Portal internetowy Salon24 News - https://www.salon24.pl/newsroom/1116292,zaskakujacy-sondaz-wyborczy-polska-2050-szymona-holowni-wyprzedzila-prawo-i-sprawiedliwosc informuje:
„Polska 2050 Szymona Hołowni wyprzedziła Prawo i Sprawiedliwość.
Według sondażu parlamentarnego przeprowadzonego przez IBSP dla StanPolityki.pl, gdyby wybory odbyły się w najbliższą niedzielę, to zwyciężyłaby w nich partia Szymona Hołowni Polska 2050. Prawo i Sprawiedliwość jest na drugim miejscu.
Jak to wygląda w procentach? Na partię Polska 2050 Szymona Hołowni oddałoby głos 31,26%. Na Prawo i Sprawiedliwość 26,96%. Trzecią lokatę zdobyła Koalicja Obywatelska z wynikiem 18,85%. Do Sejmu weszłyby także Lewica z wynikiem 9.34% i Konfederacja (6,96%). Poza parlamentem znalazły się PSL (3.23%) i Agrounia (3.01%)…”
Mój komentarz:
Jak napisałem w tytule, powyższy sondaż wskazuje, iż Polacy już nie chcą, ani partii Donalda Tuska, ani partii Jarosława Kaczyńskiego. Oczywiście jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale jest to kolejny sondaż wskazujący ewidentnie na to, że ustalił się trend spadkowych notowań zarówno PiS, jak PO, - przy jednoczesnym wzroście notowań partii Hołownia 2050.
A teraz napiszę, dlaczego tak się dzieje, zaś puenta będzie na samym końcu.
W roku 2011 tak myślałem:
Otóż, jak starsi pamiętają, a młodsi niestety już nie, gdyż nie mieli się skąd o tym dowiedzieć, w latach powojennych (lata 40./50.) komuniści dokonali bardzo sprytnej socjologicznej sztuczki. Z zacofanej i zabiedzonej prowincji przerzucono wtedy do miast rzesze prostych i niewykształconych ludzi. Brano głównie tych „nijakich”, gdyż prawdziwy chłop ziemi nie chciał opuścić. W miastach, zazwyczaj w pobliżu zakładów przemysłowych, pobudowano dla nich nowe dzielnice, a w nich bloki z wielkiej płyty, które im się zdały pałacami. Potem im umożliwiono zrobienie zaocznej matury, co oni uznali za awans społeczny. Ci właśnie ludzie, z grubsza okrzesani w hotelach robotniczych i temu podobnych ośrodkach krzewienia kultury masowej, przepoczwarzyli się z czasem w coś w rodzaju „przyzakładowych wierchuszek”. Słowem ni pies, ni wydra, albo, jak kto woli zdegenerowany twór bez rodowodu. Jednocześnie komunistyczna propaganda przypominała im bezustannie, że swój awans zawdzięczają dbającej o ich interesy władzy ludowej, co się w ich świadomości zakodowało na trwałe w formie ślepej wdzięczności dla komuny. To ci właśnie ludzie stanowili służący wiernie stalinowskiemu reżimowi pierwszy rzut zasilający szeregi PZPR, milicji i urzędu bezpieczeństwa.
W następnym pokoleniu (lata 60./70.), ich dzieci pokończyły już częściowo studia tworząc grupę „nowej inteligencji”, drastycznie odmiennej kulturowo od ideałów inteligencji „starej” wywodzącej się z czasów przedwojennych. Tu skłaniałbym się ku zastąpieniu terminu „nowa inteligencja” określeniem „klasa ludzi wykształconych w pierwszym, bądź drugim pokoleniu”. Ta grupa społeczna od inteligencji „starej” różniła się głównie tym, iż nie wyniosła z domu praktycznie żadnych głębszych wartości. I choć nieźle wykształcona zawodowo, nie miała, świadomości, bądź jej nie dopuszczała, iż jest genetycznie skażona piętnem służalczej wdzięczności wobec komunistów, którzy umożliwili ich ojcom społeczny awans. Myślę, że to ci właśnie ludzie poparli, a jeszcze żyjący nadal popierają wprowadzenie stanu wojennego traktując generała Wojciecha Jaruzelskiego jako męża stanu. I w pewnym sensie nie można ich za to winić, gdyż tak ich po prostu wychowano.
Po upadku komuny wydawało się przez moment, że nastąpi odrodzenie prawdziwych polskich elit. Otóż nic bardziej złudnego, gdyż proces ten skutecznie storpedowali zbałamuceni przez pewnego redaktora wnukowie tych, których w latach 40./50. przesiedlono do miast. W tym przypadku, ten genetycznie służalczy, tym razem wobec post-komuny, materiał ludzki został wykorzystany, trzeba przyznać genialnie, przez owego redaktora poczytnej Gazety. Mechanizm był identyczny jak w okresie powojennym, czyli utwierdzenie ludzi w poczuciu społecznego awansu.
Mechanizm psychologiczny tej chytrej sztuczki jest następujący. Otóż, jeśli garbatemu powiedzieć, że się prosto trzyma, to, choć wie, że tak nie jest, chętnie w to uwierzy. Jeśli szarej myszce ktoś powie, że wygląda jak hollywoodzka gwiazda też się nie oprze pokusie uwierzenia w tę oczywistą nieprawdę. Podobnych przykładów można mnożyć wiele.
O ile sztuczka z „awansem społecznym prim” (tata 40./50.) polegała na utwierdzeniu prostych i niewykształconych ludzi w przekonaniu, że przynależą do lepszej od reszty społeczeństwa awangardy władzy ludowej, to trik z „awansem społecznym bis” (po upadku komuny) polegał na utwierdzeniu ich już z grubsza okrzesanych i lepiej wykształconych wnuków w poczuciu, iż przynależą do grupy światlejszych i bardziej od reszty społeczeństwa postępowych ELIT. W pierwszym przypadku wykorzystano ciemnotę i niedouczenie, w drugim zaś próżność, pychę i kompleksy ludzi, których na swój prywatny użytek nazywam „intelektualnie nowobogackimi”.
Bezsprzecznie genialny redaktor wspomnianej Gazety doskonale znał odbierającą rozum magiczną moc utwierdzenia „nowobogackiego inteligenta” w przekonaniu o przynależności do krajowej elity. Pan redaktor wiedział, że jak takiemu powie, że przynależy do crême de la crême III Rzeczypospolitej, to on nie dość, że w to głęboko uwierzy, to jeszcze będzie owego społecznego awansu bezkrytycznie bronił do ostatniej kropli krwi. Więcej, w obawie przed utratą nowego statusu wyróżniającego go ponad resztę „ciemnego” społeczeństwa, taki delikwent zrobi dosłownie wszystko, byle się świat nie dowiedział, co sobą reprezentuje naprawdę. I tu moim zdaniem leży tajemnica irracjonalnie wysokich notowań obecnie rządzącej Platformy Obywatelskiej, popieranej w znakomitej większości przez takich właśnie ludzi. Popierających bezkrytycznie, w obawie, że ewentualny upadek tej partii grozi weryfikacją elit, co dla nich oznaczałoby możliwość utraty ich awansu społecznego.
W tym miejscu jednak pragnę dobitnie zaznaczyć, że tych ludzi nie należy, broń Boże, społecznie dyskryminować. Trzeba im tylko uświadomić, jak im zawrócono w głowach. Że dali się nabrać Adamowi Michnikowi, iż przynależą do grupy społecznej, która jest bardziej światła, więc de facto lepsza niż reszta „obciachowej ciemnoty”.
Tu ważną rolą dziennikarzy jest wytłumaczenie tym ludziom, że choć w większości przypadków kulturalni i całkiem nieźle wykształceni, stanowią jednakże grupę inteligencji szeregowej, której daleko do krajowych elit. Więcej, trzeba ich przekonać, że utrata bądź wyrzeczenie się ich nieuprawnionego statusu (przynależności do elity) to nie żadna klęska, ale wręcz przeciwnie, powrót na sprawiedliwie im przynależny szczebel w hierarchii społecznej. Że jeśli się z tym pogodzą, staną się bardziej autentyczni, a co za tym idzie bardziej wiarygodni. Że nie będą się już musieli już bać o utratę nienależnego statusu. Że nie będą już musieli brnąć w zakłamanie. No i co najważniejsze, będzie im wtedy łatwiej się porozumieć z resztą społeczeństwa, że staną się znowu częścią narodowej wspólnoty. Może to właśnie tędy wiedzie droga do pojednania Polaków?
Dlatego uczciwi dziennikarze powinni stanąć na głowie by obnażyć zakłamanie, płytkość i pretensjonalność elit III RP. Jeśli się tego uda dokonać, stojąca na glinianych nogach doktryna Donalda Tuska i jego kolegów z boiska piłkarskiego rozpadnie się jak domek z kart, co powinno otworzyć drogę do pojednania Polaków.
Rodzi się, więc pytanie, jak to zrobić? Myślę, że desperackie próby zaprzeczania kłamliwemu stereotypowi, że „PIS to obciach” są drogą donikąd. Ludziom tak zamieszano w głowach, że każda próba zmiany gęby przyprawionej PiSowi jest obecnie zdana na niepowodzenie, a wszelkie kroki w tym kierunku działają na korzyść partii rządzącej. Uważam, że naczelnym obecnie zadaniem uczciwych dziennikarzy, zarówno tych z prawej, jak i z lewej strony jest demaskowanie, wszystkimi możliwymi sposobami rzeczywistej jakości post-komunistycznych elit III RP. Trzeba bezlitośnie obnażać ich prawdziwy rodowód, mierny poziom, zakłamanie, miałkość ideową i bezpardonową hipokryzję. Bezlitośnie i konsekwentnie demaskować. Wiem, że to trudna i „niebezpieczna” gra, czego najlepszym przykładem może być Waldemar Łysiak, który kilkanaście lat temu odważył się zdemaskować kulisy różowego salonu. W efekcie nazwisko jednego z najbardziej poczytnych współczesnych polskich pisarzy zostało dosłownie wymazane z mediów.
Przekonałem się również o tym na własnej skórze. W roku 1995, na drugi dzień po wyborze Aleksandra Kwaśniewskiego na Prezydenta, kiedy rankiem ogłoszono oficjalne wyniki, w odruchu desperacji napisałem coś w rodzaju listu otwartego, który wręczyłem wybranym znajomym z krakowskich kręgów biznesowych, artystycznych i naukowych. Oto jego tekst:
„W dniu zwycięstwa „Olka” pragnę pogratulować bezspornego sukcesu wszystkim zwolennikom grubej kreski, którzy pozostawili postkomunistów u władzy de facto na kilka pokoleń. Gratuluję również elitom naszej partii inteligenckiej, która przez kilka lat wmawiała Polakom, że to już nie ci sami komuniści. Największe gratulacje należą się jednak panu Adamowi Michnikowi i jego gazecie za to, że nawołując razem z panem Cimoszewiczem do pojednania przekonali ludzi do głosowania na postkomunistów. To nie naród należy winić za to, co się stało z polską 19-go listopada 1995 r. Krzysztof Pasierbiewicz Kraków, 20 listopada 1995 ”.
Reakcją na ten list był graniczący z furią ostracyzm krakowskiego salonu wpływu, a także dystans ze strony przyjaciół bojących się salonowi narazić. W efekcie, o ile przez całe lata dostawałem rokrocznie kilkadziesiąt zaproszeń do różnych krakowskich salonów, po moim liście zaproszenia prawie się urwały, z wyjątkiem kilku najbliższych przyjaciół, którzy mnie wciąż zapraszają okupując to jednak stresem i widocznym w ich oczach strachem bym przypadkiem nie wystrzelił z czymś politycznie niepoprawnym. Nie było to miłe doświadczenie, ale pozwoliło mi się przekonać naocznie, że tak zwany „salon III RP” to rodzaj „loży” ze świetnie zorganizowanymi nieformalnymi strukturami, której orężem jest zmowa milczenia i tak zwane przyprawianie gęby. Bo kiedy dziesięć lat później mój list opatrzony tytułem „Nabrani przez redaktora” przedrukował „Newsweek” (Nr 20/2005) okrzyczano mnie natychmiast lokalnym „PIS-owcem”, choć nawet nie wiedziałem, gdzie ta partia ma swoją siedzibę w Krakowie. Już wtedy jakakolwiek krytyka pod adresem obozu wywodzącego się z pnia Unii Demokratycznej kończyła się okrzyknięciem krytykującego PISiorem, oszołomem, ciemniakiem, a ostatnio obciachowym szaleńcem. W efekcie doszło do sytuacji iście kuriozalnych.
I tu mam kolejny apel do dziennikarzy myślących z autentyczną troską o Polsce. Trzeba koniecznie uaktywnić stojącą świadomie z boku sceny politycznej awangardę inteligencji wywodzącej się z tradycji przedwojennych. To wielki potencjał intelektualny. Muszą to jednak zrobić dziennikarze, bo politycy dowiedli, że tego nie potrafią. Ale jak? – zapytacie. A więc piszcie śmiało, dziesiątki, setki artykułów nawet, gdy tak zwane „oświecone” gremia będą was regularnie opluwać, niszczyć i wyszydzać. Piszcie prawdę! Odważnie! Nie bacząc, że inteligencja z awansu zrobi wszystko by zabić naruszających podstawy jej egzystencji posłańców złej nowiny. Więcej, uczcie młodych kolegów cywilnej odwagi oraz odporności na niesprawiedliwą krytykę i wredną intrygę.
Trzeba koniecznie odkłamać wylansowany przez Platformę Obywatelską stereotyp myślowy, że „lewactwo to cnota, a patriotyzm to obciach”. Uważam to za jedno z najważniejszych obecnie wyzwań dla uczciwych dziennikarzy. I należy zapomnieć o dumnej zasadzie nie zniżania się do poziomu przeciwnika, bo w ten sposób zostawiamy drugiej stronie monopol na bezkarność i jedynie słuszną rację. Samą dumą nigdy się nie wygra. Trzeba uaktywnić błyskotliwych dziennikarzy i dowcipnych satyryków, a także pisarzy.
Odpowiednio wycelowana drwina daje częstokroć więcej niż długie, poważne wywody, szczególnie teraz, gdy młodzież prawie nic nie czyta. Trzeba odkłamać zakodowane podstępnie w mózgach wielu Polaków (oszołomionych upadkiem komuny i wchodzeniem do Europy) toksyczne slogany, że: patriota to oszołom; historia to zbytek; duma narodowa to antysemityzm; tradycja to ksenofobia; honor to przeżytek; sprawiedliwość to naiwniactwo; moralność to frajerstwo; wiara to ciemniactwo; normy etyczne to atak na wolności demokratyczne; skromność to nieudaczność; kombinowanie to sposób na życie; uczciwość to frajerstwo i tak dalej. Trzeba mówić i pisać ze zdecydowaną pewnością siebie i używać częściej języka jaki preferuje młodzież, również tego, który nas drażni. Trudno. Taki jest wymóg chwili. Szkody naprawimy później.
I trzeba Pisać! I to nie pięć, dziesięć czy piętnaście artykułów, ale sto lub więcej rocznie. Dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku. Trzeba wypracować jasny i przejrzysty program naprawy Rzeczypospolitej, coś na modłę narodowej dezynsekcji. A jest, o czym pisać, bo spustoszenia są ogromne. A jak braknie dziennikarzy niech piszą obywatele, mamy przecież wielu uzdolnionych ludzi. W przypadku dziennikarzy i komentatorów trzeba się dostosować do najnowszej mody, bo w przeciwnym razie przeciętny telewidz odruchowo przestaje słuchać nawet najsłuszniejszych racji. Dotyczy to również politycznych liderów. Niestety takie czasy. Nawet w imię najwznioślejszych ideałów nie przeskoczymy ogólnie lansowanych trendów. Choćby były naszym zdaniem śmieszne. Trzeba za wszelką cenę przywrócić Polakom umiejętność samodzielnego myślenia.
Innym zagadnieniem jest zjawisko, które zwykłem nazywać „terrorem poprawności politycznej”. Ludzie znów zaczynają się bać głośnego artykułowania myśli, które mogłyby zostać uznane za „niepoprawne politycznie”.
Kolejnym zadaniem dziennikarzy jest, zatem odważne i systematyczne uświadamianie Polakom, że jesteśmy już od paru dobrych lat krajem formalnie demokratycznym, w którym prawo nie zabrania głośnego mówienia o swoich przekonaniach. Uważam, że większość rodaków nadal sobie tego nie uświadamia. Komuna zrobiła swoje. Trzeba, więc ludziom tłumaczyć, że swobodne wyrażanie myśli nie jest już przestępstwem. Trzeba ludziom przypominać, że już wolno głośno mówić. Więcej. Że czasem warto się nawet trochę narazić w imię dobrej sprawy. Charakterystycznym jest, że większość Rodaków wciąż, gdy rozmowa schodzi na tematy polityczne przysłania bojaźliwie dłonią usta i mamrocze pod nosem ledwie słyszalnym szeptem. Trzeba ludziom przywrócić odwagę swobodnego wyrażania myśli. Więcej, trzeba gremiom naukowym, oraz innym kształtującym opinię publiczną odważnie wytykać ich zachowawcze postawy. Tłumaczyć, że takie zachowania nie przynoszą chwały, a w wielu przypadkach są po prostu hańbiące.
Tak myślałem w roku 2011.
……….
A teraz Proponuję Państwu eksperyment publicystyczny. W zacytowanym wyżej tekście zamieńcie Państwo: nazwisko Donalda Tuska nazwiskiem Jarosława Kaczyńskiego; Gazetę Wyborczą zastąpcie Gazetą Polską; nazwisko Adama Michnika zastąpcie nazwiskiem Tomasza Sakiewicza; jakość elit III RP zastąpcie jakością śmietanki IV RP; terror lewackiej poprawności politycznej zamieńcie na agresję pisowskiej poprawności politycznej; plagę nienawiści PO podmieńcie pandemią nienawiści PiS; propagandę III RP demagogią IV RP; program „Szkło Kontaktowe” zastąpcie programem „W tyle wizji”; oszołomów platformerskich zamieńcie ortodoksyjnymi pisowcami; ostracyzm platformersów wobec przeciwników politycznych zastąpcie ostracyzmem pisowców wobec Polaków inaczej niż oni myślących; mentalność polityków Platformy Obywatelskiej zastąpcie sposobem myślenia polityków Prawa i Sprawiedliwości…,
- a przekonacie się Państwo, że miałem jednak rację pisząc o kilku lat, że Polsce jak kani dżdżu potrzebna jest całkowicie nowa jakość polityczna mogąca położyć kres hamującej rzeczywisty rozwój Polski wojnie o władzę między PiS i PO. Bratobójczej wojnie, która od lat powoduje buksowanie Polski w miejscu.
A Europa pierwszej prędkości, której się ta polska wojna nie podoba, - odwraca się do skłóconych Polaków plecami i bezlitośnie do przodu ucieka.
Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki i niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)
Inne tematy w dziale Społeczeństwo