Portal internetowy Salon24 news – vide: https://www.salon24.pl/newsroom/1005999,kaczynski-sadownictwo-w-polsce-to-anarchia-projekt-pis-ma-to-ukrocic informuje:
„Kaczyński: Sądownictwo w Polsce to anarchia, projekt PiS ma to ukrócić. - Mam nadzieję, że tym projektem powstrzymamy wysadzenie w powietrze wymiaru sprawiedliwości - powiedział Jarosław Kaczyński o projekcie nowelizacji przepisów o ustroju sądów, którego celem ma być dyscyplinowanie sędziów (…) Przeciwko temu projektowi protestuje opozycja i środowiska sędziowskie. Działacze opozycji demokratycznej w PRL wystosowali oświadczenie, w którym skrytykowali działania PiS. "Przywódcom partii rządzącej marzy się system PRL-owski, kiedy jedynie słuszna partia mogła sterować wszystkimi dziedzinami życia" – napisali (…) Naczelna Rada Adwokacka wezwała do wsparcia petycji, w której postuluje natychmiastowe wycofanie projektu zmian ustawy o sądach powszechnych i Sądzie Najwyższym oraz zaniechanie wszelkich prac legislacyjnych godzących w fundamenty ustrojowe Polski…”
Mój komentarz:
Stanowisko Naczelnej Rady Adwokackiej w rzeczonej sprawie, z którym w pełni się zgadzam, skłoniło mnie wszakże do opowiedzenia członkom Szanownej Rady pewnego autentycznego zdarzenia, jakie miało miejsce w Krakowie z początkiem lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku.
Jak nam w latach 50. ubiegłego wieku bezpieka wykończyła Ojca, Mama chcąc wychować dwóch dorastających synów sprzedawała kolejno biżuterię, srebrne zastawy, obrazy, dywany… a gdy i to się skończyło, nie była w stanie utrzymać naszego wielkiego mieszkania pod Wawelem i dała ogłoszenie do gazety o zamianę na mniejsze. Na nowym mieszkaniu okazało się, że za ścianą mieszka ubek. Na domiar złego, ten ponury człowiek miał na parterze kolesia, a jakże by inaczej również pracownika Urzędu Bezpieczeństwa. Dopóki mama żyła dawali mi spokój, ale jak zmarła, z początkiem lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku ów ubecki duet zaczął się domagać bym się wyprowadził, bo, cytuję: „Oni w swoim bloku inteligenta nie potrzebują”. Na pomoc reszty sąsiadów nie miałem, co liczyć, gdyż byli tak zastraszeni, że się przemykali jak duchy po klatce schodowej, a większość mi doradzała, żebym z ubecją nie walczył, gdyż z nimi nie wygram. Rad tych nie posłuchałem, bo by się w grobie przewrócił mój kochany Tata, zasłużony Akowiec i odważny człowiek - vide: https://katalog.bip.ipn.gov.pl/informacje/143605
Chcąc mnie wykurzyć z mieszkania, ubecy wybrali znaną w tamtych czasach ubecką metodę robienia z ludzi nauki chuliganów. A jak? Przy pomocy kolegium orzekającego. Ich plan był prosty. Zawsze, gdy miałem gości, po dwudziestej drugiej ubek zza ściany dzwonił po milicję, a przybyły patrol legitymował nas i nie stwierdziwszy niczego zdrożnego jechał dalej. Jednak po dwóch tygodniach dostawałem wezwanie na rozprawę w Kolegium Do Spraw Wykroczeń, w oparciu o treść łgarskiej notatki służbowej tychże milicjantów, którzy u mnie byli dwa tygodnie wcześniej. Kolegium składało się zwykle z trojga aktywistów, najczęściej ormowców. Wszyscy w przedziale wiekowym typu leśny dziadek. Świadków obrony nie przesłuchiwano i po krótkiej naradzie składu orzekającego, dostawałem czapę, czyli karę zasadniczą w najwyższym wymiarze. Była to grzywna pieniężna trzech tysięcy złotych, co przy mojej pensji asystenta Akademii Górniczo – Hutniczej sięgającej w porywach do dziewięciu stówek, stanowiło sumę nie do przeskoczenia. Zasądzanych mi grzywien zatem nie płaciłem, próbując się odwołać do wyższej instancji. I choć Wam pewnie będzie trudno w to uwierzyć, po kilku latach nalotów na moje mieszkanie, wydano takich wyroków siedemdziesiąt sześć, co jak niektórzy twierdzą daje wynik lepszy od Jacka Kuronia. Do dzisiaj mam w domu pożółkłą książeczkę zrobioną z oprawionych wezwań na kolegium.
