No to pas. Zbrukany od stóp do głów uciekłem w dzicz, a konkretniej w Bieszczady i zaszyłem się w bocznej dziurze przylegającej do solińskiej wody. Tam świat jest piękny.
"Wody szum, ptaków śpiew,
Dzika plaża pośród drzew"
Odrobinę słońca, parę zbytków dla ciała i zupełne odcięcie od bieżączki. Życie nabrało innego smaku i innego wymiaru. Te wszystkie afery, wojenki, podchody, wszystkie sprawy wagi państwowej były tyleż ważne co muł na łydkach, który się spłukiwało dość jeszcze zimną wodą Zalewu Solińskiego.
Gorące nazwiska z pierwszych stron gazet okazały się mikroskopijnymi postaciami niczym czerwone pajączki przemykające po drewnianym tarasie wynajętego domku.
Z przewietrzona łepetyną mogłem wrócić do pracy, do rzeczywistości i z sympatią spojrzeć na dziatwę w szkole, która już zaczynała sie jawić jako namolna chmara robactwa, która najmniejszym nakładem sil chciałaby spijać śmietankę.
Tam, hen w Bieszczadach ludzi niewiele obchodzi, kto do stołka się dorwał. Wszystkie podobnie parszywe geby, że trudno rozróżnić jedną od drugiej. Nienawistnicy skaczący sobie do gardeł robią wszystko by nadal tkwił podział na ludzi i "onych" stołkowych. Nie warci splunięcia, a co dopiero zainteresowania. Ważniejsze jaka dobrać przynętę przed wedkowaniem, czy pogoda pozwoli popływać, a wieczorem rozpalić ogień.
Powrót z zaczarowanego świata sprawia, że mimowolnie człowiek zostaje wtłoczony w tryby bieżączkowego życia. Można udać się na wewnętrzną emigrację. Porzucić bagienko polityki i ten nasz rodzimy gnojownik, ale jak się ma zadatki na świnię to niby z obrzydzeniem, ale coś ciągnie. Ciągnie by sie trochę ubrudzić, unurzać w codziennym bagienku. Każdy z nas tu piszących ma coś z tej tytułowej świni.
Inne tematy w dziale Polityka