Stali czytelnicy mojego blogu wiedzą, że odkąd Jarosław Kaczyński zrobił twarzami Prawa i Sprawiedliwości Stanisława Piotrowicza i Krystynę Pawłowicz, - bardzo często i ostro krytykuję partię rządzącą. Wiedzą także, iż do każdej takiej notki, liczna grupa zawsze tych samych Internautów dodaje multum nienawistnych, a nie rzadko hejterskich komentarzy.
W zasadzie powinienem takie komentarze ignorować i kwitować milczeniem celem zniechęcenia ich Autorów do tego niecnego procederu. A jednak tego nie robię. Dlaczego? Ano z tej przyczyny, że jak Państwo wiecie w tym konkretnym przypadku Autorami tych komentarzy są „ortodoksyjni pisowcy”, a ja wcale nie chcę, żeby oni przestali mi dokuczać, - a wręcz przeciwnie, jako blogerowi oddanemu prawdzie i sprawom ważnym dla państwa, którego jestem obywatelem zależy mi na tym, żeby ludzie mogli przeczytać, co naprawdę siedzi w głowach owych zwolenników partii Jarosława Kaczyńskiego, która to partia moim zdaniem zaczyna być coraz bardziej destrukcyjna i szkodliwa dla naszego państwa. Dlatego też odpowiadając na ich komentarze celowo ich czasem „prowokuję” celem wyprowadzenia ich z równowagi.
Ktoś może mnie tedy posądzić o skłonności do pieniactwa, bądź złośliwości i zapytać, wprost, - dlaczego tak robię? Postanowiłem więc to dzisiaj Państwu wyjaśnić.
Postępuję tak, bowiem uważam, że bloger działający pro publico bono jest w sytuacji bardziej komfortowej niż polityk, gdyż może „głośno myśleć”. A mówiąc dokładniej, w przeciwieństwie do polityka, - celem obnażenia cech charakterologicznych oraz rzeczywistych nastrojów społecznych określonych grup społecznych, rutynowany bloger może sobie pozwolić na eksperyment intencjonalnego „prowokowania” komentatorów, gdyż tacy „sprowokowani” komentatorzy odkrywają w emocjach swoje prawdziwe oblicza.
Ktoś teraz może zapytać, a na co to Panu? Odpowiadam.
Bo to, co jest pisane i komentowane w blogosferze jest przedmiotem wnikliwej analizy wszystkich formacji politycznych. Oczywiście analizy odpowiednio selektywnej. Dlatego właśnie każda poważna partia polityczna posiada specjalną komórkę zajmującą się śledzeniem mediów społecznościowych, między innymi studiowaniem nie tylko blogerskich notek, lecz także dodawanych do tych notek komentarzy, gdyż komentarze te są kopalnią informacji socjologiczno politologicznej natury świadczących o rzeczywistych opiniach, nastrojach i sympatiach określonych grup społecznych.
W tym kontekście powiem, iż według mnie dobry bloger to taki, który od czasu do czasu z premedytacją potrafi sprowokować internautów do spontanicznych i emocjonalnych wypowiedzi, gdyż tylko takie komentarze pokazują, kim są i co naprawdę myślą ich Autorzy. To jest właśnie ten komfort blogera, na który nie mogą sobie pozwolić politycy. Powiem więcej. Bloger może wywoływać niezręczne i niepopularne tematy, których poruszać politykowi nie wolno, bądź nie wypada. Pójdę jeszcze dalej i powiem, że w przeciwieństwie do polityka, taki prowokujący bloger może jak się to mówi „wziąć na klatę” huraganowe i często pełne obrzydliwych inwektyw i pomówień niewybredne ataki celowo sprowokowanych przez niego komentatorów, łącznie z posądzaniem go o pisanie notek w celach zarobkowych, bądź służalczych wobec partii, z którymi w ich mniemaniu rzekomo sympatyzuje. Nie jest to miłe, ale praca obiektywnego i niezależnego politycznie blogera wymaga od niego, by celem obnażenia prawdy obiektywnej musiał się czasem poświęcić i narazić wielu komentatorom.
Według mnie, na tym między innymi polega interakcja pomiędzy blogosferą a światem polityki śledzącym działalność blogosfery, do czego nota bene żaden z polityków się publicznie nie przyzna, choć znam multum przykładów cytowania przez polityków całych akapitów pochodzących z blogerskich notek, - bez powołania się na ich Autora.
Ale wróćmy do tematu. Jak się wielokrotnie przekonałem, umiejętnie sprowokowany przez blogera i ogarnięty emocjami komentator, w złości, a czasem wręcz furii odkrywa swoje prawdziwe myśli, cechy charakterologiczne, status społeczny, ciężar gatunkowy kultury osobistej, poziom intelektualny, rangę estetycznej wrażliwości, preferencje, bądź negacje polityczne, dobre i złe uczucia, trawiące go kompleksy, drzemiące w nim marzenia i oczekiwania, a nierzadko demaskuje swą obłudę i udawane wartości, których de facto nie posiada. Słowem ujawnia te cechy, które zwykle skrywa.
Powiem jeszcze więcej. Po obu stronach polskiej sceny politycznej działają blogerzy, grupujący na swoich blogach komentatorów, których nazywam wiecznie rozgadanym towarzystwem wzajemnego zachwytu nad samymi sobą. Takie blogi moim zdaniem, choć bardzo popularne, są po prawdzie kompletnie jałowe i bezwartościowe, gdyż jedynym, co produkują jest bita piana i dyskusje przekonanych z przekonanymi. Dlatego uważam, że nie wszystkie popularne blogi są dobre, a także, że nie wszyscy dobrzy blogerzy muszą być lubiani przez wszystkich komentatorów.
W tym między innymi widzę sens działalności blogerskiej. I muszę się nieskromnie pochwalić, że mam pewne sukcesy na tym polu, bo wiem, że politycy czytają mój blog, gdyż jakiś czas temu jeden z prominentnych polskich posłów Parlamentu Europejskiego, którego przypadkowo spotkałem na frankfurckim lotnisku, - pogratulował mi działalności blogerskiej dodając, iż nawet sobie sprawy nie zdaję jak często i przez jakich polityków są czytane i komentowane moje blogerskie notki i dodawane do nich komentarze.
Ale, żeby wszystko było jasne pragnę na koniec sprawiedliwie przyznać, że jak w czasie rządów Donalda Tuska zajadle krytykowałem Platformę Obywatelską prowokując w ten sam sposób "ortodoksyjnych platformersów", ilość oszołomów wielbiących bezkrytycznie swoje "Słońce Peru" była identyczna.
I tylko nie mówcie, że mam rozdęte ego i znów jątrzę.
Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki i niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)
Inne tematy w dziale Kultura