Jednakże, gdy ilość orzeczeń kolegium zaczęła mi zagrażać wyrzuceniem z pracy stawiając mnie w jednym rzędzie z recydywistami, postanowili mi pomóc lokalni prawnicy, których w ówczesnym Krakowie znałem prawie wszystkich. Sprawę wziął w swoje ręce prawdziwy tuz tamtych czasów Stanisław Warcholik, ówczesny dziekan Izby Adwokackiej. Po serii narad postanowiono wykonać w Kolegium Orzekającym coś w rodzaju wejścia smoka, w oparciu, o jak się zdawało, niepodważalne zeznania świadków obrony wyselekcjonowanych starannie z grona najbardziej szanowanych krakowskich prawników. Na nadchodzącej rozprawie miałem mieć tedy za świadków, oprócz dziekana krakowskiej Izby Adwokackiej, tak potężnych oligarchów ówczesnej palestry jak super mecenas od spraw karno kryminalnych, śp. profesor Karol Buczyński i znany cywilista, śp. profesor Franciszek Studnicki. I jeszcze na dobitkę wzięto ówczesnego szefa Instytutu Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych profesora Marka Waldenberga. Wszyscy, a jakże by inaczej, z Jagiellońskiej Wszechnicy. Więc musicie Państwo przyznać, że jak na sprawę w kolegium mocne uderzenie.
W końcu nadszedł pamiętny dzień mojej rozprawy mającej się rozpocząć o trzynastej. Moi zacni świadkowie, ludzie nader solidni i obowiązkowi, przybyli punktualnie. Po godzinie czekania w mrocznym korytarzu, profesor Studnicki senior odważył się spytać jak długo jeszcze mamy czekać, co zostało uznane za bezczelny wybryk. Wreszcie mnie wywołano. Zgodnie z zaplanowanym scenariuszem, mój osobisty adwokat śp. mecenas Parzyński poprosił Wysokie Kolegium, żeby przesłuchało zgłoszonych świadków obrony. Na to przewodniczący składu orzekającego, który nie miał pojęcia, z kim ma do czynienia, obrzucił moich świadków wzgardliwym spojrzeniem i odpowiedział krótko, że, cytuję: „nie obchodzą go kłamliwe zeznania przygodnych obywateli zebranych z ulicy”. Tego mecenas Buczyński nie był w stanie zdzierżyć i zgłosił formalny protest, na co przewodniczący kolegium nakazał moim świadkom opuszczenie sali. A gdy się zaczęli sprzeciwiać, poprawił się w siodle i władczym tonem zagroził, że jeśli natychmiast nie wyjdą zawezwie milicję. I wtenczas nastąpiła rzecz niewiarygodna. Otóż moi świadkowie, profesorowie prawa i mężowie stanu, przywykli do brylowania w najznamienitszych świątyniach Palestry, podwinęli pod siebie ogony, zbili się w stadko przestraszonych ludzi i bez szemrania opuścili salę, jak grupa niesfornych uczniów wyrzuconych z lekcji…, - koniec opowieści.
Nie zdając sobie sprawy z tego, jakie będą tego konsekwencje, w lutym br. powyższe zdarzenie opowiedziałem lekkomyślnie panu Jarosławowi Kaczyńskiemu w notce pt. „Chciałbym coś panu Prezesowi opowiedzieć” – vide: https://www.salon24.pl/u/salonowcy/933860,chcialbym-cos-panu-prezesowi-opowiedziec , - i powiem nieskromnie, iż coś mi się widzi, że pan Prezes przy projektowaniu nowelizacji przepisów o ustroju sądów, którego celem ma być dyscyplinowanie sędziów, - wyciągnął z mojej opowieści odpowiednie wnioski.
Umieram tedy z ciekawości, jak się tym razem zachowa Naczelna Rada Adwokacka?
Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki, niezawisły bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)
Post Scriptum
Komentator piszący pod nickiem @prebert [14 grudnia 2019, 18:40] zapytał mnie, jak skończyła się sprawa niezapłaconych grzywien i los tych 2 ubeków.
Więc mu odpowiedziałem, że pewnie bym wtedy skończył jako wielokrotnie karany recydywista pozbawiony pracy i środków do życia. Uratował mnie jednak śp. mecenas Jerzy Parzyński, krakowski adwokat i cudowny człowiek o pięknym umyśle. A jeszcze do tego wrażliwy krytyk muzyczny i świetny dziennikarz oraz harcerz i gorący patriota wciągnięty głęboko w sprawy niepodległościowe. Ten wspaniały człowiek bronił mnie za darmo gdyż rozumiał, że to, co robię jest swoistym protestem przeciwko ówczesnemu czerwonemu reżimowi. Żeby mnie ratować, bo wyroki z kolegium szły na uczelnię, gdzie pracowałem na etacie naukowo-dydaktycznym, śp. mecenas Parzyński znalazł po linii muzycznej dojście do profesora Piotra Perkowskiego. Ten znany kompozytor, prócz pięknej muzyki, komponował również dla generała, który później wytoczył Narodowi wojnę. W wyniku interwencji pana profesora zrobiono mi sprawę zbiorczą ze wszystkich wytoczonych mi spraw i darowano winę na mocy amnestii, jaka się akurat nadarzyła.
I co? Wystarczy PZPR zamienić na PiS, skład komuszego kolegium orzekającego zamienić na młodych prawniczych pisowskich politruków Konthaka, Ozdobę i Kaletę, – i wszystko będzie dokładnie tak jak było za komuny. A to już bynajmniej nie jest do śmiechu!
Zaś dwaj ubecy, o których spytał rzeczony komentator już nie żyją. Ale jeszcze parę lat wstecz spotkałem żonę jednego z nich już w bardzo podeszłym wieku, dźwigającą resztami sił zakupy na czwarte piętro. Wziąłem tedy od niej siatki z zakupami i wyniosłem na górę. A wiecie Państwo, co jest najgorsze? Jak czytam dodawane do moich notek komentarze autorstwa mających się za patriotów i wzorcowych katolików "ortodoksyjnych pisowców", zawsze ociekające jakąś wynaturzoną nienawiścią do wszystkich inaczej niż oni myślących, - to często myślę, że w analogicznej sytuacji, oni by tę starą kobietę zepchnęli ze schodów, żeby sobie połamała kości. I dlatego krytykuję PiS, bo Jarosław Kaczyński na tego typu ludziach buduje swoje elity, a ja się boję takiej Polski.
UWAGA! Cuda i dziwy się dzieją w tegorocznym Adwencie. Jak opublikowałem notkę ilość odsłon dosłownie z minuty na minutę rosła jak burza. Ale, jak tylko dodałem do notki krytyczne pod adresem PiS-u post scriptum, a ilustrujące notkę zdjęcie radosnego Jarosława Kaczyńskiego podmieniłem zdjęciem trzech pisowskich politruków , - ilość odsłon zatrzymała się nagle, jak nożem uciął na liczbie 10660 (słownie: dziesięć tysięcy sześćset sześćdziesiąt), a po jakimś czasie odsłony poczęły spływać w normalnym tempie. Czyżby ktoś wajchę przestawił? A może przyszła z góry jakaś dyrektywa? Niemniej jednak miła jest świadomość, że mi się po raz kolejny udało macherów od ilości odsłon w konia zrobić. Bo już witali się z gąską, że autor notki opozycji dowalił, a tu wredny Pasierbiewicz (Echo24) taką siurpryzę im w post scriptum zafundował. No cóż, Mama mi zawsze mówiła, że prawda jest najważniejsza.
Jest także dobra nowina. Komentarze pisowskich ortodoksów również się urwały, jak nożem uciął. Czyżby w końcu coś zrozumieli?
Inne tematy w dziale Społeczeństwo