Pewien stary rybak z mojej ukochanej Jastarni powiedział mi kiedyś, że Pan Bóg sypiąc helską mierzeję ze złotego piasku musiał być w szampańskim humorze. I wiedział, co mówi, gdyż ta od wieków zmagająca się z morzem piaszczysta kosa ulepiona z uśpionych bałtyckich wydm to dla mnie najpiękniejsze miejsce na ziemi, do którego od ponad pięćdziesięciu lat każdego roku ciągnę skądkolwiek bym był i choćbym nie wiem, co ważnego miał do zrobienia.
Genialny architekt tego osobliwego pomnika natury był, jak na Stwórcę przystało nieśpieszny, bowiem gęsim piórem wykreślane średniowieczne mapy pokazują, że dzisiejszy Półwysep Helski był niegdyś archipelagiem podłużnych wysepek, które na przestrzeni wieków morskie prądy złączyły ze sobą w dziewiczą mierzeję, gdzie osiedli helscy Kaszubi Błotni żyjący od wieków w idealnej harmonii z tamtejszą naturą.
Nielekko się żyło na tej bałtyckiej riwierze Północy, a antenaci tubylczych rodów wypływając w karmiące ich morze nigdy nie wiedzieli, czy powrócą szczęśliwie do domu. Ukochali jednak nad życie ów wykradziony Neptunowi, jak pajęcze nitka cienki i wdzierający się hen na otwarte morze skrawek lądu, którego odwiecznie bronili przed naporem sztormowych fal.
Niestrudzeni tubylcy całymi latami umacniali wiklinową faszyną brzeg od strony otwartego morza, nasadzali krzewy chroniące martwe wydmy od sztormowych wichrów, z dębowych pali budowali przybrzeżne ostrogi, a ostatnimi laty przesypywali piach z zatoki na od-morską stronę.
Więc, żeby im ten znojny żywot, choć trochę umilić, mieszkająca u nasady mierzei Matka Boska Swarzewska utkała im na rybackich krosnach ciągnące się kilometrami wzdłuż Półwyspu bajecznie kolorowe kobierce z dzikich róż od wiatru „pomarszczonych”, a owe „helskie arrasy” przydały mierzei niewymownego piękna, którego słowami opisać nie sposób.
Urzekającą urodę Półwyspu Helskiego odkryto już w latach trzydziestych ubiegłego wieku, a pierwsi letnicy zjechali tam z głębi lądu na motocyklach polną piaszczystą drogą zachłyśnięci surowym pięknem bałtyckiego krajobrazu i ozdrowieńczym klimatem z wszechobecnym w tamtejszym powietrzu przywracającym młodość, wigor i energię jodowym aerozolem, który uleczał kaca nim jeszcze ośmielił się zrodzić.
Pierwsi letnicy zastali mierzeję pustą, siermiężną i przaśną, gdzie prócz dzikich plaż, ubogich wiosek i przycupniętych nad zatoką rybackich przystani nie było właściwie nic. Pomieszkiwało się wtedy pod jednym dachem z helskimi Kaszubami w ich skromnych i zgrzebnych obejściach z wychodkiem na podwórzu, gdzie za łazienkę służyły miednica, fajansowy dzbanek i cynowy kubeł z lodowatą słonawą wodą.
Lecz te niewygody ziemia obiecana Półwyspu wynagradzała letnikom bajecznym urokiem złocistych plaż wymoszczonych mięciuchnym jak puch z gęsiej szyi kwarcowym piaskiem, zawsze rześką bryzą, opalającym na złoto słońcem i bogactwem bałtyckich owoców morza, a wypoczywającym tu szczęśliwcom nigdy nie zbrakło sytej i posilnej strawy.
Bowiem, gdy upał już nieco zelżał, przed rybackimi chatami wystawiano na koślawych zydlach tace mieniących się srebrem rolmopsów z gorczycą i pachnące jałowcem patery pełne przesypanych kryształami soli świeżo wędzonych fląder połyskujących w blasku gasnącego słońca miodową barwą jantaru.
Pod wieczór zaś, zaczynał się snuć po Półwyspie niezapomniany aromat „świętego dymu” starych kaszubskich wędzarni wabiący najwybredniejszych z wybrednych smakoszy do tych zaczarowanych miejsc, gdzie jak w cynamonowych sklepach na osmalonym, ręcznie kutym ruszcie zwisały ociekające jeszcze ciepłym sokiem szkarłatno brunatne płaty bałtyckiego łososia i grona opasłych węgorzy uwędzonych z tajemną maestrią na czereśniowym drewnie, owych nieziemskich cymesów o smaku, który podlany kieliszeczkiem czystej przywracał wątpiącym pewność, że życie potrafi być piękne.
Zaraza koronawirusa sprawiła, że opustoszały kurorty helskie: Chałupy, Kuźnica, Jastarnia, Jurata i Hel, a miejscowi Kaszubi zamartwiają się, co teraz będzie.
Lecz śpijcie spokojnie Kochani!
Bo o Was pamięta św. Jan Paweł II, który z pewnością nie zapomniał słów modlitwy odmówionej przed obrazem Matki Boskiej Swarzewskiej, kiedy Ją po raz ostatni odwiedził 11 czerwca roku pamiętnego 1987:
O matko Najświętsza
Córo wody i ziemi
Módl się za nami
Za nas z woli naszej
Wiecznych tułaczy.
O Cudowna Żeglarko Swarzewska
Módl się za tych na morzach
Którzy chociaż daleko
Są blisko Ciebie.
Módl się za marynarzy
Spalonych słońcem tropików.
Błogosław rybakom oraczom morza
Mrożonym lodami północy.
Oni zawsze wierni Tobie o Matko
Amen.
Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki i niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)
Inne tematy w dziale Społeczeństwo