszewski straszył ich „tęczową zarazą”, a od jakiegoś czasu w tę politykę strachu przed ideologią LGBT wpisuje się pan minister Czarnek.

Więc młodzi się zbuntowali i pokazali na ulicy, iż chcą, żeby ich życie było radosne, a nie smutne i ponure. Że marzą o tym, by Polacy się do siebie wzajemnie uśmiechali i skończyli raz na zawsze z podziałem naszego narodu na dwa nienawidzące się wzajemnie plemiona.

Oburzacie się Państwo tym, co wyżej napisałem?

No, to jeszcze coś Państwu opowiem. W wieku licealnym tylko raz uciekłem z domu. A wiecie, dlaczego?  Bo moja ukochana śp. Mama, wielka patriotka, która mnie zaprowadziła za rękę do Katedry Wawelskiej jak tylko nauczyłem się chodzić oznajmiając mi, że tam jest nasz bezpieczny dom, w którym bije serce Polski, - zabroniła mi nieco później słuchać Beatlesów, gdyż twierdziła, że to jakieś zdziczałe wyjce rude, co do fryzjera nie chodzą i nie mają Boga w sercu, bo skaczą jak małpy i się jak jakieś dzikusy wydzierają. I choć były to już lata 60. Niezapomnianej epoki „Dzieci kwiatów”, - moja kochana Mama przymuszała mnie, żebym z nią na naszym Steinwayu grał na cztery ręce i śpiewał w duecie patriotyczne piosenki, w czasie, kiedy moi koledzy grali w piłkę, a cały świat wirował w rytmie rock and rolla.

A, że mój najlepszy kumpel miał już płyty Elvisa Presleya, Billa Halleya i Chucka Berry’ego, choć mamę kochałem nad życie, znielubiłem ją za to, że zabraniała mi słuchać muzyki, którą uwielbiałem, - i uciekłem na kilka dni z domu, do mojego kumpla.

Ten sam błąd, co moja śp. Mama popełnia teraz pan minister Czarnek, który usiłuje przymusić nasze młode pokolenie by kochało taką Polskę, jaką on sobie wymarzył, nie biorąc pod uwagę oczywistej oczywistości, że młode pokolenie Polek i Polaków odbiera już na kompletnie innych niż on falach, postrzegając zupełnie inaczej niż on otaczającą ich rzeczywistość.

A przecież każdy psycholog wie, że przymuszanie młodych do kochania czegoś, czego oni kochać nie chcą, - jest zawsze przeciw skuteczne.

Nowogrodzka władza z ministrem Czarnkiem na czele oburza się, że młodzież wykrzykiwała brzydkie słowa na PiS w czasie swych protestów. I znowu się potwierdza, że minister Czarnek nie ma bladego pojęcie, jakim językiem się posługuje na co dzień obecne młode pokolenie.

Nie twierdzę, że podoba mi się język, jakim posługuje się dzisiejsza młodzież. Ale takie są fakty i tej nowej kultury językowej już nic, ani nikt nie zmieni. A już z pewnością nie na siłę.

Prawda zaś jest taka, że minister Czarnek nie potrafi znaleźć kodów komunikowania się z młodym pokoleniem Polaków, które porozumiewa się w języku dla niego kompletnie niezrozumiałym, a bezkrytycznie i zaściankowo bigoteryjny minister nie jest w stanie zrozumieć form komunikacji, jakie preferują młodzi obywatele podróżujący po Europie i Świecie. I trzeba powiedzieć otwarcie, że młodzi już nie trawią bogoojczyźnianego trucia i wiecznego marudzenia, doradzania, pouczania i moralizowania. Oni chcą by przekaz rządzących był krótki, konkretny, z podaniem jednoznacznych planów i rozwiązań narosłych problemów, - a w razie potrzeby wyrażony ostro, a nawet siarczyście.

Minister Czarnek, być może w jego mniemaniu ze szlachetnych pobudek chce do lektur szkolnych dodać jak najwięcej dzieł Sienkiewicza. I w pewnym sensie go rozumiem, ale pan minister nie jest w stanie pojąć, iż dzisiejsza młodzież już taki atchaiczny dla niej język odrzuca, jak organizm obce ciało.

Skąd to wiem?

Już wyjaśniam. Moja córka ukończyła najbardziej renomowane krakowskie liceum im. Bartłomieja Nowodworskiego, które od wieków wychowywało krakowskie elity. Pewnego dnia przyszły do niej trzy koleżanki z klasy i niechcący podsłuchałem jak psioczą, że muszą napisać wypracowanie oparte na sienkiewiczowskim „Ogniem i mieczem”. Zagadnąłem je tedy, dlaczego tak jojczą, skoro to przecież piękna patriotyczna powieść. Panienki spojrzały po sobie z błąkającym się uśmieszkiem politowania na twarzach, po czym jedna zdobyła się na odwagę i powiedziała mi otwarcie: „Proszę Pana, to jest książka napisana jakimś pretensjonalnie kuriozalnym językiem o jakichś „Waściach”, „Waściankach”, - i proszę się na nas nie gniewać, ale tego się nie da czytać ”.

Tak. Tak. Czas płynie i niestety prawda jest taka, że władza nowogrodzka chcąc być szanowaną przez młode pokolenie musiałaby radykalnie zmienić kody komunikowania się z młodymi ludźmi tak, żeby trafić w gusta współczesnych „pięknych dwudziestoletnich”, którzy porozumiewają  się w języku dla ministra Czarnka niezrozumiałym. Bo młodzi chcą, żeby było krótko, zwięźle, na temat, dosadnie, a przekaz był zgodny z formami komunikacji jakie oni preferują. Ma być szybko – migawkowo, z podaniem konkretnych przykładów, a jak trzeba to ostro i siarczyście.

Reasumując powiem, że przyczyną złości młodzieży, powtarzam "złości ", a nie nienawiści, co imputuje pisowska telewizja publiczna, na to, że obecna władza chce im dyktować jak mają sobie urządzić Polskę jest anachroniczna mentalność i niezdolność rządzących do porozumienia się z młodym pokoleniem Polaków.

Mając tedy na uwadze, że minister Czarnek już się nie zmieni, - nasuwa się logiczny wniosek, im bardziej nachalnie pan Minister będzie programy szkolne „re-polonizował”, tym bardziej nasza młodzież będzie wciskanej im na siłę polskości nie lubić. I wcześniej, czy później rządzący będą musieli się ugiąć i ustąpić miejsca młodym, - bo to oni będą w przyszłości decydować, jakiej chcą Polski, którą sobie chcą urządzić po swojemu, a nie podług widzi mi się bezwzględnych moralizatorów jak abp Jędraszewski i minister Czarnek.

Konflikty pokoleniowe były zawsze i pokolenia starsze każdorazowo je przegrywały.

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki oraz niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla naszego państwa)

Zobacz galerię zdjęć:

Rok1960. Początek epoki „dzieci kwiatów”. Moi klasowi koledzy w krakowskim Parku Jordana.
Rok1960. Początek epoki „dzieci kwiatów”. Moi klasowi koledzy w krakowskim Parku Jordana.
echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (55)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo