Motto: Gdzie ci mężczyźni? @Kemiry, @Peacemakery, @ Siukum Balale @Stare Wiarusy, @Lesnodorscy @fatamorgani… Prawdziwi tacy, Mmm, orły, sokoły, herosy!? Gdzie ci mężczyźni na miarę czasów, gdzie te chłopy!? - Jeeeee! – Posłuchajcie proszę - https://www.youtube.com/watch?v=3WTmobbdiTw&list=PLGxMmDkfrX2P4mmdfPou1Bn2Ow-rI5HHr
UWAGA! Niniejsza notka to wbrew pozorom nie są moje wynurzenia osobiste, jak myśleli Admini S24 kwalifikując tę notkę do kategorii tematycznej "ROZMAITOŚCI OSOBISTE", - lecz poważny tekst dotykający istotnego problemu natury ogólnospołecznej!
A teraz do rzeczy.
Portal internetowy Gazeta Krakowska – vide: https://gazetakrakowska.pl/narodowa-kwarantanna-w-zakopanem-zamkniete-hotele-i-stoki-narciarskie-przedsiebiorcy-zalamani/ar/c1-15365079 informuje:
„Narodowa kwarantanna w Zakopanem. Zamknięte hotele i stoki narciarskie. Przedsiębiorcy załamani. Zakopane i Podhale opustoszało. Spod Tatr wyjechali w poniedziałek rano ostatni klienci, którzy spędzili w górach święta Bożego Narodzenia. - Teraz czas na kolejny lockdown. Jesteśmy zmuszeni się zamknąć. Znów bez gości, znów bez pieniędzy – mówi Łukasz Filipowicz, prowadzący ośrodek hotelarski w Zakopanem. Od poniedziałku wyciągi narciarskie stanęły. Również samo miasto opustoszało. Ostatni świąteczni goście wyjechali przed południem. - To tak naprawdę dla nas zwykły lockdowna. Pozamykali nas. W Zakopanem jest już pusto. Duże i legalnie działające obiekty zostały zmuszone do zamknięcia. To duży cios dla całej branży turystycznej. Cały rok był bardzo słaby. Teraz jest to gwóźdź do trumny…”
Mój komentarz:
No cóż! Na usta cisną się słowa: „Nic, tylko się pochlastać! ”.
Więc zamiast komentować ten trudny do opisania koszmar przypomnę Państwu pewną historyjkę opowiadającą o tym, że nawet w zdawałoby się beznadziejnej sytuacji, kiedy człowiek traci płynność finansową i z rozpaczy chciałby w ścianę walnąć głową, - zdarzają się sytuacje przywracające desperatom pewność, iż życie potrafi być piękne.
Już tłumaczę, dlaczego tak uważam.
Otóż, w ponurych czasach Peerelu, mimo że na uczelni zarabiałem tyle, co paryski kloszard, do dziś nie wiem jakim cudem spędzałem co roku dwutygodniowe zimowe wakacje na nartach w Zakopanem.
W Nowy Rok chyba 1974 zjechałem do Kuźnic z kolegami z Hali Goryczkowej, gdzie mimo koszmarnego kaca po Sylwestrze obróciliśmy kilkanaście razy. Skonani, chcieliśmy jak najprędzej ugasić pragnienie. Wówczas ktoś wpadł na pomysł, że żyje się raz, więc trzeba zaszaleć i wypić po piwku w hotelu „Kasprowy”, gdzie relatywnie do polskiej średniej krajowej ceny były wówczas takie jak dziś w Sheratonie i to nie w Warszawie, lecz w Emiratach Arabskich.
W tej orbisowskiej Mekce rekinów biznesu, sączyliśmy w ekskluzywnym barze schłodzonego „żywca” małymi łyczkami, bo na następną kolejkę już nam nie starczało. W pewnym momencie, w drugim końcu baru zoczyłem siedzącą na wysokim stołku odstrzeloną w odlotowe ciuchy ponętną laseczkę, możecie mi wierzyć istną Marilyn Monroe. Niestety otoczoną potrójnym kordonem bombastycznych baronów komuszej finansjery wachlujących nieziemską piękność plikami banknotów w kolorze zielonym. W tym miejscu młodszym czytelnikom wyjaśniam, że wtedy za jednego dolara płacono circa 120 złotych polskich.
Obserwując tę scenę rozmyślałem z żalem, że nie ma sprawiedliwości na świecie. Aż w pewnym momencie spostrzegłem na palcu owej Marilyn Monroe pierścionek z ogromnym brylantem, na pierwszy rzut oka kilkanaście karat. I raptem mnie olśniło, że jest szansa by tę cudną laseczkę wyłuskać spasionym krezusom. Gdy się zwierzyłem kolegom z mojego zamiaru, ci stukając się w czoło zgodnie orzeklii, że mi chyba po Sylwestrze odwaliła szajba.
Nie bacząc na drwiny koleżków począłem dryfować w stronę owej damy, a kiedy się do niej zbliżyłem na odległość wzroku, spytałem ją przez ramię jakiegoś bogacza, czy ten przepiękny brylant, jaki ma na palcu to na pewno oryginał, gdyż jako geolog znający się na kamieniach szlachetnych podejrzewam, iż może to być syntetyczny szafir. Marilyn Monroe zbladła jak papier i spytała z lękiem, czy znam jakiś sposób by ten kamień sprawdzić.
Na to właśnie czekałem i odpowiedziałem niby od niechcenia, iż mógłbym, ale musiałbym skoczyć do wozu po lupę i rylec – tu muszę zaznaczyć, że wtenczas jeździłem rzężącym maluchem, którego odpalałem na kij od szczotki, - starsi czytelnicy zapewne pamiętają jak się to robiło.
I wtenczas, ku osłupieniu komuszych bogaczy i zzieleniałych z zazdrości koleżków piękna Marilyn wyciągnęła do mnie dłoń, - zaś z jej ust jak puszek dmuchawca słynęły kierowane do mnie słowa: - Mariola jestem! Za kwadrans na ciebie czekam w apartamencie - do dzisiaj pamiętam - numer dwieście siedem.
Jak tylko zamknąłem od środka drzwi przytulnej alkowy mojej pięknej Marylin wyznałem jej szczerze, że brylant jest prawdziwy, co ją tak uradowało, że wyjęła z lodówki szampana. Wszystko szło jak po maśle. Wszakże, gdy Mariola oznajmiła, iż najwyższa pora na bruderszaft oblałem się zimnym potem, gdyż sobie uprzytomniłem stan mojej bielizny. Już mówię, o co chodzi. Jako że zima była wyjątkowo mroźna, miałem pod dżinsami obciachowe kalesony z troczkiem z żółtego barchanu w błękitne bławatki, które zakupiłem w pedecie, żebym na wyciągu nie przymarzł do krzesła.
Oj, nie zapomnę do śmierci, jak przeprosiwszy na moment zmysłową Mariolę, ogarnięty paniką ściągałem pośpiesznie w łazience obciachowe gacie rozglądając się rozpaczliwie, gdzie je schować. Aż je w końcu upchnąłem za kaloryferem, gdzie jak myślę leżą do dnia dzisiejszego. I pewnie będą jeszcze długo leżeć, aż je ktoś znajdzie po latach, jak pewną żółtą ciżemkę za słynnym krakowskim ołtarzem.
Po upojnej nocy, następnego dnia rano, ku memu przerażeniu, Mariola mnie poprosiła, żebym ją podrzucił do Zakopanego, bo się umówiła w Orbisie z kumpelami na śniadanie.
No i zaczął się kolejny dramat. Bowiem na hotelowym parkingu, pomiędzy wypasionymi mercami i beemwicami klasy biznesowej stał mój sraczkowaty maluch z urwanym zderzakiem. A kiedy drżącymi rękami gmerałem nerwowo kluczykiem w zamarzniętym zamku Mariolę dorwał taki atak śmiechu, że jej się omsknęło do błota drogocenne futro z norek.
Zaś kiedy złapała oddech, zwijając się nadal ze śmiechu wydukała: - No! No! Niezłą masz furę Krzysiu! Sam sobie skręciłeś? - tyle opowieści.
A teraz obiecana w tytule puenta.
Pamiętajcie Kochani, że nawet po utracie płynności finansowej wcześniej, czy później musi zaświecić słońce, co w przełożeniu na obecną rzeczywistość pandemiczną można skwitować słowami:
Nie straszna nam była peerelowska bida, przeżyjemy też Covida!
Na Nowy Rok, - wszystkiego, co najlepsze Wam Kochani życzę!
Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki oraz niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla naszego państwa)
Post Sscriptum
Poza nielicznymi wyjątkami, komentarze do niniejszej notki dodali sami miłośnicy bojącego się kobiet Jarosława Kaczyńskiego. Zawistni i zakompleksieni upierdliwcy bez krzty polotu i poczucia humoru, którym seks zastępowało w życiu oblizywanie się, jak żona nie widzi oraz obgryzanie paznokci, - i patogenna nienawiść do zdobywców kobiet najwyższej próby, jakimi w głębi duszy chcieliby być, lecz nie mogli, - bo do tego trzeba się urodzić będąc wybrańcem Bogów.
I taka właśnie jest ta pisowska rodzina, o której zdziwaczały Jarosław, - do ogłupionego przez abpa Jędraszewskiego bogoojczyźnianego ludu pisowskiego w swym noworocznym orędziu mówił.
Inne tematy w dziale Rozmaitości